Polscy nobliści – godni tej najwyższej nagrody literackiej czy też nie. Dlaczego?

Dwudziesty wiek przyniósł nam wspaniałych poetów. Nazwiska Miłosza, Szymborskiej, Herberta, Zagajewskiego, Różewicza są dobrze znane nie tylko polskim miłośnikom poezji. Pośród mistrzów trudno też pominąć Leśmiana i Białoszewskiego – nie tak znanych na świecie, bo właściwie nieprzekładalnych na inne języki ze względu na mocne zakorzenienie w polskim języku, w polskim słowotwórstwie…

O naszych poetach wciąż jednak mówi się na świecie, dwoje z nich uhonorowano najwyższą literacką nagrodą: Miłosza w 1980 i Szymborską w 1996 roku. O naszych prozaikach – prawie nie słychać na świecie, chyba że o twórcach znakomitych reportaży (Hanna Krall, Ryszard Kapuściński). Tym bardziej więc cenię ostatnich wielkich polskich epików, którzy rozmachem swoich fabularnych dzieł przemówili do świata. I do dziś mogą być czytani w Polsce ze zrozumieniem i przyjemnością, a na Zachodzie – przynajmniej oglądani, bo ekranizacje ich prozy można też zobaczyć poza Polską.

Mam na myśli Henryka Sienkiewicza i Władysława Stanisława Reymonta. Pierwszy z nich został noblistą w 1905, drugi w1924 roku.

Proza obu autorów trafia dziś do czytelników (reżyserów i widzów!), choć każdy z nich przemawia innym językiem i co innego przekazuje. Autor Trylogii wydaje się anachronicznym, niedzisiejszym pisarzem roztaczającym przed nami na poły baśniowy, ale jakże pociągający świat – niby historyczny, ale niemal nie z tej ziemi, nie do końca pasujący do współczesnych pluralistycznych trendów i wspólnej Europy. Jednakże bliski naszemu sercu i… atrakcyjny. Reymont okazał się z kolei zaskakująco aktualny, nowoczesny, współczesny niemalże. Dlaczego? Ze względu na tematy, które porusza, sytuacje, jakie szkicuje, bohaterów, których stwarza.

Proza „niedzisiejszego” Sienkiewicza, zwłaszcza Trylogia jest kopalnią stereotypów – dostarcza obrazów Polski silnej, sarmackiej, religijnej, Polaków lepszych i szlachetniejszych od innych nacji, kobiet niewinnych i pięknych… To wzorce szkodliwe w epoce wspólnej Europie, trudno, by podobały się zwolennikom pluralizmu i tolerancji. Krytykują Sienkiewicza również feministki. A jednak… sienkiewiczowskie stereotypy wciąż w nas żyją. Usilnie walczył z nimi Gombrowicz, walczy Gretkowska, walczą feministki. Udowadnia się, że Sienkiewicz malował w swych powieściach sceny okrutne, wręcz sadystyczne (wbijanie Azji na pal!), kobietom dawał jedynie prawo do niewinności, oczekiwania na ukochanych, a potem dobrego małżeństwa i przykładnego macierzyństwa (Helena Kurcewiczówna, Oleńka) – żadnej z głównych bohaterek nie pozwolił zdradzić męża ani narzeczonego Polaka-katolika (Skrzetuskiego, Kmicica czy pana Wołodyjowskiego).

A jednak… coś nas urzeka w tych postaciach. Lubimy słuchać baśni o tym, że Polacy są dzielni i bohaterscy, szlachetni i wierni, a Polki piękne, mimo że się o to nie starają, niewinne i dobre. Sienkiewicz stworzył polskie stereotypy, a może odgadł marzenia i oczekiwania przeciętnego Polaka – o wielkości, sławie, miłości i szczęściu.

