Wiersze dla dzieci – czy tylko Brzechwa i Tuwim?

Wiersze dla dzieci, to takie małe bajki, które uczą świata na swój sposób, inaczej niż baśnie, filmy czy kreskówki. Uczą z finezją. Nie bez powodu trzeba do nich prawdziwych mistrzów pióra: dźwięk, obraz, metafora współpracują w tej poezji w sposób szczególny, by działać na wyobraźnię, zachwycić i rozśmieszyć. Tylko tutaj mały odbiorca obcuje z muzyką słowa, rytmem i refrenem, śledzi przygody bohaterów ujęte w lapidarną formę z pointą, szybko i bez nudy odkrywa rozmaite prawdy życiowe.

Julian Tuwim i Jan Brzechwa to mistrzowie niekwestionowani. Kto nie zna „Lokomotywy”, wiersza, o którym mówi się, że jest prawdziwym wyzwaniem dla wytrawnych aktorów. To poetycki popis Tuwima, który złożył wiersz z wyrazów dźwiękonaśladowczych. Potrafił tak ułożyć rytm, że recytacja oddaje ruch i siłę prawdziwej lokomotywy, tak złożył kadry prezentujące kolejne wagony, że pojawiają się w wyobraźni natychmiast: żyrafy i słonie, grubasy co jedzą kiełbasy, armata, banany, fortepiany… To obrazowanie dziś nazwalibyśmy rejestracją okiem kamery, grą kontrastów i barw. Dziecko nie musi tego wiedzieć, dla niego taki wiersz to świetna zabawa, w dodatku z rodzicem, bo refren „para – buch, koła – w ruch” znakomicie nadaje się do wspólnego recytowania. A przy tym – tradycyjną lokomotywę Tuwima dziś można zobaczyć tylko w muzeum kolejnictwa, więc zabawa jest dodatkowo podróżą w przeszłość.

Mnóstwo rekwizytów dawnego świata skupia również „Pchła Szachrajka” Jana Brzechwy, bardzo długa, ale bardzo dynamiczna opowieść o niewyobrażalnych przekrętach pewnej pchły – intrygantki, która potrafi wmówić ludziom i zwierzętom wszystko co chce: że zna angielski, że umie śpiewać, gotować, może nawet zrobić rodzynki z nut. Brzechwa opisuje i trochę wyśmiewa mieszczański świat dam z pretensjami, póz i próżności, ale i o tym dziecko nie musi wiedzieć. Natomiast może śmiać się z przygód Szachrajki, które bywają nader fantastyczne, ale dzieci wychowanych w dobie Spidermena naprawdę nie zdziwi pchła udająca warszawiankę. Trochę lubimy tę Szachrajkę, mimo że oszukuje niemożliwie, opowiada banialuki o swoich bogactwach i wyjada krem z rurek. Musi doigrać się kary za swoje szachrajstwa, to każde dziecko wie, więc pchła w końcu ląduje w areszcie. To, że wyraziła skruchę i winy jednak jej wybaczono spodoba się małym i dorosłym, bo czasem każdy lubi poudawać kogoś innego. Albo pochwalić się ponad miarę… jak Stefek Burczymucha.

Bo nie tylko Brzechwa i nie tylko Tuwim. Starsza od nich poetka Maria Konopnicka też zasłużyła sobie na miano mistrzyni poezji dziecięcej. Wychowana na postulatach pozytywizmu, uważała, że wiersze muszą nieść pożytek, a wiersze mogą nieść dzieciom taki pożytek, że przestrzegają, a bawiąc uczą. Historyjka o chłopcu, który przechwalał się swoją odwagą, aż życie go sprawdziło, jest przypowieścią, w dodatku nie pozbawioną ironii, bo „o większego trudno zucha niż był Stefek Burczymucha!” Zuch, co nie boi się nawet lwa, polegnie przy konfrontacji z myszką! Dziecięcy odbiorca nie zna pojęcia ironii ale świetnie potrafi ją wyczuć. To bardzo pouczająca bajka. Dziecko patrzy sobie na tego Stefka – jawny antywzorzec – i uczy się, że przechwałki są trudne dla otoczenia, że nie słowa a czyny tak naprawdę się liczą i że chwila próby bywa okrutna. I … że Stefek mieszka w każdym z nas. I kiedy śmiejemy się z chłopca, który grał herosa a wystraszył się małej myszki, to trochę z siebie się śmiejemy. Konopnicka podpowiada jak okiełznać Stefka Burczymuchę w sobie samym. Ktoś powie, że dziś się już takich Stefków nie spotyka, bo rzeczywiście nikt chyba się tak nie nazywa… ale w wierszach wszystko bywa, każda ksywka jest prawdziwa 🙂