Kochanica Francuza – to kolejna propozycja dla czytelników, którzy lubią atmosferę zagadki, niepewności, niedopowiedzenia. Książka, stylizowana na wzór XIX– wiecznego angielskiego romansu jest rodzajem literackiej zabawy z czytelnikiem. Autor, opowiadający historię szalonej miłości jednocześnie prowadzi z nami rozmowę na temat ograniczeń, jakim poddawani jesteśmy przez konwencję.
Jest rok 1867. Małe nadmorskie miasteczko w południowej Anglii – Lyme. Wietrzny kwietniowy poranek. Spieniona woda z hukiem przelewa się przez falochron. Właśnie w takiej scenerii po raz pierwszy spotkali się główni bohaterowie powieści. Ten pozornie zwyczajny dzień odwrócił bieg życia każdej ze spacerujących brzegiem morza osób. Podejdźmy bliżej i spróbujmy przyjrzeć się im dokładniej.
Bohaterowie
Akcja powieści koncentruje się wokół trzech osób: Karola, Ernestyny i Sary.
Młody arystokrata Karol żyje w sposób typowy dla XIX-wiecznego dandysa. Pokaźny majątek uwalnia go od tak banalnych problemów, jak praca i troska o codzienny byt. Czas wypełniają mu głównie podróże, jest oczytany i błyskotliwy. Wszystkie te zalety, majątek oraz tytuł baroneta czynią go pożądanym kandydatem na męża. Gdy wchodzi do salonu, matki prześcigają się w uprzejmościach, a dziewczęta udają, że tak jak on interesują się paleontologią (nauka o skałach). Światowego młodzieńca śmieszą te zabiegi o nazbyt czytelnych intencjach, przygląda się im więc pobłażliwie i łaskawie pozwala się adorować. Karol nie kpi z uczuć. Marzy o miłości i wierzy, że będzie potrafił odróżnić ją od targowiska posagów i tytułów. I tutaj wpada w pułapkę. Gdy poznaje Ernestynę Freeman wdaje mu się, że kto jak kto, ale ona nie ma zamiaru go „upolować”. Sądzi, że ta dziewczyna o ostrym, ironicznym dowcipie jest inna od większości swoich rówieśnic. Znudzony przelotnymi romansami ulega złudzeniu miłości, mało tego – w chwili, gdy go poznajemy jest już narzeczonym Tiny (tak przyjaciele zdrabniają jej imię). Czy do końca odpowiada mu ta rola? Czy on – uczony i arystokrata, po trosze dziwak i ekscentryk (darwinista!) odnajdzie się wśród dorobkiewiczowskiego kultu pieniądza? Na razie się nad tym nie zastanawia.
A jaka jest Ernestyna? Z pewnością nie można odmówić jej sprytu i przebiegłości – skoro potrafiła usidlić Karola. Nie łatwo było jej pokonać tłumy kłębiących się wokół niego kobiet, zwłaszcza że wiele z nich oprócz posagu mogło pochwalić się znakomitym pochodzeniem. Jego brak (Tina jest córką bogatego fabrykanta) przysparzał dziewczynie wielu zmartwień. Chciała mieć nie tylko stroje, jakie noszą arystokratki, ale być im równą. I nagle pojawia się Karol! Kim tak naprawdę się zainteresowała: mężczyzną czy baronetem? W każdym razie udało się. Niedługo z panny Freeman przeobrazi się w baronową Smithson. Ma już słowo Karola. Jeszcze kilka miesięcy cierpliwości i rozpocznie prawdziwie szczęśliwe życie!
Najciekawszą, najbardziej złożoną psychologicznie postacią jest tytułowa bohaterka powieści nazywana przez mieszkańców Lyme wulgarnie „dziewką francuskiego marynarza” lub delikatniej „Tragedią”. Prawie każdy dzień wita ona nad morzem stojąc na falochronie i patrząc w dal. To nic, że czasami wieje silny wiatr. Dziewczyna zdaje się tego nie zauważać. W ogóle często sprawia wrażenie osoby nieobecnej, żyjącej w tylko sobie dostępnym świecie. Niektórzy uważają ją nawet za psychicznie chorą. Właśnie w chwili takiego głębokiego zamyślenia po raz pierwszy spotyka ją Karol, który spaceruje z Ernestyną po plaży.
