Czy można uznać, że tragizm wynika ze świadomości braku rozwiązania sprzeczności życia. Odpowiedz, analizując dwa, trzy przykłady literackie.

Wstęp

Skojarzenia związane ze słowem tragizm.
Potwierdzenie tezy zawartej w temacie: tragizm wynika z uświadomienia sobie sprzeczności niesionych przez życie.

Dobór materiału

Antygona Sofoklesa
Konrad Wallenrod Mickiewicza
Dziady cz. III Mickiewicza
Kordian Słowackiego

pobieżny przegląd:

• Dzieje Tristana i Izoldy,
Pan Tadeusz,
Lord Jim,
Początek

Zakończenie

Ponowne potwierdzenie tezy. Sugestia, że zrozumienie istoty tragizmu może pomóc nam w życiu.

 

Realizacja tematu

Słowo „tragizm” brzmi bardzo patetycznie: przywodzi na myśl wielkie namiętności, burzę uczuć i otoczone legendą postacie wielkich kochanków bądź bohaterów narodowych. Te skojarzenia są jak najbardziej uzasadnione, ale gdybyśmy się głębiej zastanowili, dojdziemy do wniosku, iż przyczyna wszelkiego tragizmu jest aż do bólu prozaiczna, wręcz banalna. To świadomość, że pewnych sprzeczności życia nie sposób rozwiązać, bo racje, które się ścierają, często są równie ważne. Proste, prawda? Tak, ale tylko wówczas, gdy się o tym beznamiętnie opowiada. Gdy jest się stroną takiego konfliktu lub chociażby z zaangażowaniem się go obserwuje i widzi jego przerażające konsekwencje (najczęściej – śmierć lub klęskę wartościowej jednostki), zracjonalizowane pojęcie tragizmu odzyskuje swój wielki, pełen emocji wymiar.

Przyjrzyjmy się dramatycznemu konfliktowi, wokół którego koncentruje się fabuła Antygony Sofoklesa. Pod murami Teb toczy się walka, w której – po przeciwnych stronach – uczestniczą dwaj bracia: Polinejkes i Eteokles. Późniejszy król miasta Kreon, uznaje pierwszego z nich za zdrajcę ojczyzny. Ogłasza rozporządzenie, w którym zakazuje grzebania takich właśnie osób: niech ich trupy rozszarpią sępy i psy, a dusze nigdy nie dotrą do królestwa umarłych – Hadesu. Całą sytuację obserwuje siostra poległych – Antygona. Też pochodzi z królewskiego rodu, więc rozumie, jaką wagę mają słowa monarchy, poza tym jest narzeczoną syna Kreona – Hajmona. Ale to wcale nie zmniejsza jej bólu po stracie braci. Jako kochająca siostra i osoba wierna zasadom swojej religii chce ich pochować – obu z takim samym szacunkiem. Lecz Kreon nie bierze nawet pod uwagę możliwości cofnięcia zakazu: to nic, że dotyczy on osoby bliskiej. Zależy mu, by być władcą poważnym i bezkompromisowym: za pogrzebanie Polinejkesa Antygonę spotka taki sam los, jakiego doświadczyłby każdy inny obywatel Teb – zostanie stracona. Dziewczyna czuje się jak w potrzasku: jeżeli sprzeciwi się decyzji króla, ściągnie na siebie jego gniew i niestety, będzie musiała rozstać się z życiem. Tę prawdę stara się jej wytłumaczyć mniej odważna siostra, Ismena. Ale pójście za jej radą i pozostawienie ciała Polinejkesa wcale nie gwarantuje Antygonie spokoju! Uniknie, co prawda, gniewu Kreona, ale ściągnie na siebie gniew i przypuszczalnie zemstę bogów, bo zlekceważy odwieczny, ustanowiony przez nich zwyczaj i porządek. Wybór jednej racji będzie tożsamy z automatycznym pogwałceniem drugiej. Antygona znalazła się więc w sytuacji tragicznej, z której nie ma wyjścia. Ocaliła swą godność – pogrzebała ciało brata i nie ulękła się Kreona, pozostała wierna swoim zasadom religijnym. To piękne, ale w ten sposób skazała samą siebie – osobę tak wartościową, głęboko myślącą i czującą – na pewną śmierć. Mało tego – dumna dziewczyna zamiast powoli konać (król wybrał dla niej taką właśnie mękę), zdecydowała się na samobójstwo. Ale serię ponurych wydarzeń zamyka nie jej czyn, lecz śmierć Hajmona, który nie wytrzymując ciężaru faktów, też decyduje się na samozagładę. Trudno o bardziej posępny rozwój akcji, lecz niestety, gdy życie podsuwa nam sprzeczne racje, których w żaden sposób nie da się ze sobą pogodzić, w finale nie może obejść się bez tragedii.