Poza tymi „podejrzanymi” walorami ( łechtanie naszej narodowej próżności, wszak książki te były pisane w określonym celu, „dla pokrzepienia serc” – teraz w przedsionku Europy też tego pokrzepienia potrzebujemy) proza Sienkiewicza ma też inne. Urzeka nas język pisarza, wartkość akcji, komiksowa niemalże fabuła. Gombrowicz nazwał Sienkiewicza w swoim Dzienniku „pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnym”– i coś w tym jest. Sienkiewicz zaspokaja nasz głód fabuły – maluje przed nami bezkresne przestrzenie, a na nich to wszystko, co czytelnik i widz lubi najbardziej, a więc: wojnę i miłość.

Te właśnie elementy pojawiły się w najbardziej chyba znanej na świecie powieści Henryka Sienkiewicza – Quo vadis, o której popularności świadczy chociażby liczba jej ekranizacji. W 1913 roku obiega świat monumentalny film Enrica Guazzoniego, znakomicie przyjęty przez widzów i krytykę.

Zachwycał się nim między innymi słynny francuski rzeźbiarz – Auguste Rodin. O filmie pisano na przykład tak:

… rozwija wielki plastyczny obraz panującego nad światem Rzymu za czasów Nerona oraz prześladowania chrześcijan. Unika się w nim prostackich efektów, brak tu jakiejkolwiek niezgodności ze stylem epoki; widać, ze reżyserem jest tu artysta absolutnie zapoznany z materią.

Do ekranizacji dzieła noblisty powracano jeszcze wielokrotnie – z największym chyba rozmachem zrealizował Quo vadis Mervyn LeRoy w 1951 roku (Nerona zagrał u niego Peter Ustinov, Marka Winicjusza – Robert Taylor).
Pamiętamy też serial telewizyjny z lat osiemdziesiątych, w którym grali m.in. Klaus Maria Brandauer i Francesco Quinn (syn Athony’ego).

Obecnie powieść przenosi na ekrany Jerzy Kawalerowicz. Dlaczego tak późno? Rzecz jasna, w komunistycznej Polsce zrealizowanie filmu o bohaterskich chrześcijanach nie było możliwe ze względu na cenzurę.
Sądzę, że świat zakochał się w Quo vadis z kilku powodów. Powieść przywoływała mroczne tajemnice starożytnego Rzymu (Neron – władca szaleniec i okrutnik, spalenie miasta, prześladowanie chrześcijan). Wywoływała też wielkie emocje. Piętrzyła przeszkody przed kochającymi się ludźmi (on – rzymski wódz, ona chrześcijanka) – były to zarówno przeszkody zewnętrzne, jak i, co ciekawsze w powieści, bariery psychiczne (bohaterowie, wychowani w innej religii mają zupełnie inną hierarchię wartości). Tu warto wspomnieć jeszcze jedną, może nawet piękniejszą historię miłosną , którą przywołuje Sienkiewicz na kartach swej książki: to historia Petroniusza – rzymskiego poety i erudyty oraz jego ślicznej niewolnicy – Eunice…

Pisarz odwoływał się zarówno do najniższych emocji, mnożył sceny brutalne i okrutne (rzucanie chrześcijan lwom na pożarcie, krzyżowanie ludzi); jak i do wzruszeń religijnych (postać świętego Piotra i Pawła, wewnętrzna przemiana Winicjusza).

Jest jeszcze jedna mocna strona Quo vadis – happy end. Główni bohaterowie właściwie cudem ocaleją w świecie mordów, samobójstw, pożarów i zgliszcz. W dodatku wyjdą z tej zawieruchy moralnie czyści. No cóż, autor Trylogii jest rzeczywiście pisarzem komercyjnym… Dziś za tego typu sprawność pisarską nie przyznaje się wprawdzie Nobli, ale nawet w tej chwili trudno nie docenić całego przebogatego świata powołanego do życia Sienkiewiczowskim piórem. Może właśnie ta moc kreacyjna, umiejętność tworzenia pięknych, historycznych baśni oraz mistrzowski język zasługuje nawet na najwyższe literackie wyróżnienie.

