Na czym polega – Twoim zdaniem – siła oddziaływania teatru. Rozważ temat, odwołując się do wybranych dramatów czy ich inscenizacji.
„Nie samym chlebem żyje człowiek”.
(Ewangelia)
Teatr to rodzaj umowy między aktorami i widzami: „my udamy, że na scenie coś robimy, poudajemy śmierć, miłość, radość lub rozczarowanie, a wy udacie, że to wszystko jest prawdziwe i rzeczywiście się wzruszycie lub wkurzycie”.
Zasada ta, tak prosta, świetnie funkcjonowała przez wieki. Ludzie już w starożytnej Grecji zachowywali się w ten sposób, przychodząc na Małe lub Wielkie Dionizje, a później do teatru, by przeżyć katharsis.
W teatrze obowiązywała prawdopodobnie jedna z pierwszych umów społecznych, choć nie o charakterze państwowym, politycznym, a raczej religijnym. I może właśnie dlatego, że tak związana z ludzkim duchem – przetrwała do dziś w niemal takiej samej formie.
Skoro zaś teatr wciąż przyciąga ludzi – choć jego formuła zmienia się co jakiś czas – to na czym ów fenomen polega? Jak to się dzieje, że siła oddziaływania teatru jest tak wielka?
W starożytnej Grecji – gdzie teatr związany był z religijnym przeżyciem – miał formę uroczystości z góry zaplanowanej, cały scenariusz był widzom narzucony, zaplanowane były ich reakcje, przewidywalne ich uczucia. Podobnie jak w późniejszym średniowieczu, w europejskich misteriach. W obu przypadkach „widz” oznaczało zarazem „wierny” i „wiedzący, co się wydarzy”. W Grecji ustaliły się zasady trzech jedności, punktu kulminacyjnego oraz deus ex machina, natomiast misteryjne treści były ogólnie znane, podobnie jak ich przesłanie i – zazwyczaj – forma.
Tutaj więc siła oddziaływania bardziej opierała się na wywoływaniu w obserwującym spektakl tłumie zbiorowego katharsis. Zaś „oczyszczone” społeczeństwo, pragnące od tej pory żyć lepiej, łatwiej się też poddawało woli ziemskich wysłanników bogów lub Boga – kapłanów.
Jednak teatr z czasem wyzwolił się od tych ścisłych reguł, stał się osobną sztuką (do dziś zresztą mówi się o sztuce scenicznej, choć ma się na myśli utwór dramatyczny). Już w samej Grecji, w okresie rozkwitu polis, zaczęły powstawać dramaty związane bardziej z życiem świeckim. I to one właśnie zapisały się w historii literatury.
Kondycja ludzka interesowała widzów znacznie bardziej niż rozgrywki między bogami. Dlatego starożytny dramat zszedł z wyżyn góry Olimp do mieszkających w dolinach ludzi. Przykładem tego są utwory Arystofanesa dotyczące zarówno polityki, jak Chmury, lecz także spraw jeszcze bliższych obywatelom polis, jak na przykład wpływu kobiet na mężczyzn, o czym mówi Lizystrata. Jeszcze lepiej pamięta się Sofoklesa i jego Antygonę – utwór bezpośrednio mówiący o ludzkiej codzienności (bo tym właśnie są rodzina, śmierć i życiowe wybory), a nie tłumaczący ziemskie sprawy świata wielkimi, lecz niezrozumiałymi słowami. Kwestię bogów i ich wpływu na los każdego człowieka dramat pozostawia nieco na uboczu.
I to chyba właśnie urzekło ludzi. Fakt, że ktoś się nimi zainteresował, oraz to, że mogą się w jakiś sposób identyfikować z bohaterami.
Ponieważ zaś nikt nie zastrzegł sobie praw autorskich do takiego rozwiązania, wykorzystywał je w swojej twórczości Szekspir. Jego dramaty do dziś są grane na całym świecie – zarówno wersje klasyczne, jak i oryginalne inscenizacje tych utworów ściągają do teatrów tłumy ludzi. A przecież ten autor żył około czterystu lat temu!
