Gra w kasy jest powieścią bardzo obszerną, liczy bowiem ponad sześćset stron. Zastanawiając się nad najistotniejszymi wydarzeniami utworu dochodzimy do wniosku, że wbrew imponującej objętości jego fabuła jest niezwykle skromna, żeby nie powiedzieć – uboga. Bo co się właściwie dzieje? Już początkowe akapity pierwszej części tekstu zdradzają nam jego zakończenie. Monolog wewnętrzny głównego bohatera i jednocześnie narratora, Horatio Oliveiry sugeruje, że oto zerwał on ze swoją ukochaną Magą i nigdy już zapewne jej nie spotka. Na wstępie poznajemy więc to, co klasyczna powieść rezerwowała jako finał intrygi. Po rozstaniu, które Horatio przez długie miesiące przeżywał całym sobą (i – jak pokazuje druga część powieści – nigdy nie uwolnił się od niszczącej siły tego zdarzenia) jego życie na płaszczyźnie konkretnych faktów niewiele się zmieniło. Nadal snuł się zamglonymi ulicach Paryża, słuchał jazzu, spotykał się ze znajomymi. Czy jednak rzeczywiście był to ten sam Horatio?

Paryski absurd

Czytelnik nie dowiaduje się wprost, po co tak naprawdę Horatio Oliveira, Argentyńczyk z Buenos Aires przyjechał do Paryża. Z jego nieśpiesznego trybu życia przypominającego tyleż egzystencję kloszarda (ciągła bieda!), co żywot artysty (tematyka kawiarnianych dysput, ekscentryczne upodobania) wnioskować można, że przyciągnął go tu po prostu mit miasta, uważanego za kulturalną stolicę Europy. Włócząc się godzinami po Montmartrze poznaje ludzi takich jak on: inteligentnych, pozujących na cyników, a w rzeczywistości po prostu zagubionych i przestraszonych koniecznością ciągłego obcowania z absurdem życia.

Możemy przypuszczać, że właśnie to poczucie absurdu, towarzyszące Oliveirze niemalże w każdej chwili istnienia przygnało go do Europy. Mieszkając w Buenos Aires nie potrafił znaleźć dla siebie niczego na tyle interesującego i satysfakcjonującego, żeby uznać tę wartość za sens swojego życia. Wszystko wydawało mu się jałowe i pozbawione głębszego znaczenia.

Francja okazała się tylko nowym miejscem, nowym krajobrazem. Problemy pozostały te same: ciągła pustka, kontestacja, samotność wśród ludzi… I nagle, wśród tego bezsensu pojawia się Ktoś. Kto? Oczywiście – kobieta, Urugwajka o imieniu Maga, nasuwającym skojarzenia z czarami i magicznością. I taka rzeczywiście jest ta dziewczyna, należąca, podobnie jak Oliveira, do skupiającego rozmaitych oryginałów Klubu Węża. Maga też jest dziwaczką i ekscentryczką, ale jednocześnie posiada w sobie coś, co wyraźnie różni ją od Babs i Ronalda (Amerykanie, fanatyczni wielbicie jazzu), Gregoviusa (intelektualista i niezmordowany dyskutant), francuskiego malarza Entienna czy wreszcie samego Horatia. Maga jest świeża i po dziecinnemu naiwna, nie tylko dlatego, że wierzy w czary, ale przede wszystkim dlatego, że potrafi kochać. Ogrom uczuć przelewa na swojego synka, Rocamandoura, ale ma je także dla naszego bohatera. Wydawać by się mogło, że skoro Oliveira odnalazł miłość, ów upragniony kibuc marzeń, to teraz nadszedł czas na rozpoczęcie normalnego, szczęśliwego życia we dwoje. Tak jednak nie jest.

Horatio, jak przystało na typowego egzystencjalistę nie potrafi brać życia takim, jakie ono jest, lecz ustawicznie pogrąża się w dociekaniach i rozmyślaniach o sensie tego, co aktualnie przeżywa.

Nie umawia się z Magą w konkretnych miejscach, oznacza tylko dzielnicę i porę spotkania, żeby sprawdzić, czy istnieje między nimi podświadoma więź warunkująca prawdziwe uczucie: „(…) technika polegała tylko na oznaczaniu dzielnicy i pory. Lubili wyzywać los, ryzykować, że nie spotkają się i spędzą dzień zasmuceni w kawiarni lub na jakimś placu, czytając jedną książkę więcej”. Maga, godząc się na tego rodzaju eksperymenty nie przewidziała, że Horatio zdecyduje się iść w nich coraz dalej. Pewnego dnia zdradza ją z Polą, na której wcale mu nie zależy – po prostu chce on sprawdzić, czy z inną kobietą może mu być równie dobrze, potem zaś zrywa z Magą tylko po to, żeby przekonać się, czy uczucie, którego doświadczył naprawdę zasługuje na miano miłości. Jeżeli pod wpływem rozstania będzie cierpiał, to wreszcie przeżył coś autentycznego… Horatio, przeprowadzając ten swoisty test na uczucia wpadł w pułapkę, zastawioną przez samego siebie? Uciekając przed absurdem znalazł się przecież na samym jego dnie.

