Czego szukamy w poezji?

Czegoś pięknego. Takiego zabiegu poety, który sprawia, że odbiorca zostaje porażony nie brutalnością rynsztoka (turpizm) a urodą… czegoś, co wraz z nami spokojnie wiruje we wszechświecie, tyle że nie zauważyliśmy dotąd uroku tego czegoś. Poeta „zdjął” tę zasłonę. Jak? Wiele jest chwytów poetyckich, które eksponują, odtwarzają lub wręcz kreują piękno – choćby zasłużony w poezji epitet… Ale szczególnym, jest synestezja.

Co to jest?

Jest to współpostrzeganie, przypisywanie zmysłom wrażeń innego rodzaju, wzajemne oddziaływanie bodźców, więcej: wywoływanie doznań jednych przez drugie.

  • I tak woń otrzymuje barwę,
  • dźwięk otrzymuje zapach,
  • barwie przypiszemy smak,
  • smak z kolei możemy obdarować miękkością aksamitu.

Jest to cenny zabieg (rodzaj metafory zresztą), bo pozwala na działanie wyobraźni zarówno twórcy, jak i odbiorcy. Użyć synestezji to coś więcej niż odmalować słowami piękną gałązkę (co z tego, że piękna, już się wszystkim znudziła!), to zrobić coś więcej: pozamieniać doznania, nadać przedmiotom cechy, których może nawet nie mają, tym samym stworzyć nowy świat doznań.

Mówi się o synestezji z reguły przy okazji modernizmu, upatrując w poetach końca wieku XIX (głównie francuskich i naszych) autorów zjawiska synestezji w poezji. Ale to nieprawda – przynajmniej nie cała. Twórcy fin de siecle’u, owszem, eksploatowali metodę, wręcz uczynili z niej teorię, ale sam efekt stosowano wcześniej, z powodzeniem możemy szukać i znajdziemy synestezję w poezji Słowackiego!
Spójrz:

Któżby, nie zajrzawszy
W krainy ducha, wiedział, co to znaczy,
że jednych słów jest kolor w oczach krwawszy,
Inne, jakoby z tęcz wite przez tkaczy;
A drugie, całą woń swoją wylawszy
Gdy przejdą w ton wieszczowi w rozpaczy,
To w długą rymu kładą się kolumnę,
Bezwładne, ciche, jako tnspy w trumnę”.

Wieszcz wyraźnie (być może podświadomie) omawia regułę synestezji – zamianę zmysłów takich jak słuch, wzrok, woń, dotyk…

A inny twórca – francuski Leon Gozlan pisał w roku 1841 (I połowa XIX w.!):
„Ponieważ jestem trochę szalony, łączyłem zawsze – nie wiem doprawdy dlaczego – z jakąś barwą lub odcieniem różne wrażenia, które odczuwam. I tak: pobożność ma dla mnie barwę blado–niebieską, rezygnacja jest perłowo–szara, radość o zieleni jabłka, sytość koloru białej kawy, rozkosz aksamitno-różowa, sen kolou dymu z papierosa, rozwaga pomarańczowa, boleść czarna jak sadza, nuda czekoladowa, przykra myśl o płaceniu weksla ma kolor rudy ołowiu, pieniądze, które mam otrzymać – połyskliwie czerwony, czynsz do zapłacenia ma barwę glinki sieneńskiej, brzydki kolor! Wybieranie się na pierwszą schadzkę przedstawia .się w barwie lekkiej herbaty, na dwudziestą – herbaty mocnej. Co się tyczy zupełnego szczęścia… tego koloru nie znam!”.

A jak jest z Tobą? Obcy jest Ci zapewne zgrzyt i kolor płacenia weksli (dziś raczej rachunek), ale być może pieniądze, które masz otrzymać, dwudziesta schadzka (dziś raczej randka) lub rozkosz w tym czy innym ujęciu, wywołuje w Twojej głowie optyczny lub dźwiękowy refleks? Egzamin – zgrzyt styropianu po szybie, kolacja przy świecach – cichutko dźwięczy pianino i skrzypce, a wakacje zalewa w głowie muzyka Morricone… A może znana jest Ci barwa zupełnego szczęścia?

Proponuję eksperyment I.

Zamknij oczy. Zobacz, w jakich barwach jawią Ci się imiona: Anna, Zofia, Marta, Emilia, Renata, Iza, Edyta, Beata, Marzena, Marzanna, Grażyna, Bogumiła, Małgorzata, Ewa. Porównajcie z tym: Anna – srebro, Joanna – żółty, Iza – biel, Renata – pomarańcz, Marzena – zieleń, Małgorzata – niebieski.