Kim jest nieznajoma? Na kogo czeka?
Tajemnica Sary
Gdyby Sara Woogruff – bo tak właśnie nazywa się kobieta – urodziła się w zamożniejszej rodzinie mogłaby stać się ozdobą niejednego salonu. Jest piękna, wykształcona, niezwykle wrażliwa. Niestety, w epoce, która pracę kobiet uznawała za coś wstydliwego, młoda guwernantka nie mogła mieć nadmiernych życiowych oczekiwań. Zresztą w momencie, gdy zawiązuje się akcja utworu Sara jest już osobą skompromitowaną z powodu niedozwolonej miłości do francuskiego, żonatego (o tym na początku znajomości nie wiedziała) marynarza. Poznała go w domu państwa Talbot, u których pracowała. Był ranny. Kapitan Varguennes szybko podbił serce dziewczyny: był dzielny, mężnie znosił cierpienie, a w dodatku miał wiele ciepła i uroku. Sara powoli zaczęła tracić głowę. On też zdawał się podzielać jej uczucia. Rozstanie byłoby prawdziwym dramatem, ale Varguennes przed wyjazdem od Talbotów zaproponował jej spotkanie w sąsiednim miasteczku, stwarzał nadzieje na wspólną przyszłość. Nieważne, kto wyśledził samotną podróż Sary, kto wpadł na trop jej celu – plotki rozniosły się jak błyskawica. Kobieta jadąca, aby odwiedzić mężczyznę, w dodatku cudzoziemca i marynarza… W epoce wiktoriańskiej już sam taki pomysł wystarczył, aby odsądzić jego autorkę od czci i wiary! Do Sary przylgnęła etykietka kobiety upadłej. Co ciekawe – sprawczyni całego zamieszania w żaden sposób nie broniła się przed zarzutami, sama zrezygnowała z pracy u Talbotów i znalazła sobie posadę damy do towarzystwa u postrachu okolicy – niejakiej pani Poultney, kobiety wręcz ziejącej nienawiścią do świata i ludzi. Pogrążona w depresji Sara obnosiła swój żal po całym Lyme, jak gdyby chciała ukarać siebie za chwilę słabości.
Wydarzenia
Akcję powieści doskonale zapowiada jej pierwsza scena. Patrząc na drobną sylwetkę stojącej na molo kobiety Karol wpada w przerażenie, że oto zaraz pochłonie ją morze. Na chwilę wypuszcza rękę Ernestyny i biegnie ostrzec nieznajomą. Ona powoli odwraca głowę… Tak właśnie zaczyna się ich miłość. Karol przez długie tygodnie nie uświadamia sobie, że w jego sercu zakiełkowało już nowe uczucie. Wydaje mu się, że wszystko toczy się zwyczajnym torem: rano odbywa wycieczki w poszukiwaniu okazów ciekawych skamielin, posyła kwiaty narzeczonej i gawędzi z nią przy herbacie. Jednak każde przypadkowe spotkanie ze snującą się nad morzem Sarą napełnia go dziwną radością. Nie opuszcza go jej obraz, jest pod wrażeniem jej naturalności, jakże różnej od wystudiowanych min Ernestyny. Pewnego popołudnia w domu ciotki Tiny zjawia się pani Poultey ze swą nieodłączną towarzyszką. Korzystając z zamieszania Sara podaje Karolowi liścik z prośbą o spotkanie. Karol pozornie jest zniesmaczony i oburzony – cóż za tupet i odwaga! – ale kornie stawia się na miejscu, nie chce wtrącać się w życie obcej mu kobiety, ale słucha zwierzeń, nie ma zamiaru więcej się z nią spotykać, ale dosłownie pędzi na każde wezwanie, oszukując się, że chce tylko pomóc nieszczęśliwej. Stary doktor Grogan próbuje uświadomić mu jego zaangażowanie, prosi, by wycofał się póki czas, ale jest już za późno. Jedno popołudnie spędzone z Sarą w hotelowym pokoju (gdzie zwabiła go pod pretekstem swojej choroby) wystarczyło, aby ten wiktoriański dżentelmen podjął szaloną decyzję o zerwaniu zaręczyn. Pomysł prawdziwie karkołomny w czasach, gdy honor, dobre imię, opinia znaczyły tak wiele! Jak przekazać drastyczną wiadomość Ernestynie, której prawdopodobnie nigdy nie kochał, ale przecież ją szanuje? Co powiedzieć jej ojcu? Konsekwencje czynu na pewno nie będą przyjemne, ale wynagrodzi je przecież „najsłodsze imię – Sara”. Przygotowując się do szeregu nieprzyjemnych rozmów, wspiera się myślą, że ona czeka, że spotkają się tak, jak sobie to obiecali. I tu kolejna niespodzianka: Sara znika! Po powrocie Karol zastaje pusty pokój, żadnej wiadomości, żadnego adresu. Dlaczego uciekła? Przecież kilka godzin temu mówiła, że go kocha… A może naprawdę jest niezrównoważona psychicznie?
