Esej interpretujący utwór Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pt. Ballada o rzece
Ballada o rzece
Rzeka pachnie jak ryba.
Ryba jest liściem deszczu
oderwanym od białej gałęzi szelestu,
od zbuntowanych okrętów chmur –
A wyginane rybitwy
złożone do wiotkiej modlitwy
ciągną niebem błyszczący jak brzeszczot,
omotujący ciasno sznur.
Rzeka się w niebie odbija
czy niebo rzekę wymija
tocząc kuliste chmury na drugi brzeg?
Brzeg odległy o bulgot –
– stoisz w słońcu wykuta,
wijesz z muszli zielonej
piosnkę na cztery nuty.
Stoisz w łusce i płoniesz,
w ciszy martwej jak smutek
tylko bieli się po niej
piosnka na cztery nuty
Dokąd idę? Po płaskim lustrze
czy po niebie głową w dół?
Rozcinają się sny upalne
nożem fali ostro na pół.
Dokąd idę? Czy brzeg się zbliżył,
czy opadłem w obłok wyżej,
czy w ślimaczy, po ustach ciągnący się muł?
Stoisz w niebie na brzegu czy w lustrze
Słońce zewsząd zapala się w łusce
Płynę w lejach – szklisty wodnik.
Rzeka pachnie jak ryba
W porcie prąd się urywa.
Płynę wodą, piorunem czy błyskiem pochodni
– trup o oczach jak obłok zastygły?
lipiec 1941 r.
Komentarz do tematu
Esej na temat wiersza jest formą dość swobodną – wymagającą własnych przemyśleń, refleksji, eksponowania własnych skojarzeń. Obok przedstawiamy pracę niekonwencjonalną, nawet jak na tę formę wypowiedzi.
Przestroga 1
Nie zapominaj, że to esej, czyli forma bardzo indywidualna!
Nie wystarczy analiza środków poetyckich. Ważny jest twój własny wywód myślowy, skojarzenia.
Krzyki, strzały, komendy wydawane w znienawidzonym, obcym języku… Uciec stamtąd, gdziekolwiek, prosto przed siebie, w ciszę. Dlaczego moje kroki tak dudnią? Ach, to most, zaraz będzie rzeka, łódka i cisza, upragniona cisza. Znowu strzał, ale wiem przecież, że to tylko sen. W głowie mi huczy, dziwny zamęt… i zapach. Zapach ryby.
Rzeka pachnie jak ryba.
Tak, to już rzeka. Już jestem w łódce i płynę. Dziwne. Nawet nie wiem, jak się tu znalazła. Najważniejsze, że jestem, otacza mnie szum fal, szmer wody rozcinanej drewnem łódki. Najpiękniejsza na świecie muzyka, kojąca jak balsam. Można ją porównać jedynie z lasem, z szumem i żywicznym aromatem sosen. Rzeka pachnie zupełnie inaczej…
Rzeka pachnie jak ryba.
Ryba jest liściem deszczu…
To dobry początek ballady. Gatunek typowo romantyczny, ale czyż nie żyjemy w podobnej sytuacji? Wojna, utrata niepodległości, konspiracja? Ale nie, nie mówimy już o tym. W każdym razie nie tylko o tym. To będzie Ballada o rzece, o rzece najpiękniejszej na świecie, najdroższej. O milczącym świadku przeszłości i teraźniejszości. O świadku, który będzie istniał dłużej niż my, ale nie będzie o nas mówił. A może będzie? Tylko nie każdy rozumie mowę rzeki… Tylko ci, którzy ją naprawdę kochają, a tych jest niewielu… rzeka jest jak czas: przemijając bez ustanku – trwa, wciąż się zmienia i pozostaje taka sama. Po falach mkną łódki chmur ciągnięte przez zaprzęgi rybitw, mkną po falach czy po niebie? Nie wiem. Wokół tyle błękitu, rzeka przeniknęła niebo, a niebo rzekę. A może to tylko moja fantazja? Wyobraźnia poety, która potrafi odkształcić świat? Może ta, może nie…
… rybitwy
złożone do wiotkiej modlitwy
ciągną niebem błyszczącym jak brzeszczot
omotujący ciasno sznur.
