Rozważ tezę Aleksandra Świętochowskiego: „Żaden utwór nie przerobi ludzi. Są wszakże takie, które pobudzają do przetwarzania się…”

Praca, gotowanie, pranie, sprzątanie, chwila relaksu podczas oglądania kolejnego odcinka (którego już?) brazylijskiej, argentyńskiej czy polskiej opery mydlanej, potem sen, a rano kolejne powielanie tego samego schematu życia. Należałoby raczej powiedzieć – egzystencji, bo cóż to za życie wypełnione jedynie pogonią za pieniądzem i próbą odnalezienia chwili odpoczynku w nawale obowiązków? Urozmaiceniem takiego życia są święta, rzadkie wizyty w teatrze lub w kinie, uroczysta kolacja czy obiad w restauracji, romans Harlequina lub kryminał czytany „do poduszki”, czasem lektura ambitniejsza, zazwyczaj po to, aby nie zbłaźnić się w towarzystwie. „Oczywiście, że czytałam. Ekstraksiążka.” Lub podobne, równie puste frazesy. Mogłoby się wydawać, że młodzież częściej sięga po literaturę, chociażby dlatego, że zmuszają ją do tego nauczyciele. Ale po co w erze gier komputerowych, video, telewizji kablowej, streszczeń i omówień lektur szkolnych sięgać po książkę, a tym bardziej zastanawiać się nad jej treścią czy sensem? A przecież, jak powiedział Monteskiusz, „chodzi nie o to, aby człowiek czytał, lecz aby myślał.”

Na szczęście istnieją ludzie, na których literatura wywarła tak silne wrażenie, że pobudziła ich do działania, wyrwała z życiowej bierności, apatii, wskazała nowe cele, ideały. Przykładów takich postaci dostarcza nam literatura, ale także samo życie.

Najlepszym – według mnie – literackim przykładem na to, że istnieją utwory pobudzające do „przetwarzania się” jest postać Marcina Borowicza, bohatera „Syzyfowych prac” Stefana Żeromskiego. Chłopiec oderwany od rodziców, zdezorientowany, w gimnazjum w Klerykowie poddany został rusyfikacji. Pod wpływem wszelakich zakazów z jednej strony oraz w wyniku fascynacji kolegami, podziwu dla profesorów, którzy umiejętnie potrafili przybliżyć i zaciekawić uczniów kulturą rosyjską, związki Marcina z domem, językiem polskim i narodem osłabły. I kiedy wydawać by się mogło, że Borowicz uległ rusyfikacji, że był bliski wynarodowienia, na lekcji języka polskiego Bernard Zygier wyrecytował „Redutę Ordona”. Lekcja ta okazała się momentem przełomowym w życiu Marcina, utwór obudził w duszy chłopca patriotyzm, pomógł w uświadomieniu własnej tożsamości narodowej – Marcin zrozumiał, że jest Polakiem. Odtąd rusyfikatorzy powoli stawali się przedmiotem jego nienawiści i pogardy, a on pomagał innym uczniom oprzeć się ich pracy.

Innym polskim arcydziełem, które zmieniło człowieka, jest „Pan Tadeusz”. Wpływ tego utworu na starego, tułającego się po świecie Polaka opisał Henryk Sienkiewicz w noweli „Latarnik”. Jej bohaterem jest Skawiński, który uciekł w kraju po klęsce powstania listopadowego i po latach wojaży otrzymał posadę latarnika w Aspinwall. Jego życie ustabilizowało się (jedynym jego obowiązkiem było zapalanie latarni morskiej wieczorem i gaszenie jej rano), było samotne, wręcz pustelnicze, ale Skawińskiego satysfakcjonowało. Dopiero lektura „Pana Tadeusza” ukazała mu, jak bardzo tęsknił za ojczyzną, jak puste życie prowadził na obczyźnie. Książka dodała Skawińskiemu nadziei, pomogła w odzyskaniu wiary w sens życia, w odrodzenie się, stała się „przebudzeniem niweczącym rezygnację”.

Czasami zdarza się, że wpływ książek na czytelnika jest tak silny, iż traci on kontakt z rzeczywistością i żyje w świecie marzeń razem z bohaterami literackimi albo tak przejmuje się daną książką, że jej treść próbuje narzucić rzeczywistości. Przykładem tego drugiego rodzaju czytelnika jest Don Kichot, tytułowy bohater powieści Miguela de Cervantesa. Mieszkańca La Manczy tak zafascynowały powieści rycerskie, że gotów był zrobić wszystko, aby urzeczywistnić ideały w nich zawarte, nawet jeśli wymagało to walki dla ludzi wbrew ich woli. Nie rozumiano go i uważano za obłąkanego, ponieważ zaczął odbierać rzeczywistość inną niż była naprawdę. Dzięki literaturze widział jednak świat piękniejszy od tego prawdziwego.

Literatura ukazuje także ludzi, którym książki pomogły się ukształtować, dostarczyły ideałów; ideały te jednak w konfrontacji z rzeczywistością przyniosły tym postaciom rozczarowanie. Przykładem takiego bohatera jest Gustaw z IV części „Dziadów” i drugoplanowa postać z „Granicy” Zofii Nałkowskiej – Marian Chąśba.