„Tragedia” czy intrygantka?
Miłość do Sary zrujnowała życie Karola. Świat z niego szydził, ale teraz on – tak, jak wcześniej Sara stał się nieczuły na jego opinię. Wydawał majątek na poszukiwania dziewczyny, wynajmował prawników i detektywów, dawał ogłoszenia, niestety – bezskutecznie. Nie zdradzę, czy bohaterowie kiedykolwiek jeszcze się spotkali się i czy Sara zdawała sobie sprawę, że jest poszukiwana – o tym opowie książka. Być może zaproponowana przez Fowlesa konstrukcja psychiki głównej bohaterki wydaje się dziwna, a jej postępowanie niestabilne (odrzuca miłość, o którą tak zabiegała), ale kreacja tej postaci jest w istocie bardzo konsekwentna! Sara jest kobietą o niezwykle silnej osobowości, indywidualistką, która szuka dla siebie drogi życiowej mogącej dać jej prawdziwą satysfakcję i szczęście. Można by dyskutować, czy nie posuwa się w swych działaniach zbyt daleko – przecież krzywdzi Karola, ale to już jest inny, choć bardzo ważny problem. Sara – przez cały czas świadomie steruje swoim losem i kreuje akcję całej powieści. Trudno uwierzyć, aby tak dynamiczna, pełna pasji osoba mogła zadowolić się rolą „anioła domowego ogniska”, a to właśnie czekałoby ją w małżeństwie z Karolem, tak samo zresztą, jak z każdym innym mężczyzną swojej epoki. Może najwyższą wartością była dla niej nie miłość, jak mogło się nam na początku wydawać, lecz osobista wolność?
Eksperyment formalny
Kochanica Francuza jest powieścią otwartą. Jak przystało na utwór należący do tego gatunku książka nie ma jednego, ostatecznego zakończenia. Pisarz, przypominający co jakiś czas o swojej obecności (dygresje na temat rozmaitych konwencji literackich, rozważania, jak zachowywaliby się jego bohaterowie, gdyby przenieść ich w dwudziestowieczne realia) stwierdza w pewnym momencie: „Patrzę wciąż na Karola i nie widzę powodu do zaaranżowania wyniku walki, która ma się niebawem rozpocząć. Pozostają mi wobec tego dwie ewentualności. Pozwolę, żeby walka toczyła się bez mojej ingerencji i obejmę tylko rolę sprawozdawcy albo też będę faworyzował obie strony”. Stąd właśnie pomysł alternatywnego zakończenia w stylu „żyli długo i szczęśliwie”.
Na uwagę zasługuje jeszcze jeden zabieg formalny. Oto każdy rozdział powieści poprzedzony jest odnoszącym się do jego treści mottem. Fowles przytacza fragmenty różnych dzieł: obok utworów poetyckich zamieszcza cytaty z XIX–wiecznej prasy, a nawet fragmenty dzieł naukowych.