Niczym ilustracja pojęcia „tragizm” wyglądają też losy Konrada Wallenroda z poematu Adama Mickiewicza. Litwin z rycerskiego rodu w dzieciństwie został porwany przez Krzyżaków i wychował się w otoczeniu członków zakonu. Los chciał, by na obczyźnie towarzyszył mu stary śpiewak (wajdelota), który nie pozwalał chłopcu zapomnieć, kim naprawdę jest i skąd się wywodzi. Trudno nie doceniać słuszności jego postępowania, trudno też nie podziwiać patriotyzmu młodego Waltera Alfa (takie imię nadano mu w zakonie), ale nie sposób nie zauważyć, że wynikiem obu postaw będą niemożliwe do przezwyciężenia trudności, później zaś – ludzkie tragedie. W czasie jednej z bitew Walter Alf przechodzi na stronę litewską, powraca do ojczyzny, tam zakochuje się ze wzajemnością w Aldonie, żeni się z nią i pozornie wiedzie szczęśliwe życie. Lecz cały czas żyją w nim dramatyczne wspomnienia z młodości i pragnienie zemsty. Co zrobić, skoro w otwartej walce nie ma szans, bo krzyżackie wojska są o wiele silniejsze? Bohater wpada na pomysł chytrej lisiej gry: zna różne tajemnice zakonu i bez trudu uda jednego z jego członków. Zabije podstępem rycerza niemieckiego Wallenroda, przyjmie jego imię i po wsławieniu się w walkach z poganami, wstąpi do zakonu krzyżackiego. Zrobi tam karierę i jako Wielki Mistrz tak pokieruje losami przyszłej bitwy, że z góry będzie ona skazana na przegraną!

Plan w swojej prostocie byłby niemal genialny, gdyby nie istnienie pewnego „ale”: wymaga całkowitego poświęcenia, rezygnacji z życia osobistego, opuszczenia domu i rodziny. Poza tym kłamstwo – bo jak inaczej nazwać wyparcie się własnego imienia i udawanie przez długie lata innej osoby, wreszcie szkodzenie zakonowi, któremu ślubowało się wierność – nie mieści się w etosie rycerskim. A jednak Konrad decyduje się na ten dramatyczny krok, staje się jednym z najgorliwszych członków zakonu, szybko awansuje i tak jak zawsze marzył, doprowadza Krzyżaków do przegranej. Lecz nie ma już siły na satysfakcję. Sprzeniewierzył się swoim zasadom – on, rycerz, skłamał jak pospolity człowiek. Unieszczęśliwił kochającą go kobietę. A z drugiej strony – gdyby tego nie zrobił, czy potrafiłby cieszyć się rodzinnym szczęściem, skoro brakowało go w ojczyźnie? Żadne zachowanie nie wydaje się w tej sytuacji zadowalające, zresztą bracia zawiązali już spisek przeciw Wallenrodowi, więc rozdarty, nieakceptujący połowicznych rozwiązań bohater popełnia samobójstwo. Ginie również jego żona.