Rybitwy na pewno są szczęśliwe. Są wolne. Nikt nie wyznacza im godziny policyjnej. Całe niebo należy do nich, byleby tylko na ziemi była woda. Może więc nie są aż tak wolne? Nie mogą odlecieć od rzeki, to oznacza dla nich śmierć… Krzyk rybitwy. Coś zobaczyła? Odleciała jak gdyby spłoszona. Tam dalej coś głośno plusnęło. A może to ten błysk na brzegu rzeki? Chmury odpłynęły na drugą stronę, a tam błyszczą łuski. To rusałka. Syrena wabiąca samotnych żeglarzy. Tajemniczo uśmiechnięta Lorelei. Trochę dumnie, trochę… Wydawało mi się. Fantastyczny widok, jak w balladzie.
– stoisz w słońcu wykuta,
wijesz z muszli zielonej
piosnkę na cztery nuty.
Wszystko wokół umilkło. W słońcu płonie łuska syreny. Znów ten głośny plusk – coś szklistego, lśniącego, zielonego. Może to wodnik? Ależ nie, nie ma wodników. W normalnym świecie ich nie ma. A tu jest ballada. Jestem poetą, a poeci widzą inaczej, więcej. Poeci są dużymi dziećmi, które chociaż są dorosłe, wciąż spotykają rusałki, wodniki, krasnoludki i inne baśniowe istoty. Tak, jestem poetą i napiszę o tej chwili wiersz. Nie, nie wiersz, a balladę. Cały czas otacza mnie ballada.
Żegluję po niebie i patrzę w dół, na pomykające fale. Rybitwy w locie łowią krople wody i spryskują mi twarz. Słone strugi płyną mi po twarzy. Czy rzeka jest słona od ludzkich łez? Zanurzam ręce w muł i wyławiam ślimaka, który skrył się przed rzeczywistością… zaraz, przed chwilą byłem na niebie, teraz jestem na dnie, pod wodą… Gdzie ja jestem. Wiem tylko, że płynę naprzód. Dokąd?
Rozcinają się sny upalne
nożem fali ostro na pół.
Powiew wiatru przyniósł urodzajny zapach ziemi brzemiennej żniwem. Lipcowe słońce rozproszyło się i rozsiało w pryzmatach kropli wody. Jest lipiec 1941 r., trwa okupacja, a tu wszystko wygląda jak gdyby nigdy nic. Jedyne miejsce tak bliskie i tak spokojne, dokąd można w każdej chwili uciec przed przytłaczającą rzeczywistością. Znów widzę wodnika. I rusałkę. Wygląda trochę inaczej. Jej uśmiech jest pogardliwy. Oczy zdają się mówić: „I po co ci to było? Jesteś tylko skromną jednostką. Sam nic nie znaczysz”. Do kogo to mówi? Do mnie czy do wodnika? Wodnika? Ależ to jest trup! Płynie koło łódki. Zdąża w tym samym kierunku co ja. Makabra, brak mi sił, żeby zawrócić łódkę. Muszę z nim razem płynąć naprzód, ramię w ramię.
Rzeka pachnie jak ryba.
W porcie prąd się urywa.
Dopływamy do portu. Fale rozwiewają swą tajemniczą toń. To jest TEN port. Przewrotna Lorelei zwabiła tu mnie i tego biedaka. Trup płynie zupełnie blisko łódki, zaraz zobaczę jego twarz… To niemożliwe! Przecież ten „trup o oczach jak obłok zastygły” –
to nie ja? Nie, to nie mogę być ja! Chcę żyć! Chociaż jeszcze kilka dni! Podła syreno, czy wabisz wszystkich żeglarzy?
* * *
Och! To był sen, koszmar. Zasnąłem w łódce, a chciałem napisać wiersz. Zaraz… sen czy widzenie?