Eksperyment II.

Powtórzymy sobie pomysł Artura Rimbauda, o którym wiemy, że wpadł na pomysł „pokolorowania” samogłosek. Jaki kolor (oczy zamknięte!) mają samogłoski: A? E? I? U? O?

Jeśli chodzi o Artura Rimbauda, tego szalonego, krótkotrwałego objawienia epoki, poetę młodzieńczego, który pisać zaczął w 15 roku życia, a definitywnie przestał w wieku lat 19, by wyruszyć w świat, rzucić się w pełne emocji podróże, handel złotem, kością słoniową i bronią, uciec od wspomnienia surowej pedantycznej matki i sióstr, męczących go żelazną dyscypliną, które wymarzyły sobie dla Artura Rimbauda karierę spokojnego urzędnika, to widział on barwy takie:

A – czarne, E – białe, I – czerwone, U – zielone, O – niebieskie.

Nie był to werdykt ostateczny. Rene Ghil (inny poeta), rzeczy pozmieniał, bo dla niego:

A – było cynobrowe, rumiane, O – czerwone, E – białe, blado–lazurowe, I – błękitne, ciemno–lazurowe, K – żółte…

Ten sam poeta Ghil, wymyślił coś jeszcze. Śladem Mallarmego, autora teorii o dźwiękowej wartości słów, poety, który poematy budował jak symfonie, tworzył kombinacje muzyczne, a myśl odsunął na drugi plan, jego tropem Ghil ponadawał samogłoskom jeszcze dźwięki i abstrakcyjne odczucia. Na przykład:

A – saksofony wysokie – zgiełk, rozgłos, uroczyste przyjęcia, wola, czyn. U – trąby, klarnet – naiwna prostota, szczęście, śmiech, pożądanie, E – skrzypce, gitary – pogoda, wyrzeczenie, rozmyślanie. Najmniej bawiono się zmysłem smaku, ale smak też znalazł swoje miejsce w tej sytnfolii zmysłów.

Oto Huysmans, autor powieści A Rebours, wymyślił piwniczkę bogatą w likiery, a trunkom przypisał doznania muzyczne. Oto likier kminkowy odpowiada obojowi, miętowy – fletowi, bo jest „słodki, pieprzny, piskliwy i łagodny”, likier wiśniowy gra siarczyście na trąbie, a dżin i whisky – krzykliwy puzon, a wódka winogronowa huczy hałasem tuby. Granie Curaęao (też alkohol) jest „kwaskowate a miękkie jak aksamit”. Czegóż nie może wymyślić i pomieścić literatura!

Cóż, w takim razie, poza zabawą i ćwiczeniem wyobraźni, daje synestezja?

Różnie. We Francji owych czasów była taka moda, że rozpisywano konkursy na te „zmysłowe” przekłady, pisano też, że „zjawisko to jest nienormalne i bardzo rzadkie, toteż jest niemożliwym uczynić zeń środek literackiej sugestii”. A pomysł przedostał się na scenę „teatru sztuki” i „przełożonych” zmysłowo utworach (np. wg Pieśni nad pieśniami) do odpowiednich dekoracji i dźwięków, dwaj maszyniści, rozpylali odpowiednie, wilgotne obłoczki zapachów…

A że pomysł wzmocnienia słowa przez efekty kojarzenia innych zmysłów, nie był chybiony – dowodem jest poezja naszych bardów młodopolskich. Utwory opisujące piękno gór (w tym oczywiście wiersze Kazimierza Przerwy-Tetmajera), tak często dla oddania nastroju, właśnie synestezję wykorzystują:

Beskidem taśmy słoneczne się wleką
bladorużane, przez łąki i lasy
i lilijowomodre wiszą pasy,
owstężające błękitne zamrocza.
Był wiatr… Las czarny, co porósł gór zbocza,
nad głową moją szumiał, a gdzieś nisko
szumiała woda –całe uroczysko
przejął czar dziwny… Ciche mgły wieczoru
Schodziły z nieba głucho i powoli
i ogarniały całą głąb przestworze
i Beskid, w bladej światła aureoli

fragment wiersza K. Tetmajera O zmroku

To nie jest przecież fotografia Beskidu. Świat, w którym nagle się znaleźliśmy, świat zmysłów rozmaitych – to efekt synestezji, to efekt również neologizmów.

Ata Wrońska