Władca much zaczyna się jak klasyczna powieść przygodowa. Kilkudziesięcioosobowa grupa chłopców w wieku od 6 do 12 lat ląduje na tropikalnej wyspie. A jednak po upływie kilku miesięcy ich życie w tym pięknym miejscu zmieni się w ponury koszmar. Co sprawiło, że „dobra wyspa” stała się widownią krwawej tragedii?
Cywilizacja nastolatków
Mimo swego młodego wieku, wychowani w zhierarchizowanym społeczeństwie angielskim, chłopcy szybko organizują swą społeczność na wzór dorosłych. Zwołują zebranie i postanawiają wybrać przywódcę. Zostaje nim chłopiec o imieniu Ralf. Atrybutem jego władzy jest koncha – wielka muszla znaleziona na plaży. Można na niej zatrąbić – to sygnał zwołujący wszystkich na zgromadzenie. Ralf ustala nowe zasady, najważniejszy jest obowiązek podtrzymywania ogniska sygnalnego w najwyższym punkcie wyspy. Zostaje także wprowadzony podział ról – starsi mają opiekować się maluchami, Jack – chłopiec, który również pretendował do miana wodza – obejmuje funkcję przywódcy myśliwych, których zadaniem jest polowanie i zdobywanie mięsa dla wspólnoty, a Prosiaczek – astmatyczny, otyły chłopiec, niezdolny do pracy fizycznej, ale obdarzony zmysłem praktycznym, zostaje jakby doradcą Ralfa.
Pomimo wprowadzenia organizacji i praw chłopcy traktują pobyt na wyspie jako ekscytującą przygodę i, pewni, że ratunek nadejdzie wcześniej czy później, spędzają większość czasu na beztroskich zabawach i kąpielach. Ale już wtedy można dostrzec zwiastuny nieszczęścia i pewne delikatne rysy na tym obrazie idealnie szczęśliwej społeczności.
Władza
Jak przystało na dobrego przywódcę, Ralf dba o swą społeczność, stara się podtrzymywać na duchu, natchnąć optymizmem i zapewnić im poczucie bezpieczeństwa, nie zapomina też o obowiązku podtrzymywania ognia sygnalnego, który ma stanowić znak ich obecności dla przepływających ewentualnie w pobliżu statków.
Inaczej Jack – ten daje się bez reszty uwieść zabawom, polowaniom, swą władzą, siłą, krwią upolowanych zwierząt. Podoba mu się, że wzbudza postrach wśród towarzyszy jako ten, który potrafi zabić, choćby jego ofiarą była tylko dzika świnia. Coraz mniej myśli o przybyciu Dorosłych i ratunku.
W końcu dochodzi do pierwszego poważnego starcia między chłopcami. W tej krótkiej, pełnej napięcia scenie sprzeczność dążeń i charakterów Ralfa i Jacka staje się widoczna w całej jaskrawości.
„Dwaj chłopcy stali twarzą w twarz” – pisze Golding. „Olśniewający świat łowów, taktyki, niepohamowanego ożywienia, zręczności; i świat tęsknoty, rozsądku…”
Antagonizm między chłopcami pogłębia się w zastraszająco szybkim tempie. Jack stawia sobie za cel przejęcie władzy na wyspie, a Ralf zaczyna stopniowo tracić swych zwolenników.
Władza Jacka bazuje na najpierwotniejszych zbiorowych uczuciach społecznych – budzi on szacunek oparty na strachu, jest władcą despotycznym i sprawuje rządy typu totalitarnego, ale oferuje chłopcom radość łowów, dzikie tańce wokół ognia, uczty z upolowanych zwierząt i nowe rytuały cementujące poczucie wspólnoty.
Jego poddani nie muszą się martwić o nic – wystarczy, że okazują bezwzględne posłuszeństwo swemu wodzowi. Notabene zbieżności z faszystowskim społeczeństwem Trzeciej Rzeszy są tu aż nazbyt oczywiste. Z włócznią w ręku, z pomalowaną w jaskrawe barwy twarzą Jack wygląda jak groźny wódz jakiegoś barbarzyńskiego plemienia, a chłopcom wydaje się, że są walecznymi Indianami lub innym dzikim i groźnym ludem. Jakże takie atrakcje mogą się w ich nastoletnich umysłach równać z argumentami Ralfa, który stara się przemawiać do rozsądku, poczucia realności, każe martwić się o przyszłość i wciąż apeluje do ich odpowiedzialności, przypominając o konieczności podtrzymywania ognia?
Tak więc w końcu wszyscy chłopcy przechodzą, dobrowolnie bądź pod przymusem, na stronę Jacka. Prosiaczek, reprezentujący głos rozumu i moralności, zostaje zamordowany, a koncha – rozbita. Pozostaje tylko Ralf. Jack organizuje nań wielką obławę. Nakazuje podpalić puszczę, by zmusić swego wroga do wyjścia z ukrycia. W chwili, gdy wśród płonących drzew Ralf, walcząc o życie, jak zwierzę umyka swym oprawcom, do wyspy przybija szalupa z przepływającego obok statku.