Trudniej natomiast zauważyć tragizm bohatera III części Dziadów. Przed poetą, który przyjmuje to samo imię co Konrad Wallenrod, nie pojawiają się bowiem żadne obiektywnie sprzeczne racje, jak działo się to w przypadku Antygony czy litewskiego rycerza. Uważna lektura dramatu uzmysławia nam jednak, że jego sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, ponieważ wykluczające się racje mieszkają w jego wnętrzu! Konrada przepełnia ogrom uczucia dla cierpiącej ojczyzny i chęć poświęcenia się za nią. Chce wziąć jej ból na swoje ramiona, nie tylko utożsamia się z uciemiężonym narodem („Nazywam się Milijon, bo za miliony kocham/ i cierpię katusze”) – w jego imieniu decyduje się na desperacki krok: wypowiada wojnę samemu Bogu i domaga się od niego rządu dusz. Zarzuty pod adresem Stwórcy brzmią niczym bluźnierstwo – poeta oskarża Go głównie o brak miłości względem swojego stworzenia i… na tym się kończy. Choć Konrad czuje przepełniającą go poetycką moc, ma mnóstwo zapału i entuzjazmu, nie potrafi przełożyć ich jednak na konkretne działanie i po patetycznej improwizacji pada zemdlony. Nie jest typem działacza, lecz nawiedzonego, nieco egzaltowanego artysty. Gdyby nie był nadwrażliwy, nie umiałby dojrzeć dramatycznego położenia Polski, nie chciałby się za nią poświęcić, nie wadziłby się z Bogiem. A sam pragmatyzm pozbawiony tej romantycznej otoczki nie na wiele by się zdał – gdyby Konrad nie miał w sobie pierwiastka oderwanego od życia fantasty, z pewnością zająłby się bardziej przyziemnymi, konkretnymi sprawami.

Podobne rysy charakteru spotykamy u Kordiana – bohatera dramatu Juliusza Słowackiego. Też składa się z samych sprzeczności: żądza czynu sąsiaduje w nim z lękami, słabością, tysiącami obaw. W romantycznym monologu na szczycie Alp stwierdza dumnie “Jam jest posąg człowieka na posągu świata” i, jak szwajcarski bohater narodowy, Winkelried, chce poświęcić swe życie za naród. Lecz zaplanowany przez niego zamach na cara nie może się udać: opanowany przez Strach i Imaginację osuwa się na ziemię przed jego sypialnią. Przegrywa – nie z braku dobrej woli, lecz z powodu pełnej sprzeczności osobowości, która czyni z niego jednostkę głęboko tragiczną.

Nie ma epoki literackiej, która nie pozostawiłaby po sobie co najmniej kilku bohaterów dzieł z bliska ocierających się o tragizm. Poznają go Tristan i Izolda ze średniowiecznego romansu (niemożliwa do zalegalizowania miłość), ale i tytułowy bohater Lorda Jima Josepha Conrada, Henryczek z Początku Andrzeja Szczypiorskiego (lęk przed śmiercią i jednoczesna chęć przebywania z najbliższymi, żyjącymi w walczącym getcie) i Jacek Soplica z Pana Tadeusza (pragnienie małżeństwa z Ewą Horeszkówną i odrzucenie go przez ojca dziewczyny).

Wynika stąd jeden wniosek: tragizm nieodłącznie wpisany jest w kondycję ludzką – tak samo jak pozostałe wielkie uczucia. Niezależnie od zmieniających się konkretnych sytuacji zawsze ma jedną podstawową przyczynę: stanowią ją niemożliwe do przezwyciężenia życiowe sprzeczności, które uniemożliwiają nam podjęcie do końca satysfakcjonującej nas decyzji. Może zrozumienie tych prawd nauczy nas dojrzałego godzenia się z losem i godnego przeżywania tragicznych chwil naszego życia?

Zobacz:

Spróbuj rozpoznać treść pojęcia tragizm, analizując sytuację Antygony.

Istota tragizmu w dramatach Williama Szekspira

Tragizm bohatera antycznego. Powołaj się na losy Antygony, Kreon, Edypa