Skoro więc stworzył dzieła, które cieszą się ogromną popularnością, musiał posiąść ów sekret tworzenia magii teatru. Dzięki temu zaś jego dramaty są jak zaklęcia, które rzucone ze sceny oczarowują publikę.
Ale na czym polega ten sekret?
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy podczas przeglądu twórczości Szekspira, jest ta, iż pisał on o WSZYSTKIM, co dotyczy człowieka. Jest więc problem władzy, jak w Makbecie czy Miarce za miarkę, miłość braterska w konflikcie z własnymi aspiracjami (do czystości) w Miarce za miarkę i miłosne gierki w niemal każdej sztuce, np. w Wesołych kumoszkach z Windsoru lub Wszystko dobre, co się dobrze kończy, lecz także szaleństwo, które też jest jakieś takie… bliskie zwykłemu życiu. A także wiele innych tematów.
Wydaje mi się, że właśnie to – kreowanie przez Szekspira bardzo plastycznych bohaterów, którzy zachowują się, jakby żyli wśród nas – najmocniej oddziałuje na odbiorców.
Można by powtórzyć za jarmarcznymi kramarzami: „Dla każdego coś dobrego!”. Nawet w Śnie nocy letniej, gdzie pojawiają się postacie fantastyczne, każdy z łatwością może odnaleźć – niczym w bajkach Ezopa – ludzkie typy charakterologiczne lub pojedyncze cechy.
Jest też inna cecha upodabniająca utwory Szekspira do bajek i zjednująca mu wielu odbiorców. Mianowicie to, że bohaterowie tych dramatów mówią o wszystkim wprost. Wprawdzie najczęściej wypowiadają słowa krytyki, ale w zasadzie taki wybór jest słuszny, bo wychwalać potrafi niemal każdy. Zaś krytyka w utworach takich jak Hamlet doprowadzona jest niemal do granic brutalnej szczerości, gdy główny bohater mówi o kobietach chowających się za maskami namalowanymi na twarzy lub oskarża o zdradę – już podczas powitania – swych dawnych przyjaciół.
Te słowa księcia duńskiego mają swoich konkretnych adresatów w sztuce, lecz jednocześnie są skierowane bezpośrednio do widzów. Aktor staje na scenie i mówi naprawdę: „A kim ty jesteś? Czy nie jesteś trzpiotką myślącą o przyjemnym i lekkim życiu? A może kobietą, która – choćby nieświadomie – przyczyniła się do tragedii króla? Wydaje ci się, że jestem szaleńcem, ale to ja trzymam się swoich zasad i nie dam się światu ogłupić? A ty? Czego ty chcesz?!”
Przypuszczam, że gdyby ludzie słyszeli dokładnie te słowa w teatrze, znudziłoby ich to. Bo powiedziane wprost. Bo jakieś takie wydumane…
Tymczasem dramat operuje konkretnymi sytuacjami. Pokazuje funkcjonowanie świata – w którym przecież wszyscy żyjemy – na przykładach. Wiadomo, jak wyglądało zrozumienie (czy raczej niezrozumienie) wśród uczniów Jezusa, gdy mówił do nich, nie popierając swych słów przypowieściami. Dopiero, kiedy ilustrował je przypowieściami i wtedy wyjaśniał, do ludzi zaczynało coś docierać.
Teatr zaś – mądrzejszy o to doświadczenie – jest właśnie esencją takiej nauki – samym przykładem.
Ludzie to kochają.
W późniejszej historii dramatu pojawiły się jego odmiany, które skierowane były do węższego grona odbiorców. Przypomina to nieco ofertę sklepu odzieżowego, która pozornie została poszerzona. Faktycznie jednak, po krótkiej przebudowie, zamiast jednej hali, w której jest wszystko, powstały oddziały specjalizujące się w odzieży dziecięcej, turystycznej czy konfekcji damskiej.