Gustaw przyczynę swojego cierpienia po rozstaniu upatrywał w „książkach zbójeckich”, którymi były dla niego romantyczne utwory Goethego i Rousseau. Literatura ta nauczyła go marzyć, kochać, stworzyła wizerunek kobiety idealnej, przemieniła go w silnie przeżywającego wysublimowane uczucie kochanka. Rzeczywistość pokazała, że kobieta wychodzi za mąż nie z miłości, ale w wyniku zimnej kalkulacji, a miłość, nawet jeśli najpiękniejsza, nie jest źródłem szczęścia. Nic dziwnego, że Gustaw cierpiał, czuł rozgoryczenie, w końcu popełnił samobójstwo. Uogólniając, książki ukształtowały go na człowieka tak wrażliwego i uczuciowego, że pozwoliły mu przeżyć pełną skalę doznań: od miłości do cierpienia i nienawiści, dla niego „ziemię piekłem zrobiły i rajem”.

Mariana Chąśbę ukształtowały natomiast „książki z roku 1905”. Pod ich wpływem Marian z chłopa, który bity przez matkę dyscyplinką nigdy nie płakał i sam przy pracy w fabryce przygotowywał się do matury, wyrósł na świadomego swych praw socjalistę, czynnego bojówkarza o dobro proletariatu. Rzeczywistość odarła go ze złudzeń, pokazała, jak dawni przywódcy ruchu robotniczego, zajęci robieniem kariery, zapomnieli o nędzy robotników, nie odebrała mu jednak ideałów, które nakreśliła przed nim literatura.
Nie tylko utwory literackie ukazują przykłady ludzi, na których literatura odcisnęła znamię. Takich przykładów dostarcza nam także samo życie.

Polityk Jacek Kuroń w okresie fascynacji ideologią komunistyczną czytał przede wszystkim utwory Marksa, później sięgnął po Ewangelię, z którą nie rozstał się do dziś. Jak sam mówi: „Był czas, kiedy czytałem Marska i Ewangelię na przemian. I po dzień dzisiejszy Ewangelię uważam za księgę mojego życia. To jest mój drogowskaz.” Jak twierdzi Jacek Kuroń, Ewangelia pomaga znaleźć rozwiązania konfliktowych zagadnień, dostarcza odpowiedzi na trudne pytania, dzięki niej można również stawać się lepszym człowiekiem.

(1) Ludzi, którzy podobnie jak Jacek Kuroń znaleźli cel, oparcie i pomoc w Biblii jest wielu. Innym pomogła ona odzyskać nadzieję oraz wiarę w człowieczeństwo, odnaleźć siebie lub zmienić się. Są jednak ludzie, dla których Biblia, a ściślej – odmienna jej interpretacja, jest przyczyną nieszczęścia. Myślę tu o osobach, które należą do sekt oraz o ich rodzinach. Jest to marginalny przypadek (jednak obecnie dość często spotykany) destrukcyjnego wpływu literatury sakralnej na człowieka, a właściwie wpływu manipulowania tekstem tej literatury i odpowiedniego jej tłumaczenia. Wierzę jednak, że Aleksander Świętochowski miał na myśli „przeobrażanie się” pozytywne, więc tematu tego nie będę rozwijać.

Oprócz Biblii istnieją wszakże utwory, które mogą stać się dla kogoś drogowskazem. Nie musi nim być wielkie dzieło literatury klasycznej, a krótkie, mało popularne opowiadanie – przecież i tak „żadne dzieło nie przerobi ludzi.” Jednak może ono pobudzić do pozytywnego myślenia, działania czy tworzenia, może pomóc w zaakceptowaniu, w uwierzeniu w siebie, może pokazać, że istnieją wartości trwalsze niż pieniądze czy sława, które należy ponownie odkryć; może pomóc w rozumieniu siebie i otaczającego świata, w którym jakże często gubimy swoją tożsamość; może wpłynąć na nas na wiele innych sposobów, należy tylko dać i jemu, i sobie szansę.

(2) Wierzę, że „nauczycielem i mistrzem”, którego szukał Różewicz, okazała się literatura, przecież „książki są jak bezkresne morze, im więcej czytasz, tym więcej korzystasz.”

  • (1) Mimo że autorka uzasadnia swoje pozytywne podejście do książek, zabrakło mi paru słów więcej na temat złego wpływu literatury na życie człowieka. Dorota wprawdzie wspomniała o sektach, ale warto byłoby dodać jeszcze słów kilka o samych książkach, które mogły źle oddziaływać albo były uznawane za szkodliwe w czasach, kiedy powstawały np. „Mein Kampf” Adolfa Hitlera czy powieści Markiza de Sade’a.
  • (2) Po raz drugi autorka użyła słowa „wierzę” w znaczeniu „uważam”.
    Trzeba doskonale znać znaczenia obu słów, by je czasami zamienić. (bo taka możliwość istnieje, ale nie można jej nadużywać). „Uważać” to być zdania, sądzić, mniemać, natomiast „wierzyć” – to mieć do kogoś lub czegoś zaufanie, polegać na kimś lub na czymś, być pewnym kogoś lub czegoś. Różnica niewielka, ale przesuwa punkt ciężkości z wyważonych, intelektualnych sądów na stronę emocji i subiektywizmu.