Czy można wyjść poza czas? Skoro człowiek jest tak bardzo z nim związany? Bohater Podróży… puszcza się w daleki rejs, by gdzieś, w jakiejś rzeczywistości pierwotnej i naiwnej go odnaleźć.

Dlaczego Podróż do źródeł czasu?

Żeby zbadać istotę czasu i poznać, gdzie biją jego źródła, trzeba wyjść poza czas. Taka jest wyjściowa teza autora Podróży
Bohater marzy o znalezieniu miejsca, w którym ludzie, choć związani kategoriami „przed” i „po”, żyją jednak niezależnie od tych kategorii, zanurzeni jakby w wiecznym „teraz”. Nie śpieszą się, nie poganiają nawzajem, nie boją się nadchodzącej starości. W takiej właśnie rzeczywistości biją źródła czasu, które później, w świecie cywilizacji i techniki, zamieniają się w szaleńczą i bezsensowną gonitwę.

 

Wędrówka bohatera

Bohater (i jednocześnie narrator) – to człowiek drugiej połowy XX wieku. Autor sugestywnie określa jego sytuację i sposób istnienia w świecie:

Wyznaczona nam została era Człowieka-Zera, Człowieka-Pszczoły, kiedy dusz nie sprzedaje się diabłu, lecz Księgowemu…

Ów bohater wyrusza w głąb puszczy nad rzekę Orinoko wraz z garstką towarzyszy. Zostaje tam wysłany jako znawca pierwotnych instrumentów muzycznych i teoretyk początków muzyki. W dżungli Ameryki Południowej ma zbadać nieznane, prymitywne instrumenty indiańskie. Wśród dzikiej przyrody odnajduje świat jakby cofnięty o kilkanaście wieków.

Narrator poznaje fascynujące uczucie miłości do pięknej Rozario. Miłość Indianki czaruje go, gdyż jest autentyczna i niezafałszowana. W swej prostocie i szczerości jakże odmienna od miłości ekscentrycznej pseudointelektualistki Mouche – kochanki bohatera, czy też uczucia wiecznie zaaferowanej aktorki Ruth – jego żony.

Bohater przeżywa też pasjonujące odkrycie ziemi, na której czas przestał istnieć, gdzie koegzystują różne epoki i cywilizacje; wiek paleolitu sąsiaduje ze średniowieczem, epoka o tysiąclecia wcześniejsza z dniem dzisiejszym.

U źródeł Czasu, na brzegach, które zasłania puszcza, można odnaleźć wszystkie fazy historii ludzkiej.
Bohater doznaje oczarowania grozą i zarazem pięknem dziewiczej puszczy. Porównuje życie pierwotne z życiem cywilizacji:

Jasne, że przyroda, która nas tu otacza, jest nieubłagana i straszna. Ale ci, co wśród niej żyją, uważają, że jest mniej zła, łatwiejsza do zniesienia niż lęki i kataklizmy, niż zimne okrucieństwo i wciąż nowe groźby świata „stamtąd”.

Warunki życia w kulturze prymitywnej są ciężkie, lecz mimo to życie jakby łatwiejsze, bo pozbawione zimnego, okrutnego lęku.
W łonie puszczy Czas płynie szybciej niż „po tamtej stronie Rzeki”, czyli w świecie cywilizacji położonym raptem o trzy godziny drogi samolotem.
Narrator musi wrócić do swojego świata po papier, niezbędny mu do kompozycji. Gdy po paru miesiącach stuka znowu do bram puszczy, okazuje się, że tam upłynęło wiele lat, a piękna Rosario została żoną innego człowieka i właśnie oczekuje dziecka. Nie ma już drugiego powrotu, kolejnego wejścia do źródeł Czasu. Bohater wraca więc do świata, który chciał opuścić na zawsze.

