Twoje wyspy szczęśliwe – czym są, czy istnieją? Opisz swoje ukochane miejsce.

Dawniej, kiedy ktoś mówił o wyspach szczęśliwych, na myśl przychodziły mi zwykle odległe archipelagi lub pojedyncze wysepki zagubione na egzotycznych, ciepłych morzach. Wyobrażałam je sobie na podstawie zdjęć w czasopismach podróżniczych i reklam.

Poranna bryza orzeźwia i opłukuje bose stopy tubylców i plażowiczów. Piasek złoci się i zachęca, by przesypywać go w dłoniach. Temperatura wody i powietrza wynosi tyle, że bez obawy można cały dzień pluskać się wśród fal. Śmiałków kuszą rafy koralowe. Bujna roślinność, soczysta zieleń… Na smakoszy czekają dojrzałe, ciężkie owoce, jak w reklamach spadające z drzew prosto pod stopy, ptaki śpiewają, owoce morza podawane są na kolacje w maleńkich, ale wygodnych hotelikach, z których okien roztaczają się piękne widoki – oczywiście na morze…

Z czasem stałam się bardziej krytyczna. Nigdy nie byłam na takich wyspach szczęśliwych, ale domyślam się, że nawet tam owoce nie spadają z nieba jak w reklamach batoników, a tak bardzo przyjazne w reklamach słońce może powodować oparzenia. Prócz słodko śpiewających ptaków zapewne żyją gady i owady, których widok przeraża niejednego Europejczyka, a ukąszenia są niebezpieczne.

Poza tym nie stać mnie na wizytę na egzotycznych wyspach – inną niż palcem po mapie. A wolę jednak konkret (muśnięcie fal, gorący piasek, zapach morza) niż zdjęcia.

Dlatego moje wyspy szczęśliwe leżą gdzie indziej: na piaszczystym brzegu Bałtyku, często chłodnego i kapryśnego, pachnącego rybami i życiodajnymi glonami (dzięki ich obecności nadmorskie powietrze bogate jest w jod, którego nie ma nawet na egzotycznych wyspach).

Najczęściej jeżdżę na Półwysep Helski. To wprawdzie nie wyspa, ale można się czuć, jakby się na niej było, bowiem w najwęższych miejscach z dwóch stron widać Bałtyk: z jednej strony pełne morze, z drugiej zatokę.
O walorach tego miejsca chyba nikogo nie trzeba przekonywać; półwysep nazywany bywa niekiedy najdłuższym molem Morza Bałtyckiego. Od wielu lat na miejsce swego wypoczynku wybierają te okolice głowy państwa, ministrowie, premierzy (i to bez względu na czasy i opcję polityczną), biznesmeni, gwiazdy filmowe.

Jadąc pociągiem lub samochodem od strony Władysławowa, mijamy kolejno Chałupy, Kuźnicę, Jastarnię, Juratę, by dotrzeć na sam cypelek do miasta o nazwie Hel.

Na „półwyspie szczęśliwym” każdy znajdzie coś dla siebie: rybackie, bardzo już miejskie Władysławowo, mniej uczęszczane przez turystów Chałupy (znane z piosenki Zbigniewa Wodeckiego) i Kuźnicę oraz typowo turystyczne ośrodki, z których Jastarnia jest mniej zobowiązująca, Jurata to typowo elegancki kurort, a Hel nęci dodatkowymi atrakcjami: rejsami morskimi, fokarium, muzeum rybołówstwa…

Półwysep Helski to istny raj dla piechurów: można wybrać się na długi, wielokilometrowy spacer brzegiem morza i w zależności od kondycji i ochoty dotrzeć np. z Juraty do Jastarni, z Juraty do Kuźnicy albo w drugą stronę – np. z Jastarni do Helu. Zmęczeni mogą wrócić w sezonie zabawną, kolorową kolejką albo tradycyjnym pociągiem czy autobusem.
Ale Hel ma też coś do zaproponowania leniom i smakoszom: liczne smażalnie, kawiarnie i knajpki, w których w zależności od smaku i zasobności portfela można zjeść ryby, owoce, lody, pizzę, gofry i bardziej wyszukane potrawy.
Amatorzy odchudzania znajdą na półwyspie ofertę wczasów odchudzających, mogą cieszyć się długimi spacerami lub rowerowymi przejażdżkami, a jeśli dopisze pogoda – kąpielami. Snoby mogą zrobić sobie zdjęcie na głównym deptaku w Juracie, na molo albo zjeść obiad w snobistycznym ośrodku wczasowym Bryza.

Poszukiwacze skarbów może znajdą bursztyn, nazywany kiedyś jantarem (podobno trzeba szukać tuż nad morzem w najciemniejszym, przybrudzonym piasku).
Spragnieni zagranicznych atrakcji mogą popłynąć z Helu do Kaliningradu, a wytrwalsi stateczkiem do Trójmiasta, a stamtąd np. do Skandynawii.

