Napisz esej interpretacyjny wiersza Tadeusza Różewicza „krzyknąłem na Nią” z tomu Matka odchodzi.

***
krzyknąłem na Nią
przed dziesięciu laty
odeszła
w pantoflach z czarnego
błyszczącego papieru
„nie tłumacz się
– powiedziała –
nie trzeba”
krzyknąłem na Nią
w pustym
szpitalnym korytarzu
był lipiec upał
łuszczyła się farba olejna
na ścianach
pachniały lipy
w miejskim pokrytym kopciem
parku
ja bezbożny
chciałem dla niej wypłakać łąkę
kiedy konając
odpychała zdyszana
puste i straszne zaświaty
wróciła na mgnienie oka
do siebie na wieś
chciałem dla niej wyżebrać
w ostatniej godzinie
drzewo
chmurę ptaka
widzę jej stopy drobne
w dużych papierowych
trumiennych pantoflach
siedziałem między
stołem i trumną
bezbożny chciałem cudu
w przemysłowym zdyszanym
mieście w drugiej połowie
XX wieku
ta rzecz płacze
wyjęta ze mnie
na światło

Wiersz rozpoczynający się słowami „krzyknąłem na Nią” odnaleźć można na kartach książki Tadeusza Różewicza pt. Matka odchodzi. Ta laureatka Nagrody Literackiej NIKE jest czymś zupełnie odmiennym na tle dorobku pisarza. Łączy różne konwencje literackie: składają się na nią wiersze, fragmenty prozy, dziennik pisarza, wspomnienia braci oraz matki – Stefanii Różewicz. To książka, można by rzec, wielogłosowa, lecz mimo wszystko jednoznaczna. Źródłem tej jednoznaczności jest szczerość i prostota przekazu, jak również postać głównej bohaterki – matki. Matka to także myśl przewodnia tej książki: myśl o początku i końcu, o dzieciństwie i śmierci. Matka symbolizuje swoistą pełnię, w jakiej zamyka się ludzkie życie. Książka Różewicza porusza też temat umierania. Mówi o nim w sposób prosty i zatrważająco szczery.

Matka odchodzi – czym jest pisanie o tym po latach? Pożegnaniem przedłużonym w czasie, wyrazem niemożności pogodzenia się z jej śmiercią, wyrzutem sumienia – bo za mało się kochało, a może wyrazem pamięci po prostu? Zaryzykowałabym jeszcze inne przypuszczenie. Matka jest częścią syna; mówiąc o niej, syn mówi w pewnym sensie o sobie, bo pamięć o niej jest w nim. To opowieść o swoim własnym odchodzeniu. To próba otwarcia się na ciemność, na fakt śmierci również własnej.

Czy tak ująłby to sam autor?

Wchodziłem w świat poezji jak w światło a teraz szykuję się do wyjś­cia w ciemność.
Wiersz trudno jednoznacznie sklasyfikować. Na pewno reprezentuje lirykę bezpośrednią. Podmiot liryczny posługuje się monologiem o charakterze wyznania, nietrudno utożsamiać go z samym autorem. Mamy jednak również element dialogu, oznaczony – jedynymi w wierszu – znakami interpunkcyjnymi, co podkreśla wagę wypowiedzi matki. Znamienne, że ani razu nie pada słowo „matka”. Łatwo się jednak zorientować, że to właśnie o „Niej” w wierszu mowa. Umożliwia nam to nie tylko kontekst („Matka odchodzi”), ale również realistyczne obrazowanie i momentami narracyjny charakter wiersza.

Tekst pozbawiony jest tradycyjnych środków stylistycznych. Pisany wierszem wolnym, językiem zbliżonym do prozy. Prostota wyrazu, pewna bezpośredniość i skrótowość – charakterystyczne dla Różewicza – umiejscawiają go w szeregu tych poetów, o których dopominał się Miłosz w Traktacie poetyckim. Bo – na szczęście – nie należy Różewicz do poetów, którzy piszą: „Myśl odsuwając i myśl oszukując”.

Tadeusza Różewicza można by nazwać poetą pamięci. Jego wrażliwość poetycka bardzo często zwraca się ku przeszłości, stając się niejednokrotnie wrażliwoś­cią ocalającą to, co minęło. Dotyczy to zwłaszcza ludzi. Podmiot liryczny w jego wierszach niejednokrotnie konfrontuje się z faktem śmierci. Umarli nigdy nie odchodzą do końca.

Myślę o takich wierszach, jak Krzyczałem w nocy czy Domek, ale przede wszystkim o wierszach poświęconych pamięci matki. Umarli są niemalże częścią poetyckiej osobowości Różewicza. Sam poeta tak pisał o tym we wspomnieniu o Karolu Kuryluku zatytułowanym Tożsamość:

Umarli zaludniają moje życie. Zaczynają żyć życiem bujnym w krajobrazie mojej pamięci.

Różewicz zadaje sobie nawet pytanie:

Czy mam pisać księgę umarłych? Czy nie lepiej pogrzebać i odejść w przyszłość?

Skąd ta konieczność nieustannego powrotu? Pytanie to dotyczy zwłaszcza analizowanego wiersza, który w całości stanowi wspomnienie o matce, o ostatnich chwilach jej życia.

Utwór można umownie podzielić na trzy części.

Pierwsze sześć strof to szczegółowa reminiscencja. Wers powtarzający się w tej części utworu („krzyknąłem na Nią”) sugeruje powtórzenie faktu, z którym pamięć nie może sobie dać rady. To wydarzenie ciąży, wypływa na wierzch pamięci i „na wierzch wiersza”. „Krzyknąłem na Nią” – dlaczego?
Nie wiadomo. Być może, przyczyna jest nieistotna, błaha. Ale przecież pamięć uwikłana jest w ten krzyk. Choć to było dawno – „przed dziesięciu laty” (rocznica śmierci?). Pamięć podmiotu lirycznego z pedantyczną dokładnością zarejestrowała krajobraz, w którym krzyk się wydarzył.

Przestrzeń – podobnie jak czas – jest szczegółowo określona (strofy od czwartej do szóstej). Wszystko wydaje się jednak podporządkowane temu, co się w tej przestrzeni wydarzyło. To krzyk uczynił przestrzeń znaczącą, wypełnił ją, stał się ciałem dla ubrania: dla „pustego korytarza o łuszczących się ścianach”. Pamięć usuwa częstokroć przeżycia zbyt trudne. Tutaj to się nie stało. Najistotniejszy jest sugerowany skutek tego krzyku. Bo o ile strofy od czwartej do szóstej stanowiły sensualną otoczkę dla wydarzenia, to strofy druga i trzecia bezpośrednio nawiązują do tego, co się stało, umieszczając na pierwszym planie matkę i jej reakcję. Matka „odeszła”, wypowiadając kilka słów, które jednak nie były w stanie cofnąć tego, co się już stało. Słowa świadczące o zrozumieniu, matczyne, przedśmiertne. Słowa pełne wyrozumiałego smutku.

Ale można by je również inaczej odczytać – jako słowa, które w sposób niedostateczny wybaczyły winę. Może „krzyknięcie na Nią” (nieuzasadnione, niepowstrzymane, nieopatrzne?) potrzebowało tego „tłumaczenia się”. Byłoby lżej pamięci, lżej sumieniu. Może udałoby się „wytłumaczyć” ten krzyk. Nie bez powodu podkreślam przypadkowość krzyku, jego niefortunność. Taka interpretacja wydaje mi się zasadna w kontekście całej książki Różewicza, a zwłaszcza w kontekście Dziennika gliwickiego. W dzienniku tym spotykamy się z uczuciami człowieka zmęczonego nieustannym niepokojem, napięciem i czuwaniem, upałem, o którym w wierszu jest mowa.

Wizyty u matki w szpitalu, opiekę nad nią i przeżycia z tym związane trzeba było łączyć z normalnym życiem: pisaniem, zarobkowaniem. A cierpienie człowieka ma przecież swoje granice. Wytrzymałość ma swój kres. Dlatego padają słowa i niepotrzebne, i przykre. Ale – jak stwierdza Różewicz – liczą się czyny, a nie myśli.

Druga część wiersza kończy się według mnie na strofie dziesiątej. Wspomnienie posuwa się w czasie naprzód. Strofy siódma i ósma mówią o przybliżaniu się śmierci. Jej cień pada również na postawę podmiotu lirycznego. Jak godzić się na śmierć osoby najbliższej? Jak poradzić sobie ze świadomością utraty całkowitej? Bo kiedy nie wierzy się w to, że śmierć jest tylko przejś­ciem w inny porządek istnienia, to czy pozostaje coś jeszcze oprócz Nicości? Podmiot liryczny podkreśla: „ja bezbożny”, „bezbożny chciałem cudu”. Zresztą nawet ona, w tych ostatnich chwilach, „odpychała puste i straszne zaświaty”. Śmierć otworzyła pustkę, ciemną czeluść. Jedynie życie w swoich najbardziej witalnych przejawach zdaje się równoważyć tę ciemność. Wartościami ocalającymi okazują się „łąka”, „drzewo”, „chmura”, „ptak”. Te próbuje dla niej „wypłakać”, „bezbożny”, próbuje je „wyżebrać”. Dać odrobinę życia. Ożywić umierającą drzewem, ożywić ją łąką. Zatrzymać jeszcze na chwilę.