Odtąd każdy widz wiedział dokładnie, na jakiego rodzaju spektakl się wybiera (jak w starożytności), ale znaczące jest to, że ma ten wybór. Kiedy bowiem teatr został zreformowany w XVII i XVIII wieku i został bardziej zinstytucjonalizowany, pojawił się większy niż dotąd wybór. Widz mógł zdecydować, czy chce zapłacić za bilet do „stacjonarnego” teatru, ze zwykłą, tzw. pudełkową sceną, czy raczej obejrzeć przedstawienie objazdowej trupy aktorskiej. Bo przecież od czasów średniowiecza po całej Europie jeździły na wpół kuglarskie grupy grające krótkie, wesołe scenki. Z czasem przekształciły się one w bardziej profesjonalne trupy aktorskie, by dać początek dzisiejszym festiwalom teatralnym i ich części – spektaklom ulicznym.
Współcześnie ów wybór jest największy właśnie podczas takich imprez artystycznych, jak Gliwickie Spotkania Teatralne lub toruński festiwal teatralny „Kontakt” oraz wielu innych, na których spotykają się ludzie z różnych zakątków kraju, a każdego z nich przyciąga jakiś inny spektakl. Zaś od różnorodności w repertuarze aż głowa może rozboleć. Z jednej strony pojawia się spektakl Bula! Bula! w reżyserii Jana Peszka i Prezydentki ze Starego Teatru w Krakowie, z drugiej zaś Czymże jest nasze życie? – koncert muzyki Jerzego Chruścińskiego w wykonaniu Teatru im. Witkacego w Zakopanem oraz gliwickiej młodzieży, z barwnym korowodem przechodzącym przez ulice miasta. Ten ostatni spektakl tworzy rodzaj pomostu między zamkniętą sceną a występami ulicznymi, których – wbrew pozorom – wciąż jest niemało. Specyfika spektakli ulicznych wpływa na społeczny odbiór teatru, uważanego obecnie za rozrywkę elity. To, co można zobaczyć na ulicy, jest w swej formie bardziej dosłowne niż „zwykły” dramat – choć bez użycia słów. Najczęściej operuje barwami, zaskakującą formą i jasnym przesłaniem. Choć często pozwala na swobodę interpretacji, jak na przykład widowisko pod tytułem Szczyt, które prezentowało wiele znaczeń tego słowa w dosyć jasny sposób, a mimo to każdy z widzów widział w nim coś nieco innego.
Uważam, że jest to kolejna niezaprzeczalna zaleta teatru. Jego wieloznaczność. Każdy odbiera dramat w inny – właściwy jemu – sposób. Ale – inaczej niż w życiu – nikt nie narzuca tu „jedynej, właściwej interpretacji”. Odbiorca nie spotyka się raczej ze zdaniem: „Nie masz racji. Mylisz się”. Uznaje się dosyć powszechnie swobodę odbioru – zupełnie tak jak w przypadku innych dziedzin sztuki, np. plastyki lub muzyki. Skoro każdy człowiek jest inny, może inaczej widzieć i inaczej czuć. A teatr jest tym, co się czuje. Analiza przychodzi dopiero później.
„W tym szaleństwie jest metoda.”
(Poloniusz, Hamlet)
Współczesnemu dramatowi zarzuca się często, że jest chaotyczny, o niczym tak naprawdę nie mówi lub trudno go zrozumieć. A tak w ogóle to jest dziwny. Cokolwiek to słowo miałoby znaczyć.
Jeśli jednak przyjrzymy się początkom rewolucji teatralnej, która była w XIX w., okaże się, że współcześni dramaturdzy i reżyserzy wcale nie są tak szaleni, jak się pozornie zdaje.
