Rok 1600. Włochy. Egzekucja Giordana Bruna odbywa się naprawdę w atmosferze grozy. Pchnięty na kolana przed kata, ze sznurem na szyi, przed obliczem świętego trybunału inkwizycji słyszy wyrok: „Ogłaszamy cię nieskruszonym, zawziętym, zatwardziałym heretykiem”. Potem prowadzą go z drewnianym kołem w ustach, w otoczeniu zakapturzonych mnichów z czarnymi krzyżami, przy śpiewie pokutnych psalmów – na Campo di Fiori. Tam – na słynnym włoskim placu czeka filozofa stos.
Nie ugiął się: „Z większą trwogą ogłaszacie wyrok przeciw mnie, niż ja go słucham” – odpowiedział swoim sędziom. Nie chciał ucałować krzyża. „W czwartek rano spalony został żywcem ów zbrodniczy brat”…

Co właściwie głosił Giordano Bruno, że zaprowadziło go to aż na stos?

„Oświadczam, że istnieją niezliczone poszczególne światy, podobne do naszej Ziemi, które uważam za taką samą gwiazdę jak Księżyc, planety”. Po prostu: myślano dotąd, że świat jest zamknięty, skończony; Ziemia, a nad nią ograniczony płaszcz nieba. Kopernik ustalił ponad wszelką wątpliwość, że to Słońce jest w centrum naszego układu planetarnego, a Ziemia jest zaledwie jedną z planet krążących wokół Słońca. Bruno poszedł dalej: cały nasz Układ Słoneczny może być tylko jednym z wielu! Nagle kosmos stał się naprawdę nieskończony, a niebo okazało się bezkresną przestrzenią. Przed człowiekiem otworzyły się nowe horyzonty, choć zna on oczywiście tylko swoją rzeczywistość. Ale przecież może szukać, badać – powinien używać do tego doświadczeń i wiedzy, wiara nie wystarczy. Nie ma jakiegoś Boga zawieszonego nad światem – Bóg tkwi w naturze, w genialnej zasadzie przemiany i trwania życia. Jasne zatem, dlaczego poglądy Bruna nie podobały się pobożnej inkwizycji.

Ale chodziło o coś jeszcze: Giordano Bruno spojrzał śmiało w ogrom wszechświata… i dojrzał takie możliwości, że rozwaliło to starą, ustaloną koncepcję, że u góry jest raj, chóry aniołów i Bóg, a u dołu otchłań piekielna. Jest nieskończony, niewiadomy wszechświat, a człowiek nie jest ani jego panem, ani pyłkiem. Była to myśl w pełni renesansowa, a tego inkwizycja znieść nie mogła. Proces Bruna trwał 8 lat. Torturami i groźbami usiłowano zmusić go do zmiany przekonań. Giordano Bruno nie wyrzekł się ich nigdy. Już w XX wieku, w naszych czasach poeta Czesław Miłosz napisał:

Ja jednak wtedy myślałem
O samotności piszących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.
(Campo di Fiori)