Zwierz
Skąd wzięło się na wyspie zło, które wybuchnęło tak gwałtownym płomieniem nienawiści pomiędzy chłopcami, że aż popchnęło ich do morderstwa? Czy to wina spaczonego charakteru Jacka i kilku jego najzagorzalszych zwolenników? Nie. Nie tylko. Odpowiedzialni za tragedię są wszyscy, wszakże nawet Ralf dał się ponieść chwilowemu szaleństwu i wziął udział w mordzie jednego z chłopców. A może to tajemniczy Zwierz, przerażający potwór, którego rzekomo widział kiedyś jeden z malców, ściągnął na chłopców nieszczęście?
Z początku starsi ignorują pogłoski o Zwierzu, starając się uspokoić maluchów i nie dopuścić do wybuchu paniki. Otacza go zmowa milczenia, ale domniemana obecność potwora kładzie się coraz głębszym cieniem na całej wyspie i jej mieszkańcach. W końcu Simonowi, cichemu, nieśmiałemu chłopcu, który wypuszcza się często samotnie do lasu w niewiadomym celu, udaje się odkryć prawdę. Któregoś dnia napotyka on na zboczu góry wbitą na kij, oblepioną muchami głowę świni – ofiarę pozostawioną przez Jacka i jego myśliwych dla przebłagania krwiożerczego Zwierza. W półprzytomnym widzeniu Simon prowadzi ze świńską głową dialog:
„– Jakby zwierz miał być czymś, co można wytropić i zabić” – mówi głowa, kpiąc sobie z fantastycznych domysłów chłopców. „– Ładne sobie! A ty wiedziałeś, prawda? Że jestem częścią was? Blisko, bliziutko, bliziuteńko! Że to przeze mnie wszystko na nic? Że jest tak, jak jest?”
Tak więc Zwierz to Zło, Zło immanentnie tkwiące w każdym człowieku. To sam człowiek jest zawsze winien temu, że wszystko, co uczyni, obraca się przeciwko niemu. To z powodu samego człowieka raj jest niemożliwy: wcześniej czy później musi zapanować niezgoda, nienawiść i śmierć.
Nie bez przyczyny dialog Simona ze Zwierzem odbywa się w chwili ostatecznego rozejścia się Ralfa i Jacka oraz przejęcia przez Jacka władzy. W tym właśnie momencie tkwiące w ludziach Zło zaczyna ukazywać swą prawdziwą twarz. „– Wiesz doskonale, że spotkasz mnie tam na dole, więc nie próbuj uciekać” – ostrzega Zwierz Simona. Jego groźba spełnia się w okrutny sposób – gdy Simon wraca do chłopców, ci, opętani dziwnym amokiem, przerażeni nadciągającą burzą, biorą go za Zwierza i zabijają.
Zło
W finałowej scenie stojący w obliczu Dorosłych chłopcy znów stają się tylko bezbronnymi, umorusanymi i śmiesznymi w swej wojowniczości dziećmi. Po raz pierwszy od wielu miesięcy spojrzeli na swe odbicie w poważnych oczach Dorosłego i ujrzeli całą swą niedojrzałość. A jednak nie będzie już dla nich powrotu do beztroski dzieciństwa. Po tym, co ujrzeli i co uczynili, raj dzieciństwa utracili na zawsze. Zyskali świadomość Zła, Zła tkwiącego nieodwracalnie w człowieku, w nich samych. I dlatego właśnie, wiedzeni przeczuciem, wybuchają w tej scenie płaczem. Opłakują kres niewinności i utratę złudzeń.
W pesymistycznej wizji Goldinga Zło tkwi u źródeł każdego społeczeństwa, stanowi nieodłączny element każdej cywilizacji. „Ludzie tworzą zło, podobnie jak pszczoły produkują miód” – stwierdził kiedyś ów pisarz. Wyspa jest w jego książce alegorią świata, a społeczeństwo chłopaków – alegorią całej ludzkości. Powieść można odczytać jak rodzaj mitu o utracie raju.
Chłopcy mogą jeszcze szukać oparcia u Dorosłych, którzy w ich oczach są mądrzy i zawsze wiedzą, co robić. Ale to złudzenie. Zapomnieli przecież, że na wyspę trafili w wyniku katastrofy samolotu, który ewakuował ich z terenów objętych wojną nuklearną. Rozpętana przez Dorosłych wojna (w gruncie rzeczy niewiele się przecież różni od konfliktu, jaki wybuchł wśród chłopców, bo jeśli jest jakaś różnica, to tylko w skali i użytych środkach) doprowadziła ich cywilizację do stanu zbliżonego zapewne do tego, w jakim zastali ową rajską wyspę.
Zobacz: