Baryłeczka

Jest rok 1870, trwa wojna francusko-pruska. Grupa mieszkańców zajętego przez Niemców Ruen podróżuje do Havru. W dyliżansie zebrała się miejscowa elita: bogaci kupcy z żonami, zakonnice, dystyngowane hrabiny. Pech chciał, że w dostojnym towarzystwie znalazła się również kobieta lekkich obyczajów, Elżbieta Rousset. Dla nikogo z Ruen nie jest tajemnicą, czym trudni się ta śliczna, krągła dziewczyna zwana Baryłeczką. Nic więc dziwnego, że towarzysze podróży nie odzywają się do niej. Do czasu. Podróż trwa długo. Jakoś nikt nie pomyślał, żeby zabrać ze sobą solidny prowiant. Tylko Baryłeczka była na tyle przewidująca i teraz właśnie zatapia zęby w skrzydełku pieczonego kurczaka, zagryza bułeczką i popija winem. Pasażerowie dyliżansu próbują tego nie zauważać, ale ślina sama napływa im do ust. Pierwszy nie wytrzymuje handlarz winem i prosi dziewczynę, by go czymś poczęstowała. Baryłeczka wszystkich zachęca do skorzystania z wiktuałów. Podróżni jeszcze przez jakiś czas próbują ją ignorować, ale jedna z kobiet słabnie z głodu. Zakonnice ratują ją… kubkiem czerwonego wina, a potem już wszyscy jedzą i rozmawiają jak równy z równym. Elżbieta, mimo swej profesji, okazuje się nie tylko ciepła i miła. Zdumiewa także jej głęboki patriotyzm.

Zaprzyjaźnione już towarzystwo dociera do karczmy, w której ma nocować, a tu czeka je nieprzyjemna niespodzianka. Stacjonujący w niej pruski oficer domaga się intymnego spotkania z Baryłeczką – jeśli do niego nie dojdzie, nie zezwoli na dalszą podróż. Tymczasem nienawidząca Niemców dziewczyna ani myśli oddać się Prusakowi. Co robić? Zaczyna się zabawa w dyplomację. Hrabiny i prawe żony nakłaniają Elżbietę do nierządu w imię wspólnego dobra. Nawet zakonnice podkreślają, że cel często uświęca środki, i przywołują postaci kobiet, które dla ocalenia ziomków sypiały z wrogami ojczyzny. Kto nie ugiąłby się przed taką presją i odmówił proszącym przyjaciołom? Baryłeczka w końcu się zgadza i… nie schodzi na kolację. Za to reszta kompanii jest w świetnych humorach. Prosi swarliwą, niezadowoloną z wojny (która przecież odciąga ludzi od pracy i dezorganizuje życie) karczmarkę, by poszukała w piwnicy szampana. Po chwili strzelają korki i słychać okrzyki: z rana wyjeżdżamy! Nazajutrz rzeczywiście przygotowano powóz. Tym razem podróżni zaopatrzyli się w jedzenie. Nie zrobiła tego tylko Baryłeczka. Zeszła smutna i blada, zajęła swoje miejsce. Ruszyli. Ale co to? Wszyscy rozmawiają, a do niej nikt się nie odzywa. Wszyscy częstują się jedzeniem, a w jej stronę, choć nic przy sobie nie ma, nikt nie wyciągnie choćby kromki chleba. Dostojne towarzystwo omija ją nawet wzrokiem, wyraźnie ignoruje jej obecność. Zrozumiała. Reszta drogi upływa dziewczynie na płaczu. Ale czy dla tak porządnych ludzi nastrój ladacznicy może mieć jakieś znaczenie?

Klejnoty

Ta historia rozgrywa się w często opisywanym przez Maupassanta środowisku drobnych urzędników. Oto rodzina państwa Latin. Są niebogaci, ale zgodni i szczęśliwi. Urocza pani Latin jest doskonałą gospodynią: za niewielkie pieniądze wspaniale prowadzi dom, podaje najdelikatniejsze mięsa i znakomite wina. Ma tylko dwie słabości, które nikną w powodzi jej zalet: teatr, do którego chodzi z koleżankami, i sztuczną biżuterię. Niestety, po kilku latach małżeństwa kobieta umiera.
Załamany wdowiec wpada w tarapaty finansowe. Pensja nie wystarcza nawet na jego włas­ne utrzymanie. Jak żona prowadziła za nią dom?! Gdy nie ma już środków do życia, zbiera „cacka” żony i idzie do jubilera: może dostanie za nie choć parę franków. I przeżywa szok, bo okazuje się, że to prawdziwe klejnoty, warte majątek! Skąd mogła je wziąć? Tylko od bogatych kochanków, z którymi spotykała się, będąc w teatrze! Wdowca ogarnia gniew, cierpi też jego urażona duma rogacza, ale… tylko przez chwilę. Sprzedaje całą biżuterię zmarłej, rezygnuje z posady w biurze i zaczyna beztroską egzystencję człowieka bogatego.

Dom pani Tellier

Małe normandzkie miasteczko Fecamp. Przy jednej z uliczek niedaleko kościoła stoi budynek niewyróżniający się z szeregu innych. „Dom miał wygląd rodzinny, był zupełnie mały, pomalowany na żółto. Z okna widać było basen portowy”. Wbrew pozorom nie jest on bezpiecznym schronieniem drobnomieszczańskiej familii, lecz… domem publicznym.
Należy do pani Tellier. Jest jednak w błędzie ten, kto wyobraża ją sobie jako wulgarną, podstarzałą kokotę. To uosobienie spokoju, gustu i dobrych manier. Wie dużo o życiu, potrafi poprowadzić i niezobowiązującą towarzyską pogawędkę, i poważną dyskusję. Nic więc dziwnego, że klienci jej „zakładu” wprost za nią przepadają. A są to goście nie byle jacy: systematycznie zaglądają tu i były mer, i bogaty właściciel solarni ryb, i dobrze rokujący młodzieńcy. Pani Tellier miała kiedyś oberżę, ale po śmierci męża zmieniła „branżę”. Zatrudniła dziewczyny o wyrazistych cechach urody: chłodną blondynkę Ferdynandę, „piękną Żydówkę” Rafaelę, kobiecą, pulchną Różę i dwie tandetne panienki dla marynarzy, by, niemal mimochodem, zacząć nowy rozdział życia.

Wieczory mijały jej w ładnie urządzonym „Salonie Jowiszowym” na pięterku, do którego goście zaglądali jak do kawiarni. Popijano wytrawne trunki, dyskutowano, tylko czasami któraś z dziewcząt znikała w swoim pokoju z jakimś panem, ale czy owe incydenty mogły psuć dobrą atmosferę? I nagle w tym harmonijnym życiu pojawia się nieoczekiwany wyłom: pani Tellier dostaje zaproszenie na komunię bratanicy. Bratu zależy na dobrych stosunkach rodzinnych nie tylko ze względów uczuciowych: pani Tellier nie ma dzieci, więc może mała Konstancja odziedziczy po niej majątek? Ona jednak też nie jest idealistką. Boi się wyjechać na kilka dni i zostawić interes bez opieki. Chwila namysłu i… postanawia wziąć dziewczęta ze sobą. Zastawszy zamknięte drzwi, nieuprzedzeni klienci wpadają w rozpacz: jak przeżyć sobotni wieczór? Smutni wałęsają się po miasteczku, gdy tymczasem dziewczęta cieszą się niby jadące na wycieczkę pensjonarki.