Wreszcie „bezbożny” „chce cudu” (możliwości przywrócenia jej do życia?). Pozwolił sobie na to pragnienie, mimo że realia – miejsce i moment – zaprzeczały samej możliwości pragnienia. Czyniły to pragnienie czymś niewłaściwym.
Bezbożny pragnie cudu w bezbożnym mieście, w bezbożnym czasie? Ale pragnie. Mimo wszystko. Wbrew logice miejsca i czasu, wbrew logice wiary.

Osobno chciałabym poruszyć kwestie związane ze strofą dziewiątą. Nawiązuje ona do strofy drugiej. Mowa jest o pewnym – wydawałoby się nieistotnym – szczególe, o pantoflach matki. W strofie drugiej matka „odeszła w pantoflach z papieru”. Później – w strofie dziewiątej – w tych pantoflach również odchodzi, tym razem już na zawsze. Jej ciało zabiera trumna. Przypominam, że odejście matki w pierwszej części wiersza interpretowałam jako skutek krzyku, jako sugerowaną reakcję na krzyk. I jeżeli powtórzenie jest nieprzypadkowe, to scenę tego odejścia można by łączyć z samą śmiercią, śmiercią zaistniałą niedługo po odciśniętym w pamięci wydarzeniu – po krzyku. Śmiercią zbyt szybką może, śmiercią, która odebrała możliwość dopowiedzenia, sprostowania lub po prostu zatarcia tego faktu w naturalnej krzątaninie życia. Krzyk nabrzmiał śmiercią, ze śmiercią w jakiś tajemniczy sposób się połączył i w takiej postaci przechowywany jest w pamięci (budząc może poczucie winy?).
Ostatnią strofę nieustannie słyszę:

ta rzecz płacze
wyjęta ze mnie
na światło
Uznałam ją za osobną część utworu.

Jej odrębność wyznacza problem, który porusza. Tutaj ukrywa się także myśl kluczowa wiersza.
Jest tu jedno słowo znamienne – „rzecz”. „Rzecz” kojarzy się odruchowo z jakąś materią: z czymś, co ma kształt, co się widzi, co można dotknąć. Oczywiście inaczej funkcjonuje to słowo na przykład w filozofii. Tutaj jednak „rzecz” ma wyraźne cechy materialności: „rzecz jest wyjęta”, ale – jednocześnie ma cechy ludzkie (antropomorfizacja): „rzecz płacze”. Żywa i mokra rzecz, która płacze. Rzecz wydobyta z czeluści, z ciemności. Wyjęcie z ciemności na światło płaczącej rzeczy nasuwa skojarzenie z obrazem narodzin. Dziecko również przebywa w ciemności, w ciemności rośnie, a po jej opuszczeniu płacze. To proste skojarzenie – aczkolwiek wiele wyjaśnia – nie wydaje się jednak wystarczające. Już Sokrates posługiwał się metaforą mówiącą o narodzinach poznania. „Rodzić” dusze, wyzwalać uśpioną w nich wiedzę – temu służyła sokratejska majeutyka, czyli metoda filozoficzna polegająca na stawianiu słuchaczowi pytań tak, by sam znalazł na nie odpowiedzi.

Również ta strofa poznania dotyczy: to poznanie cierpienia w sobie, cierpienia, które przemówiło, dla którego naturalną przestrzenią jest ciemność, więc trzeba je wydobyć „na światło”. Po co? By je sobie wyjaśnić, w ogóle uświadomić. We wspomnieniu o Staffie Różewicz notuje następujące zdania:

W poemacie, który piszę, jest dużo mojej ciemności i mało harmonii. Jest tęsknota do światła. To znaczy do wyjaśnienia.

Tutaj mamy jednak płacz nieukojony, smutek, który być może jest pogłosem krzyku, tego krzyku, który wydarzył się „przed dziesięciu laty”.
Zastanawiające, że cierpieniu nadaje podmiot liryczny status odrębnego istnienia, status żywej, płaczącej rzeczy w sobie. Nie utożsamia się z nim. Wyodrębnia je z siebie i ogląda. Taka postawa wydaje mi się niezwykle dojrzała i prawdziwa.

Przypomina mi wiersz Herberta Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu. Pan Cogito próbuje oswoić cierpienie, ale nie przez wypełnienie nim całej swojej istoty, lecz właśnie przez wyodrębnienie go z siebie, i akceptację faktu, że część ludzkiego „ja” jest cierpieniu przynależna.

Zobacz:

Tadeusz Różewicz – krzyknąłem na Nią