Andrzej Stasiuk napisał powieść sensacyjną? Na pierwszy rzut oka – tak. Dziewięć skonstruowane jest wedle żelaznych zasad gatunku.
Mamy tu wartką akcję, nieoczekiwane zmiany, pościgi, ucieczkę dachami śródmieścia, miotanie się bohaterów w kleszczach nieuchronnego przeznaczenia, morderstwo, broń, szybkie samochody, pieniądze i piękną tajemniczą Rosjankę – Irinę.
Czas akcji – Wielkanoc, gdzieś pomiędzy samobójczą śmiercią Kurta Cobaina a denominacją złotówki, u końca pewnej epoki – heroicznego okresu „oddolnego” polskiego kapitalizmu spod znaku polowego łóżka, zapiekanki i pirackiej kasety magnetofonowej. Coraz śmielej wchodzą na nasz rynek rekiny zachodniego biznesu i wielkie firmy dysponujące jeszcze większymi pieniędzmi, rozwiewa się złoty sen o fortunie wielu przedstawicieli polskiej „prywatnej inicjatywy”. Gdzieś obok rozgrywa się dramat, który kilka lat później opowie Krzysztof Krauze w filmie Dług.
Miejsce akcji – miasto, w którym trzydzieści lat wcześniej obudził się w pewne sobotnie popołudnie z gazetą na twarzy i wielką jak pięść dziurą z tyłu głowy bohater Wniebowstąpienia Tadeusza Konwickiego. Przez ruiny tego miasta, place i słabo oświetlone drżącym, żółtawym światłem przedmieścia przemykał w połowie lat pięćdziesiątych tajemniczy Zły Tyrmanda. Miasto z opowiadań Hłaski, które Davidowi Bowie’emu wydało się najsmutniejszym i najbardziej szarym miejscem na Ziemi i którego imieniem ochrzcił pierwotnie swój zespół Ian Curtis. Jednym słowem: Warszawa.
Warszawska odyseja
Główny bohater powieści Dziewięć – Paweł, w zimny wielkopiątkowy poranek budzi się w kompletnie zdemolowanym przez „nieznanych sprawców” mieszkaniu. Nieznanych być może policji, bowiem Paweł doskonale wie, kim byli ci ludzie, którzy mu zagrozili, wie iż następnym razem nie skończy się na poprzewracanych meblach i porozbijanych baseballowymi kijami sprzętach. Tak jak wielu innych uwierzył w nowe czasy, mamiący, złudny miraż fortuny. Wpadł w spiralę długów i teraz musi uciekać. Zakłada brązową, skórzaną kurtkę i nie sprawdzając, czy ma w kieszeni klucze, zatrzaskuje za sobą drzwi. Rozpoczyna się jego wędrówka labiryntem ulic i placów Warszawy.
Na swej drodze spotka wiele oryginalnych postaci: Jacka – kumpla z przeszłości o wyglądzie niedomytego narkomana, Beatę – hippisującą młodocianą przyjaciółkę Jacka, romantyczną, nieśmiałą Zosię i mafiosa Bolka wraz z drobnym złodziejaszkiem Pakerem, głupiutką Syl, psem Szejkiem i okrutnym dresiarzem Blondynem. Każda z tych osób zanurzona jest w mieście, poddana jego wszechogarniającemu wpływowi. Bowiem to właśnie miasto, po którego ulicach i zaułkach bohater, niby Joyce’owski Ulisses, odbywa swą potępieńczą wędrówkę, jest głównym bohaterem książki.
Stasiuk ma rzadki dar kreowania obrazów. Z jego opisu Warszawa wyłania się jako miejsce smutne, zimne i szare. Śródmieście, „zasyfiona Wola”, „śnięty Mokotów”, „miłosierna zieleń Siekierek” z czerwonymi lampkami na kominach elektrociepłowni, przypominającymi cierniowe korony i „cwana, wpółzwierzęca Praga”, która płonie we śnie Pawła: „jak domek z kart i wszystkie złodziejki i morderczynie, piękne i nieosiągalne, stapiają się w jedno z metalowymi kościotrupami własnych łóżek” – wszystko to ukazane jest w przejmujący, plastyczny sposób. W sumie nic dziwnego – jest przecież Stasiuk najbardziej warszawskim pisarzem pośród mieszkańców Beskidu Niskiego.
Pisarstwo osobne
Sposób, w jaki przedstawiona jest w tej powieści Warszawa, przypomina osiągnięcia twórców o kilka dziesięcioleci starszych: Tyrmanda, Konwickiego, oraz debiutujących po październiku 1956 roku tzw. pisarzy miasta: Nowakowskiego, Brychta czy Hłaski. Zwłaszcza ten ostatni zdaje się szczególnie Stasiukowi bliski. Wielu krytyków wręcz zarzuca autorowi Dziewięciu wtórność, „pisanie Hłaską”.