Dla wprawnego oka ich wygląd: pobladła z powodu niedosypiania cera, zniszczone włosy i tandetna elegancja – nie pozostawia wątpliwości co do profesji, toteż komiwojażer w pociągu bez skrupułów przymierza im, nawet samej Madame!, podwiązki. Wieśniacy z Virville nie orientują się jednak w takich niuansach. Strojne panie z miasta budzą ich podziw. Niedowidząca staruszka, napotykając tak wspaniałą procesję, robi znak krzyża. Ale to dopiero początek paradoksów. Nawykłe do sypiania „w towarzystwie” dziewczęta układają się na posłaniach po dwie. Tylko Róża, dla której zabrakło pary, nie może zasnąć i przewraca się z boku na bok. Aż do chwili, gdy słyszy płacz małej Konstancji. Wtedy wysuwa się spod kołdry i przyprowadza dziecko do swego łóżka, tuli i tak – o ironio! – zasypia z dziewczynką w ramionach. Nazajutrz całe towarzystwo idzie do kościoła. Rzędy jasnych dziecięcych twarzyczek tak bardzo wzruszają Różę, że, niepomna wczorajszych figlów z komiwojażerem, zaczyna pochlipywać. Koleżanki idą w jej ślady, nastrój udziela się wszystkim zebranym i po chwili cały kościół zanosi się płaczem. Patrzący na wiernych ksiądz wpada w religijną ekstazę i, rozdając komunię, niemal materialnie czuje obecność Boga, a potem wygłasza najlepsze w swoim życiu kazanie… Co go tak natchnęło? Płacz prostytutki! Na przyjęciu ojciec Konstancji zaleca się do dziewcząt (chyba wreszcie zorientował się, z kim ma do czynienia).

Na drugi dzień pani Tellier i jej gromadka są już w Fecamp. W „Jowiszowym Salonie” zapala się lampa, a czcigodni ojcowie rodzin posyłają sobie tajne liściki i wprost gnają do ukochanego przybytku. Zabawa trwa do późnej nocy. Dziewczęta okazują swoją łaskawość – być może dzisiaj i Madame zdecyduje się wyjść poza rozmowę…
U podstaw ludzkich zachowań leży instynkt posiadania (aby dostać podwiązki, nawet pani Tellier pozwala sobie podwinąć suknię!) i erotyzm (smutek, a potem radość mężczyzn z Fecamp). To zaś, co często uznajemy za prawdziwą wartość i uczucia wyższe („dystyngowany”, zdaniem wieśniaków, wygląd pań z miasta, płacz Róży na mszy, dystynkcja pani Tellier) jest często tylko grą pozorów.

Jakie tematy podejmuje w swojej nowelistyce Guy de Maupassant?

Guy de Maupassanta uważa się za reprezentanta naturalizmu, choć pod koniec życia odszedł od tego kierunku, gdyż zwątpił w możliwość istnienia, a tym bardziej ukazania w literaturze jednoznacznej prawdy. Niemniej jednak tematyka jego nowel i sposób jej prezentacji świadczą o związku pisarza z naturalizmem. Maupassant pisał o codziennych sprawach i zwykłych ludziach, poruszał drażliwe kwestie, związane np. z fizjologią człowieka.

Zapamiętaj
Maupassant jest mistrzem celnych, zwięzłych opowiadań. Nie ma w nich ani słowa zbędnego komentarza. Umiejętnie naszkicowana sytuacja mówi sama za siebie. W przywołanych tekstach bez trudu odnajdziemy biologiczną motywację ludzkiego postępowania. Nad człowiekiem dominują instynkty: głód, erotyzm. Przegrywają z nimi uczucia wyższe: można poczęstować się od kurtyzany, wybaczyć zmarłej żonie zdrady i za niegodnie zdobyte przez nią pieniądze wieść wygodne życie. Pisarz demaskuje ludzką chciwość, obłudę i małostkowość, przedstawia odheroizowaną wojenną codzienność. Tak postrzegali świat naturaliści. Ich poglądy zaciążą na pisarstwie Żeromskiego, Zapolskiej, Reymonta.