(…) po co to wszystko się toczy i mija, skoro życie jest takie krótkie i nietrwałe, więc po co tyle trudu wysiłku?” – moje rozważania nad tym problemem.

Od wieków .udzie zadają sobie pytanie: jaki jest sens naszej egzystencji, jeśli i tak nadchodzi śmierć i wszystko się kończy, zmienia? W swojej pracy postaram się sama przed sobą odpowiedzieć na to pytanie, nie powołując się na teorie innych ludzi.

Życie jest dla mnie pięknym darem, który otrzymałam od moich rodziców. Nie chciałam swoich narodzin – przecież nikt o nie nie prosi. Gdy się pojawiłam, nie było istotnym, czy ktoś się tego spodziewał i czy to dobre dla mnie czy złe.

Kiedyś (dziś śmiało mogę powiedzieć, iż był to najgorszy okres w moim dotychczasowym życiu) nadszedł niespodziewanie i bez uprzedzenia okres dojrz4ewania. Było to dla mnie ciężkie doświadczenie. Przyszedł taki dzień, gdy nie miałam już nic do powiedzenia – nie widziałam sensu odkrywania niczego, wychodziłam z założenia, dziś nic mnie w życiu nie czeka. Czułam się zbyt słaba, aby dojść do czegokolwiek. Nie potrafiłam zaistnieć w roli narzuconej mi przez dorosłych, byłam spętana przez twory swych stanów emocjonalnych. Ponadto wydawało mi się, że ludzie na ulicach, ba, nawet rodzina, „przeżuwają” mnie i „wypluwają” z objawami ciągłej niestrawności. Był to naprawdę ciężki dla mnie czas, czas, podczas którego nie mogłam wyzbyć się leku wbudowanego (jak mi się wówczas wydawało) bezpośrednio we mnie. Potrzebowałam drugiego człowieka, kogoś, kto odepchnąłby ode mnie ten „mroczny sen”. Niestety, nie było koło mnie nikogo na tyle do mnie podobnego, aby potrafił mnie zrozumieć. Byłam na dnie i z ogromnym trudem udało mi się od niego podbić, wydostać się na powierzchnię. Z czasem, z powrotem odzyskiwałam siły i chęci do dalszej egzystencji. To było tak, jakbym od początku uczyła się żyć, niczym niewidoma, odzyskawszy wzrok, uczyłam się rozpoznawać kolory.

Poprzez powyższe chciałam pokazać, jakie problemy nękają młodych ludzi. Opisałam tu własne przeżycia, jednak jestem pewna, iż taki okres załamania następuje w życiu każdego człowieka.
Teraz gdy jestem już bardziej dojrzała (nie tylko przez fakt, iż posiadam dowód osobisty) zmienił się mój stosunek do tej sprawy. W życiu codziennym bezustannie „dążę do świata”, jestem pozytywnie nastawią do świata. Marek Hłasko powiedział kiedyś, iż „…) koncepcja szczęścia jest twarda i okrutna, trzeba walczyć codziennie każdą myślą i czynem”. To zdanie stało się moim mottem życiowym. Postanowiłam dążyć do szczęścia, robić wszystko, aby jest osiągnąć. Dlatego też, za wszelką cenę muszę zrealizować swe marzenia (zarówno teraźniejsze, jak i te przyszłe, które kiedyś napłyną). Wiem, ze walcząc o to, czego pragnę, osiągnąć swój cel.

Niektórzy ludzie czują się pewniej w życiu, wierząc w Boga. Życie, które wiodą, wg nakazanych przez Stwórcę praw (zawartych chociażby w dziesięciu przykazaniach) daje im poczucie uporządkowanego bytu. Trudy i wysiłki zostaną im przecież wynagrodzone w życiu pośmiertnym – w raju. Ja osobiście nie potrafię żyć dla czegoś, co wydaje mi się nierealne, wręcz absurdalne. Albert Camus w „Dżumie” zapytuje: „(…) może powinniśmy kochać to, czego nie umiemy pojąć?”

Ja nie potrafię. Jedni ludzie mogą żyć bez Boga, inni nie. Dlaczego więc żyję? – Żyję dla siebie samej. Może wyda się to podejście egoistyczne,. Ale tak jest naprawdę. Chcę poznawać świat, kształcić się, pragnę odkrywać coraz to nowe rzeczy. Chcę doświadczyć wszystkiego, zanim „moja świeczka się dopali”, nim „spalę się w słońcu”. Życie to zagadka. Zabawiam się w detektywa – otwieram wszystkie drzwi w celu rozwiązania tajemnicy istnienia. Jestem egoistką. Ponoć egoizm to wypaczenie miłości. Nie zgadzam się z tym poglądem.

Cieszę się, że nie jestem samotna, iż są wokół mnie ludzie, z którymi jestem związana głębszymi uczuciami. I nie szkodzi, że mogę ich policzyć na palcach jednej ręki. Są, i to się liczy. Długo trwało, zanim się wzajemnie oswoiliśmy, nim „szum wiatru w zbożu” dawał nam poczucie radości: poczucie tego, iż jest ktoś, kto w razie potrzeby powstrzyma przed upadkiem, kto podniesie z bruku. Taka świadomość jest bardzo istotna w życiu człowieka.

Jest w życiu coś, co staram się pokonać – to czas. Łudzę się, że uda mi się go przegonić, że go zatrzymam. Tykający zegar uzmysławia mi uciekający czas, czas, który trzeba wykorzystać jak najlepiej. Czasem, gdy tak się wsłuchuje w te dźwięki zakłócające ciszę, mam wyrzuty sumienia, iż nie robię nic wartościowego, że czas mnie zwycięża, ma nade mną przewagę. Właściwie rzuciłam mu (tj. czasowi) wyzwanie – śmieje się z niego, aby wiedział, że potrafię go pokonać. Brzmi to naiwnie, infantylnie, prawda? Jednak świadomość mojej przewagi nad tym nieokreślonym zjawiskiem dodaje mi pewności siebie.

Jak każdy człowiek, pragnę pozostawić cos po sobie. Nie tylko wspomnienia osób, które po latach będą oglądały moje fotografie. Chcę pozostawić coś żywego, materialnego – dziecko. Chciałabym przekazać mu cała swa wiedzę, ustrzec przed błędami, pielęgnować je niczym kwiat, który potrzebuje światła i dobrej gleby, aby się rozwinąć.

Naprawdę wierzę, że życie jest pewną podróżą, mającą swe pułapki i przyjemności. Zdaję sobie sprawę, iż nie mogę mieć wszystkiego, o co „walczę”. Życie byłoby wtedy trochę nudne.
„Chociażby siły zawiodły, sam zamiar będzie chwalebny, bo w rzeczach wielkich wystarczy już to, że się ich chciało dokonać”. Propercjusz.