Na Helu nie można się nudzić!
Jest dla mnie „wyspą szczęśliwą” wcale nie dlatego, że słyszałam wiele o tym miejscu i dlatego, że wypoczywają tu znane osoby. To nawet trochę mi przeszkadza, podobnie jak kolorowe stragany i istne tłumy turystów (zwłaszcza w lipcu i sierpniu pełno tu wczasowiczów i kolonistów). Kiedy piję ciepłą herbatę po długim spacerze w knajpce w Helu, myślę o czasach utrwalonych na starych fotografiach – kiedy była to mała osada, niezeszpecona przez zwykłe, szare bloki, można było zatrzymać się w prawdziwym domku rybaka…

Oglądam te stare zdjęcia wiszące na ścianach knajpki – małe, wąskie uliczki pełne kolorowych domków i dziwacznie ubrani dawni turyści. Wyobrażam sobie, jak wypoczywało się tu np. przed osiemdziesięcioma czy stu laty.
Wtedy to dopiero były wyspy szczęśliwe… Choć… nie było takich rejsów i takich knajpek, takich ozdób z bursztynu, coś za coś.
Zawsze kiedy jestem na Helu, muszę odwiedzić którąś z latarni morskich i odbyć niejeden długi spacer.

Nigdy nie daruję sobie też przyjemności odwiedzenia Gdańska – pobliskiego hanzeatyckiego miasta o długich handlowych tradycjach. Nad Motławą wpadającą do morza na długim deptaku oglądam piękne wyroby jubilerskie z bursztynu, przyglądam się okolicznym starym kamieniczkom, odwiedzam Neptuna. Wstępuję do starych kościołów, myślę o panience z okienka opisanej w dziecięcej lekturze. A potem wracam na Hel, żeby ponownie znaleźć się na plaży, zbudować kilka zamków, znowu zdziwić się, że w niektórych miejscach piasek utworzył pionowe ściany, które jednak się nie obsuwają. Wieczorem lubię oglądać zachody słońca (na wschód, przyznaję uczciwie, nigdy nie mogę zdążyć).

Czasami lubię położyć się na plaży, bez celu przesypywać piasek z rąk do rąk, patrzeć w niebo – w słońce lub gwiazdy – i zapominać o wszystkich szkolnych i domowych sprawach, czekających mnie po powrocie. I to jest chyba definicja wysp szczęśliwych. To takie miejsca, w których odrywamy się od trosk i kłopotów codzienności, które pozwalają nam wyzwolić się od codziennego szkolnego czy zawodowego rytmu. To miejsca, które lubimy, które dają nam poczucie bezpieczeństwa i niezwykłości zarazem. Jesteśmy daleko od tego, co nas męczy, frustruje i możemy posłuchać , jak „bije olbrzymie,/ zielone serce przyrody”.

Nie jest ważne, czy to miejsce znajduje się dwadzieścia, sto, trzysta czy kilka tysięcy kilometrów od naszego domu. Ważne jest poczucie, że jesteśmy daleko od trosk, kłopotów i obowiązków. Nieważne, czy nasze „wyspy” położone są w górach, nad morzem czy na pozornie nudnej równinie. Ważne, że są „szczęśliwe”, że je kochamy. Że istnieją. Że możemy o nich pomyśleć, kiedy jest nam źle, smutno, kiedy czas nas goni, a po opaleniźnie nie ma już nawet śladu.

Kiedy dopada mnie przedklasówkowa gorączka, kiedy trzeba poprawiać oceny albo iść na stresujący egzamin, myślę właśnie o Helu, patrzę na przywieziony stamtąd pierścionek z zielonym oczkiem. I jest mi trochę lepiej. Bo wiem, że kiedyś byłam i pewnie jeszcze kiedyś będę w raju…

 

Inne pomysły na tekst o wyspach szczęśliwych

  • Wypracowanie o Mazurach, Kaszubach, Bieszczadach czy innej krainie geograficznej.
  • Opis balkonu, z którego roztacza siê ³adny widok, np. na strumyk , góry czy ³¹kê i na którym samotnie odpoczywamy, marzymy o dalekich podró¿ach lub jadamy kolacje z przyjació³mi albo rodzeństwem.
  • Opis pokoju, w którym znajduj¹ siê nasze ulubione ksi¹¿ki, p³yty, plakaty, maskotki, zdjêcia; w którym odpoczywamy, pracujemy, marzymy.
  • Wypracowanie o naszej dzia³ce (lub wiejskim domu cioci, babci i okolicy) – uciekamy tam na weekendy od miejskiego zgie³ku, pracujemy i wypoczywamy na powietrzu, wieczorami spotykamy siê z s¹siadami, rodzin¹, przyjació³mi przy ognisku/grillu.
  • Opis schroniska, w którym odpoczywamy po d³ugiej górskiej wêdrówce.
  • Nieosi¹galne wyspy szczêœliwe – kraina znana ze snu, marzenia, a mo¿e opis pejza¿u z kalendarza, który wisi nad naszym biurkiem.