Na bohaterze zemścił się jego intelekt, erudycja i wykształcenie nakazujące mu z dystansem podchodzić do rzeczywistości oraz cała kultura europejska włącznie z zakorzenionym w niej literackim wzorcem idealnej miłości.

Cortazar, tak daleki od moralizatorstwa, wyraźnie sympatyzuje z pierwotną, naturalną wrażliwością Magi, która – w jego opinii była szczęśliwa, bo mogła wierzyć nie widząc, była w harmonii z trwaniem, z ciągłością życia. Takie odczuwanie rzeczywistości nigdy nie stanie się udziałem intelektualisty. Czy uwikłany w wewnętrzne problemy Horatio Oliveira stanowi literackie alter ego Cortazara? Za wcześnie jeszcze na interpretacje, popatrzmy zatem, co będzie się dalej działo z naszym bohaterem.

Buenos Aires

Część powieści, opisująca paryskie losy Horatia nosi – jakże znamienny tytuł Z tamtej strony. Buenos Aires – to już strona „ta”. Przekonawszy się, że „każdy róg w każdym mieście w takim samym stopniu ilustruje jego myśli” Oliveira wrócił do kraju. Nie ma możliwości ucieczki przed sobą, to, co nosimy we własnym wnętrzu jest najistotniejszą z życiowych wartości, a właściwie – wartością jedyną.

Zdawałoby się, że poznawszy tę prawdę, bogatszy o doświadczenie z Magą Horatio pojął wreszcie, że do szczęścia nie wystarczy demaskowanie absurdów otaczającego nas świata, że trzeba odnaleźć w sobie siłę, która pozwoli stworzyć jakiś własny azyl, który obroni nas przed rutyną życia.

Być może przeżyty niedawno wstrząs (poniekąd – na własne życzenie) zabił w nim wszelką chęć działania, bo Oliveira nadal bardziej wegetuje niż żyje. „W Paryżu wszystko było dla niego Buenos Aires i odwrotnie”. Teraz mieszka ze swoją dawną partnerką, głupią i poczciwą Gerkepten, większość czasu spędza na nie służących niczemu zajęciach (np. prostowaniu gwoździ), trochę pracuje w cyrku razem ze swoim przyjacielem Trawelerem… Właśnie ta postać stanowi klucz do jego obecnego życia.

Manuel Traweler był od „zawsze” najlepszym przyjacielem Horatia. To on ze swoją niedawno poślubiona żoną, Talitą witają go w porcie tuż po powrocie z Europy, potem pomaga mu się urządzić, załatwia pracę. W zamian oczekuje tylko jednego: porywającej opowieści o wielkim świecie, jednak tego nie dostaje. Horatio milczy, bo o czymże tu opowiadać, skoro świat taki mały, żałośnie śmieszny i w dodatku wszędzie cierpi się tak samo… Milczy, ale ciągle jest. Już w scenie powitania zaznacza swoją obecność z taką siłą, że nie ma wątpliwości, kto będzie sprawcą wszystkich kolejnych zdarzeń i konfliktów. Nieprzenikniony Horatio zaczyna interesować Talitę, Manuelowi zaś szybko zaczyna ciążyć jego ustawiczne towarzystwo i nadmierna ingerencja w małżeńską intymność, ciągła kpina i ironizowanie z zakochanych (słynna scena z przerzuconą przez ulicę deską, po której wędruje Talita, aby podać Oliveirze paczuszkę herbaty). W tym czasie wszyscy troje zaczynają pracować jako pielęgniarze w domu wariatów. Miejsce tyleż symboliczne, co adekwatne do całej sytuacji, która na pewno normalna nie jest. Zresztą Oliveira po pewnym czasie popada w prawdziwy obłęd: zaczyna utożsamiać się z Travelerem, patrząc na Talitę dostrzega Magę, mało tego – podejrzewa, że przyjaciel chce go zabić. Na nic nie zdają się tłumaczenia, że jest to tylko projekcja jego własnej wyobraźni. W końcowej scenie tej części książki widzimy go, jak zabarykadowany w szpitalnym pokoju spogląda w dół na rysunek do gry w klasy, będącej symbolem dzieciństwa. Jedno z pól tego diagramu oznacza niebo. W klasy grywają czasami pacjenci szpitala.

Żeby dosięgnąć nieba, wystarczy być dzieckiem (albo dorosłym o nieskażonej przez kulturę wrażliwości – patrz: Maga) albo szaleńcem. Przejrzysta metafora, prawda? Wyglądając przez okno Horatio bawi się myślą, że oto za moment może wyskoczyć. Przez tę krótką chwilę czuje się prawdziwym panem swego losu i jest naprawdę szczęśliwy. Czy zdecyduje się na podróż w dół? O tym musisz przekonać się podczas samodzielnej lektury. I zwrócić uwagę na jeszcze jeden wątek.

