Czekając na Godota Becketta jako arcydzieło

Dziełem na miarę tysiąclecia jest prekursorski dramat teatru minimalnego – Czekając na Godota Samuela Becketta. Ten nowatorski, eksperymentalny nurt poszukiwań teatralnych dążył do tak daleko posuniętego uproszczenia formy, że nie tylko ograniczał środki sceniczne (dekoracje, liczbę aktorów), lecz rezygnował nawet z… akcji rozumianej jako rozbudowany ciąg powiązanych w przyczyny i skutki wydarzeń. Te tak ascetyczne, wręcz ubogie dramaty od lat przykuwają uwagę czytelników (i widzów) bogactwem i ważkością treści, zdumiewają głębokością refleksji.

O czym traktuje Godot?
O tragizmie ludzkiej egzystencji, niemożności znalezienia równowagi między istniejącym w nas pierwiastkiem duchowym a cielesnością, nietrwałości dokonań naszej kultury, wreszcie – nadziei i wierze. Tematy odwieczne, ale jakże nam wszystkim bliskie i jak nowatorsko podane! Tekst obfituje w symbole: każdy, nawet najskromniejszy element ma znaczenie wykraczające daleko poza dosłowność. Opozycja między cielesnością a duchowością pojawia się już na poziomie imion głównych bohaterów (Vladimir – z rosyjskiego władca świata – reprezentuje intelekt, Estragon – nazwa przyprawy kuchennej – biologizm). Obydwaj spotykają się co wieczór przy drodze (symboliczny wytwór człowieka) pod drzewem, aby czekać na Godota. Owa tajemnicza postać (imię kojarzy się z angielskim słowem god – Bóg), która nie pojawi się do końca sztuki, ma im powiedzieć, co robić, by ich życie stało się lepsze, wartościowsze, ciekawsze. Zapada noc. Naszkicowany przez Becketta mikrokosmos pogrąża się w ciemności i już wiadomo, że Godot i tym razem nie przyjdzie. Przyjaciele są zawiedzeni, ale umawiają się na następny dzień: jutro też będą czekać!

Bo kimkolwiek byłby Godot: rzeczywiście Bogiem, mądrzejszym niż inni człowiekiem czy tylko ideą, warto na niego czekać, gdyż sama wiara w to, że nadejdzie, jest schronieniem przed lękiem istnienia, egzystencjalnym bólem i nadaje życiu sens.

Ta piękna, przejrzysta i – wbrew pobieżnej lekturze – nie do końca pesymistyczna metafora ludzkiego losu od razu, mimo szokującej nowatorstwem formy, została zaakceptowana przez krytykę i widzów. Jej światowa prapremiera odbyła się w Paryżu na początku lat pięćdziesiątych, rozpoczynając epokę wielkiego triumfu teatru absurdu. To Beckett – a zwłaszcza jego pierwsza sztuka – utorował drogę takim twórcom jak Sławomir Mrożek czy Eugène Ionesco. Dlatego zasługuje, by wpisać ją na listę arcydzieł!

Zobacz:

Arcydzieła tysiąclecia – jak o nich pisać?

Czekając na Godota Samuela Becketta