Faktem jest, że powieści Stasiuka, podobnie jak te Hłaski, pełne są prawych, szlachetnych bohaterów, których wypełnione brudem, fałszem i niesprawiedliwością życie pozbawia ideałów i złudzeń. Mężczyzn o spracowanych dłoniach, ciężkich powiekach i niedopałkach papierosów tkwiących w kącikach zmęczonych, wykrzywionych ust. Ta konwencja może męczyć i irytować, ale daleki bym był od przypisywania Stasiukowi niewolniczego naśladownictwa. Jest na to zbyt inteligenty i utalentowany.
Jeśli więc wskazujemy na istotne podobieństwa prozy tych dwóch autorów, bezpieczniej jest chyba po prostu mówić o pewnym powinowactwie dusz i losów. Nie na darmo trzydzieści lat po śmierci Hłaski to właśnie Stasiuk – jak twierdzą krytycy – zajmuje pozycję „pisarza osobnego”, „solisty polskiej literatury”, „źle się czującego we wszelkich stadach (związkach, stowarzyszeniach, ugrupowaniach, modach, trendach, stylach)”.
Najsmutniejsze z miast
Warszawa Stasiuka – podobnie jak ta Konwickiego, Tyrmanda czy Hłaski – jest miejscem męki ludzi przygniecionych beznadziejną monotonią codzienności, czyśćcem, piekłem na tej ziemi. Paweł, wchodząc rankiem do autobusu, słyszy audycję radiową: „Muzyka jedynki miała smak sennej nudy, bo inaczej ci wszyscy ludzie dawno by oszaleli albo umarli gwałtowną śmiercią – przecież nie da się wytrzymać pięciu tysięcy poranków, musi być na to jakiś sposób, trucizna, coś, co wypełni próżnię pomiędzy niebem i ziemią”.
ile jednak wędrówka poprzez czyściec Charona, bohatera powieści Konwickiego, miała swój sens – prowadziła do tytułowego wniebowstąpienia, paradoksalnie następującego przez taras widokowy stalinowskiego Pałacu Kultury, a w Warszawie Tyrmanda zatriumfowało dobro (źli zostali surowo ukarani, szlachetni nagrodzeni), o tyle u Stasiuka jest inaczej. Nieprzypadkowo chyba akcja powieści rozgrywa się w Wielkanoc – dla chrześcijan czas odrodzenia, zwycięstwa światła nad ciemnością. Niestety, w Warszawie końca wieku dobro nie triumfuje nad złem, co więcej, można wątpić, czy odbyła się jakakolwiek walka. Wywieszony przez Zosię na wystawie Pawłowego sklepu z ciuchami cukrowy baranek nie ochroni jej przed wizytą egzekutorów długu. Rzeczywistość jest obojętna, działania bohaterów pozorne, do niczego nie prowadzą, nic nie zostaje przezwyciężone ani osiągnięte. Powieść kończy się w zasadzie w tym samym miejscu, w którym się rozpoczęła. Świat jest pułapką i nawet śmierć nie potrafi niczego zmienić, niczego przewartościować.
Czekając na swoją Warszawę
Jeśli wierzyć badaczom kultury, twierdzącym, że na jedno pokolenie przypada ćwierć wieku, ja – młodszy od Stasiuka o lat trzynaście, zaliczam się teoretycznie do tej samej generacji. Jednak opisana przez autora Dziewięciu Warszawa nie jest moim miastem. Jest to miasto tych, którzy pełnoletność osiągnęli tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego, których szczyt aktywności życiowej przypadał na lata przełomu – początek lat dziewięćdziesiątych. Choć pamiętam, że ulica Chmielna nazywała się kiedyś Rutkowskiego i jak wyglądało dziesięć tysięcy złotych z Wyspiańskim i krakowskimi plantami po drugiej stronie, nie zdążyłem zakorzenić się w tamtej rzeczywistości. Istotna część pokoleniowego doświadczenia rówieśników Stasiuka jest mi obca. Czekam na opis Warszawy tych, którzy w momencie zmiany systemu kończyli licea, i tych młodszych, dla których epoka realnego socjalizmu jest czymś równie abstrakcyjnym co dwudziestolecie międzywojenne. Czekam na opis mojego miasta.
Andrzej Stasiuk, nazywany „jedynym polskim pisarzem z czadowym życiorysem”, jedna z najgłośniejszych postaci polskiej sceny literackiej lat dziewięćdziesiątych.
Urodził się w Warszawie w roku 1960. Kolejno wyrzucany z liceum, technikum i zawodówki imał się rozmaitych prac. Na początku lat osiemdziesiątych uczestniczył w działaniach pacyfistycznego ruchu Wolność i Pokój. Za dezercję skazany na półtora roku więzienia. W 1987 roku opuścił Warszawę i osiedlił się we wsi Czarne w Beskidzie Niskim. Laureat nagrody Fundacji im. Kościelskich (1995). Prywatnie współwłaściciel Wydawnictwa Czarne, były perkusista – amator.
Jego największe dokonania literackie to zbiór opowiadań Opowieści galicyjskie (1995), powieść Dukla (1997) (nominowana do nagrody Nike), opowieść autobiograficzna Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej) i omawiana dziś w naszej rubryce książka Dziewięć (1999).