Powieści Sienkiewicza zawierają też jeszcze jeden element, którego bardzo brak dziś polskiej prozie: humor. Pisarz powołuje do życia szereg komicznych, wzbudzających sympatię postaci, w Trylogii przede wszystkim Zagłobę (pierwowzorem tego bohatera był podobno teść pisarza), ale także Basię, stolnikową Makowiecką czy Rzędziana, a w Krzyżakach Maćka z Bogdańca – zażywnego rycerza, z zapałem swatającego synowca, no… i nie gardzącego, co tu kryć, majątkiem. Wnikliwi czytelnicy Sienkiewicza dostrzegą przecież w jego prozie nie tylko ksenofobię, ale i dobrotliwą ironię, z jaką traktuje wielkich bohaterów wyrzynających ludzi innych nacji czy też pijusa i tchórza – Zagłobę kreującego się na nie lada zucha…

Wnikliwsi czytelnicy zauważą też współczucie dla bohaterów innych nacji: zwłaszcza Bohuna. Nie da się jednak ukryć, że Sienkiewicz fałszuje niekiedy prawdę historyczną, wybiela Polaków i katolików, szkaluje Szwedów, Kozaków i polskich protestantów kolaborujących ze Szwedami…

W powieści W pustyni i w puszczy demonizuje zbrodnie wyznawców Allaha, a zapomina, że to biali chrześcijanie są obcymi kolonizatorami, dopuszczającymi się na cudzych terenach zbrodni. W Rodzinie Połanieckich stworzył chyba szkodliwy społecznie wzorzec nad wyraz potulnej, bezwolnej kobiety…

Wnikliwa lektura prozy Sienkiewicza wydobędzie z niej także erotyzm: niewinne panny współczesne Sienkiewiczowi czytały ponoć tę prozę z wypiekami na twarzy, a i my czujemy dreszcz emocji, gdy śledzimy na przykład opisy spotkań Zbyszka z Jagienką i rodzącą się między nimi erotyczną więź. Scena, w której Jagienka trefi Zbyszkowi włosy, jest chyba jedną z najpiękniejszych scen erotycznych w naszej literaturze, choć wcale przecież nie dzieje się w niej tak wiele…

Na czym innym polega dziś urok powieści Reymonta. Autor Chłopów, Ziemi obiecanej i Komediantki jawi się nam dziś jako pisarz niezwykle nowoczesny.

Chłopi – nasza epopeja chłopska, dziś może nie zachęca do lektury objętością, i zastosowaną w powieści gwarą. Skłania jednak do zainteresowania się tą powieścią bogactwo postaci i ich świetnie odmalowana psychika. Na szczególną uwagę zasługuje Jagna – młoda, piękna kobieta, którą nadmierny erotyzm i niezrozumiałe dla niej samej pragnienia przywiodły do zguby – potępienia i wykluczenia z chłopskiej gromady. Postaciami Reymonta często rządzi biologia (to cecha naturalizmu!). Również gromadą chłopską rządzą nieubłagane prawa natury: zwyciężają silniejsi (na ogół gospodarze), przegrywają słabsi i biedniejsi (np. komornicy). Występuje naturalna selekcja – zwyciężają nie tylko silniejsi i bogatsi, ale także młodsi. Oglądamy przejmujące obrazy rodziców wyrzucanych z domów czy okrutnie wykorzystywanych bądź lekceważonych przez własne dzieci. Obserwujemy też okrutnych ojców, którzy ostatkiem sił starają się zatrzymać własną ziemię i dobytek, by nie uzależnić się od dzieci (Boryna!) Naturalistyczne opisy dotyczą też życia zwierząt – przypomnijmy sobie, jak np. Reymont opisuje sytuację, jak pada krowa…

Interesująca u Reymonta jest również koncepcja czasu – kolistego, powtarzalnego rytmu pór roku, który dominuje nad wszystkim: indywidualnym czasem ludzkim i czasem historycznym. Taka koncepcja czasu pozostanie już obecna w polskiej prozie, podobnie jak obraz mentalności chłopskiej i życia wsi, nierozerwalnie związanego z naturą. Tematy wiejskie wielokrotnie powrócą jeszcze w polskiej prozie dwudziestego wieku, np. u Dąbrowskiej w Nocach i dniach i Ludziach stamtąd czy w tzw. prozie nurtu wiejskiego: w powojennych powieściach Wiesława Myśliwskiego, Edwarda Redlińskiego. Ostatnio beskidzka wieś pojawiła się również u Stasiuka, a magiczna podkielecka wioska Prawiek w prozie Olgi Tokarczuk (Prawiek i inne czasy).

Motyw przywiązania do ziemi, izolacji od świata, czasu płynącego na wsi innym rytmem powróci w wymienionych utworach wielokrotnie.

Powrócą również postaci kobiece uosabiające jak Jagna pierwotną siłę biologiczną, erotyczną (np. w opowiadaniach Jarosława Iwaszkiewicza, chociażby w Brzezinie czy w Prawieku i innych czasach – postać Kłoski).

Z kolei Komediantka Reymonta to powieść będąca obrazem życia drugorzędnych trup aktorskich – Reymont sam zasmakował nieudanej aktorskiej kariery, dobrze więc znał temat. W powieści znów zwraca uwagę interesująca postać kobieca – Janki Orłowskiej, artystki o wielkiej urodzie, ale przeciętnym talencie. Zostaje ona kochanką jednego z aktorów, tkwi w środowisku pełnym intryg, powieść kończy się próbą samobójczą zawiedzionej Janki. Wielu uznało tę postać za symbol dążenia kobiet do emancypacji i wyzwolenia obyczajowego. Druga część Komediantki, opisująca dalsze losy Orłowskiej to Fermenty. I Komediantkę, i Fermenty można uznać za znakomite obrazy prowincji.

Jednak chyba największe wrażenie robi na współczesnym czytelniku i widzu Ziemia obiecana. Porusza w niej bowiem pisarz wciąż aktualne problemy rodzącego się kapitalizmu.
Pisarz przedstawia tu krwiożerczą przemysłową Łódź. Nawet w popularnych dyskusjach toczących się np. na temat nieludzkiego wykorzystywania pracowników współczesnych supermarketów przywołuje się tę właśnie powieść Reymonta.

Stawia ona pytania o koszty, jakie niesie za sobą kapitalizm. Ten pierwotny, drapieżny niesie za sobą ofiary w postaci nędzy, bezrobocia, pracy ponad siły w warunkach urągających bezpieczeństwu i prowadzących do strasznych wypadków w fabrykach.

Jednak książka Reymonta sygnalizuje też inne, może nawet bardziej palące i aktualne problemy. Mówi na przykład o nieuczciwej konkurencji i wykorzystywaniu pracowników przez pracodawców, ale także – co najważniejsze – o kosztach psychicznych i moralnych, jakie często ponosi kapitalista. Doskonałym przykładem jest tu Karol Borowiecki – młody, zdolny, operatywny Polak, który choć zdobywa wszystko, o czym marzył: pieniądze, własną fabrykę i silną pozycję na łódzkim rynku, traci to, co w życiu ważne: kręgosłup moralny, bliskie osoby i zwykłe ludzkie szczęście (wyrzeka się między innymi miłości, zrywa zaręczyny z kochającą go Anką i wybiera małżeństwo z niekochaną, ale posażną panną, córką wielkiego żydowskiego fabrykanta).

W rezultacie jest człowiekiem przegranym i nieszczęśliwym, pracoholikiem, który nie osiąga jednak życiowego sukcesu, nie jest szczęśliwy.
To właściwie pierwszy obraz pracoholika w naszej literaturze. Borowiecki jest człowiekiem, który stracił radość życia, miłość, przyjaźń i zasady moralne w kapitalistycznej grze.

Czyż podobnych problemów nie odnajdziemy we współczesnych powieściach Douglasa Couplanda, ukazujących pokolenie pracoholików, którzy stracili już chęć na wszystko (jedzenie, wypoczynek, miłość). Podobieństwa są ewidentne: to samo spotkało bohatera Ziemi obiecanej – Borowieckiego. Różnice też: dzieło o XIX-wiecznej przemysłowej Łodzi opowiada o innym czasie historycznym i uwarunkowaniach społecznych, o innym kapitalizmie. Jednak spustoszenie, jakie sieje system w psychice bohaterów, jest podobne.

Reymontowi zawdzięczamy również opis miasta – molochu, miasta potwora, pożerającego swe ofiary – obraz ten później pojawi się w tak licznych filmach katastroficznych i prozie science fiction (taki obraz występuje także u Żeromskiego w Ludziach bezdomnych). Reymontowi zawdzięczamy też obraz kolejnej niekonwencjonalnej bohaterki – namiętnej kobiety, pięknej kochanki Borowieckiego, Lucy, owładniętej szaloną miłością do Karola…

Na uroki prozy naszych noblistów nie pozostali obojętni polscy reżyserzy: Jerzy Hoffman sfilmował całą Trylogię, a ostatnia adaptacja Ogniem i mieczem zgromadziła przed ekranami tysiące widzów, powstało wokół niej wiele książek, wywiadów, zaangażowano w jej realizację czołówkę polskich aktorów, znaczącego sponsora, przy realizacji wykorzystano najnowocześniejsze techniki komputerowe. Media nagłaśniały tę ekranizacje niemalże jako sprawę narodową. Wcześniejsze dyskusje wokół Trylogii miały może nieco inny wydźwięk, ale też zażarcie spierano się na przykład o to, kto ma zagrać Kmicica i Oleńkę, czy dobrze dobrano aktorów (wielu widzów uważało, że Olbrychski, którzy wcielił się w rolę Tatara nie może grać polskiego rycerza – Andrzeja Kmicica). Wokół Trylogii toczyły się też wciąż dyskusje polityczne: ekranizacji Ogniem i mieczem długo zabraniała cenzura (wydźwięk antyradziecki!), obecnie obawiano się z kolei, czy adaptacja filmowa nie urazi naszych niepodległych już sąsiadów ze wschodu… Tak więc dyskusje wokół dzieł Sienkiewicza są wciąż żywe.

Krzyżaków wyreżyserował Aleksander Ford, a obecnie filmuje ten utwór aż dwóch reżyserów: Jarosław Żamojda i Bogusław Linda. Powstała też niedawno całkiem świeża adaptacja W pustyni i w puszczy (reż. Gavin Hood, wcześniejszej dokonał Władysław Ślesicki). O ekranizacjach Quo vadis już wspominałam.
Z kolei Chłopów wyreżyserował Jan Rybkowski, serial wielokrotnie emitowała Telewizja Polska, Komediantkę nakręcił Jerzy Sztwiertnia.

Ziemię obiecaną sfilmował Andrzej Wajda, w głównych rolach obsadzając znakomitych aktorów, którzy później zrobili międzynarodową karierę: Daniela Olbrychskiego, Wojciecha Pszoniaka, Andrzeja Seweryna.
Reżyser niedawno przemontował i skrócił nieco film, który powrócił na ekrany w nowej wersji.
Ekranizacje prozy naszych noblistów były przeważnie bardzo udane, Potop doczekał się nominacji do Oscara w kategorii filmu zagranicznego (1975), rok później takiej samej nominacji doczekała się Ziemia obiecana.

Sądzę, że w dobie kryzysu polskiej prozy, kiedy nie powstała żadna ważna powieść opowiadająca o naszej współczesności, tym bardziej powinniśmy cenić dokonania naszych prozaików sprzed lat: świetnego bajarza, gawędziarza, przekonującego nas, że jesteśmy lepsi niż w istocie – Sienkiewicza i wielkiego naturalisty – Reymonta, odsłaniającego ciemne zakamarki naszych dusz, odkrywającego w człowieku ślepe instynkty i żądze, a w społeczeństwie bezlitosne prawa rynku i gromady…

Sienkiewicz to świetny pisarz komercyjny, portretujący jasne strony naszego istnienia, wielki optymista. Reymont eksponuje raczej ciemną, ale równie ważną stronę naszego życia. Obaj doskonale się uzupełniają, wydobywając zupełnie inne barwy z naszej egzystencji. Dlatego warto czytać obu: Sienkiewicza, raczej do poduchy, Reymonta tylko w pogodne dni.