Morelli

Podczas pobytu w Paryżu Horacio Oliveira był świadkiem wypadku samochodowego, którego ofiarą padł jakiś starszy mężczyzna. Oliveira postanawia odwiedzić go w szpitalu. Idzie tam ze swoim kolegą, Entiennem. Na miejscu okazuje się, że ranny jest pisarzem i nazywa się Morelli. Jego książki są wprost uwielbiane przez członków Klubu Węża. Oliveira i Entienne dostają od pisarza klucz od jego mieszkania z prośbą o uporządkowanie notatek do właśnie przygotowywanej przez niego powieści. Notatki Morellego, jego rozmyślania i cytaty z jego książki zostają włączone do Gry w klasy a sam pisarz staje się jednym z jej bohaterów. Jego postać pojawia się w związku z rozważaniami o języku, który jest przecież podstawowym, niezbywalnym elementem naszej kultury.

Czy słowa oddają rzeczywistość, czy przeciwnie – zacierają ją i fałszują? Morelli sądzi, że zarówno zdroworozsądkowa wizja świata, jak i opisujące ją słowa są tylko iluzją, początkowo poszukuje więc alternatywnych, pozajęzykowych środków wyrazu (np. rysuje swoje myśli), później zaś postanawia stworzyć dzieło złożone z luźnych fragmentów, które dopiero przy współpracy aktywnego czytelnika ułożą się w spójną, za każdym razem inną całość.

Ten zabieg jednak nie wystarczy, by przybliżyć literaturę do prawdy istnienia: czytelnicy przyzwyczajeni do obcowania z tekstami literackimi są świadomi konwencji, jakimi posługują się pisarze, toteż ich odbiór skażony jest przez rutynę. Zdaniem Morellego trzeba odebrać im jakikolwiek punkt oparcia, przez cały czas zaskakiwać ich i zdumiewać. Lektura musi być niekończącą się podróżą i przygodą, w której autor ma “prowokować, zakładać pisanie między wierszami, antyliterackie poszukiwanie otwartej drogi, a więc niszczyć w zarodku każdą sztywną konstrukcję (…)” Refleksje pisarza o literaturze z łatwością pozwalają przenieść się na życie.

Morelli wskazuje nam jeszcze jedną, trzecią – obok dzieciństwa i szaleństwa – drogę, która może nas przybliżyć do świata autentycznych wartości, tego osławionego „sedna bytu”. Jest nią intelektualny powrót do stanu pierwotnej czystości i prostoty, który jest możliwy, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej doświadczymy prawdziwego bólu istnienia.

Zgodnie z tą interpretacją jest szansa, że Horatio Oliveira z powrotem będzie zdrowy, a w dodatku silniejszy wewnętrznie i bogatszy o to, co udało mu się przeżyć. Dzięki temu ukrytemu między wierszami przesłaniu złagodzony zostaje egzystencjalny pesymizm powieści.

Eksperyment formalny

Nowatorstwo kompozycyjne Gry w klasy do tego stopnia zbulwersowało krytykę, że autor powieści niemal natychmiast zaczął być porównywany z Joycem, a sama powieść – z Ulissesem. Jeżeli nawet w tym zestawieniu tkwi pewna przesada, to i tak jest ono dla dzieła ogromnym i w pełni zasłużonym komplementem.

Gra w klasy składa się ze 155 fragmentów, które Cortazar uporządkował w dwa szeregi.
Na swój sposób książka ta zawiera w sobie wiele książek, przede wszystkim zaś dwie” – stwierdza autor w przedmowie do swojego utworu i przedstawia sposoby możliwej lektury (chronologicznej lub według opracowanego przez siebie klucza).

Zdumiewająca dla odbiorcy jest zwłaszcza trzecia, ostatnia część powieści, w której zawarte są cytaty z najróżniejszych książek i gazet (często wyjątkowo głupie), przeplatające się z refleksjami Morellego oraz informacjami o losach bohaterów. Czemu ma służyć taki koktajl? Czy jest to ilustracja chaosu otaczającego nas świata? Na pewno też, ale wydaje mi się, że końcowe rozdziały podobnie zresztą, jak cała książka Cortazara zdają się mówić, że wszystko, co najważniejsze znajduje się w nas. Podróże w sensie geograficznym nie przybliżają nas do wewnętrznej harmonii, a zalew informacji nigdy nie będzie w stanie zagłuszyć naszych prawdziwych uczuć i pragnieñ. W tym świetle literacki eksperyment Cortazara nie jest więc tylko zabawą znudzonego tradycyjnym sposobem pisania twórcy, ale znajduje głębokie uzasadnienie w jej warstwie ideowej.