 

Mit raju utraconego

Bohater rusza w swoją podróż wraz z kochanką – Mouche. Oddala się od świata cywilizacji płynąc wraz z nurtem Rzeki. Im bliżej jest źródeł Rzeki i zarazem źródeł Czasu, tym bardziej odczuwa ciężar „tamtej rzeczywistości” symbolizowanej przez Mouche. Uważa ją za perfidną w miłości i nieznośną wraz z jej całym wychowaniem intelektualnym i poglądami pozwalającymi usprawiedliwić wszystko. Mouche nie rozumie czaru dzikiego, fascynującego świata, świata, który z niezwykłym odcieniem liryzmu opisuje narrator:

…w tej chwili, kiedy noc była dla mnie czymś dziwnie dotykalnym, niektóre tematy współczesności wydawały mi się nie do zniesienia. Chciałbym uciszyć te głosy za moimi plecami, by znaleźć skalę głosu żab, ostrą tonację świerszcza, rytm wózka, którego osie trzeszczały we mgle.

Mityczny, cudowny raj utracony to właśnie odnalezione wśród puszczy Eldorado. Jest to fantastyczne terytorium, na którym ludzie żyją daleko od gorączki chwili. Wystarcza im dach z roślinnych włókien, dzban gliniany, rondel, hamak i gitara. Nie mają udogodnień techniki: pralek automatycznych, zmywarek, bankomatów i innych cudów nowoczesności. W zamian za to przetrwała w nich dusza, świadomość prastarych tradycji i żywe wspomnienie pewnych mitów. A w sumie daje to kulturę cenniejszą i prawdziwszą niż ta, która została na drugim brzegu Rzeki.

Podoba mi się to – mówi narrator – że są jeszcze ludzie nie zgadzający się sprzedawać swej duszy za jakieś usprawnienia automatyczne, które, likwidując trud praczki, kazało także zniknąć jej pieśniom, niszcząc w ten sposób jednym uderzeniem tysiącletni folklor.

Pozostawia więc Mouche i wraz z Rosario zagłębia się coraz bardziej w „rzeczywistość cudowną”. Raj Eldorado fascynuje przede wszystkim tym, że umieszczony jest jakby poza czasem. Żyje się tam wyłącznie w teraźniejszości, nie wlokąc za sobą dnia wczorajszego, nie myśląc o jutrze. Jest to coś nie do pojęcia dla człowieka, który sam tego nie doświadczył. Bohater nie umie się początkowo przystosować do życia poza czasem. Gdy budzi się, drżący i zdenerwowany szuka ręką budzika, który może dzwoni w tej chwili w odległości tysięcy kilometrów. To pierwszy poranny odruch zagonionego człowieka współczesnej cywilizacji. Szybko zaczyna jednak spływać słodki balsam raju na duszę bohatera. Zamiast budzika słyszy bowiem fujarkę, której dźwięk przedziwnie harmonizuje z wołaniem olbrzyma dźwigającego kosz. Do tego słychać kojący szum wiatru, a w dali dźwięk dzwonu kościelnego w rytmie, który powstaje przez pociąganie za sznur, a nie poprzez fałsz dzwonka elektrycznego.

U źródeł Rzeki narrator odkrywa coś, co pociąga i popycha do nieustannego poszukiwania każdego wrażliwego człowieka. Odkrywa pierwotne poczucie Piękna, które rodzi się „po tamtej stronie” każdego dnia wraz z narodzinami słońca. Jest to Piękność postrzegana fizycznie, a raduje zarówno ciało, jak i intelekt. Piękność w tych dalekich stronach przeobraża się w dumę i szczęście człowieka głoszącego się panem przyrody, najwyższym użytkownikiem stworzenia.

Bohater ma wrażenie, że w swojej podróży po rzeczywistości cudownej cofnął się w czasie bardzo daleko. Wydaje mu się, że dotarł do tego momentu, gdy przed wiekami Bóg w czwartym dniu stworzenia rozdzielił wody, a na osuszonej ziemi ukazała się trawa i po raz pierwszy zaświeciły światła, które dotąd panują nad dniem i nocą. Gdyby się cofnąć jeszcze trochę, może doszliby wędrowcy do epoki, w której „rozpoczęła się straszliwa Samotność Stwórcy, kosmiczny smutek czasów bez kadzideł i chwały, kiedy ziemia była pusta i pogrążona w chaosie, a ciemność zasłaniała oblicze przepaści”?