Sto lat temu, gdy tryumfy święcił teatr mieszczański kuszący swoją ironią wobec tego specyficznego świata oraz dramat narodowy dodający ducha walki żądnym krwi wrogów patriotom, pojawił się nowy rodzaj dramatu: sztuka symboliczna. Wtedy raczej niezrozumiana, dziś uznana za klasykę.
Symbolizm, który został wtedy zastosowany, pozwolił na ogromny rozwój sztuki teatralnej, na przemówienie do widza w zupełnie inny sposób i opowiedzenie mu o rzeczach duchowych (wciąż ten silny związek teatru z duchowością ludzką!) bezpośrednio. A przynajmniej krócej niż w dosłownym opisie życia.
Uważam za genialny pomysł przedstawienie społeczeństwa w postaci grupy niewidomych prowadzonych przez jednego opiekuna, tak jak to uczynił Maeterlinck w dramacie Ślepcy. Widz oglądający ten spektakl siedzi początkowo nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. I nagle doznaje olśnienia, a wtedy zaczyna rozumieć na wiele sposobów (jak też wieloznaczny jest symbol): rodzice i dzieci, przywódca polityczny lub narodowy prowadzący swoich ludzi, w końcu Bóg, którego też czasami gdzieś się gubi lub z premedytacją zabija. A tylko Przewodnik zna cel tej wędrówki. On widzi.
Człowiek, który odnajdzie sposób na odczytanie dramatu symbolicznego, już nigdy nie będzie tak samo patrzeć na życie i zawsze będzie wracać po „coś nowego” do teatru.
Natomiast ten, kto tego nie zrozumie lub nie poczuje – wyjdzie ze spektaklu zdegustowany, mówiąc: „Ach ci dzisiejsi artyści!”, jednak zawsze będzie mógł pójść na klasyczne przedstawienie. Zaś wielbiciele niekonwencjonalnej sztuki zainteresują się nową interpretacją Miarki za miarkę, której akcja toczy się wprawdzie w Wiedniu, lecz jakieś siedemset lat później – taka adaptacja świadczy o tym, iż treść dramatu jest aktualna w każdym czasie i wprowadza przez to pewną umowność.
Bo właściwie dlaczego nie?
Skoro teatr jest tak naprawdę umową między ludźmi, to dlaczego to, co się dzieje na scenie, miałoby być rozumiane dosłownie?
Stąd początkowo dramat symboliczny, z czasem zaś coraz bardziej awangardowe formy teatru – aż po teatr ubogi, teatr okrucieństwa i absurdu. Ich umowność jest czasem tak ogromna, że trudno zrozumieć, o co chodzi, lecz właśnie to fascynuje. Niedopowiedziane najbardziej człowieka intryguje i zmusza do refleksji. Czasem bardzo długo „chodzi po głowie” i jest przez to może nieco brutalne, ale otwiera oczy na inną panoramę świata.
Działa na nas treść – jak w Łysej śpiewaczce lub Nosorożcu Ionesco albo formy – jak w Teatrze Laboratorium Jerzego Grotowskiego.
Po obejrzeniu tego typu spektaklu długo nie można dojść do siebie, wrażenie pozostaje jeszcze przez dłuższy czas. Dlatego że – przez ową umowność – spektakl bardziej się odbywa w widzu niż na scenie. I widz – wychodząc z niego – tak naprawdę nie wie, co było prawdziwe, a co odbyło się tylko w jego wnętrzu. Widz traci więc grunt pod nogami (pięknie opisuje to Życie jest snem Calderona).
Skoro zaś brak gruntu, człowiek wymyśla go sobie od nowa. I to też jest moc teatru.
Każdy, kto się z nim zetknął, został zmuszony do nowego sposobu myślenia.
Od tego właśnie zaczął Stanisław Wyspiański, który w XIX wieku zreformował teatr. Pomyślał o nim zupełnie inaczej niż współcześni. Zobaczył w teatrze całość: syntezę sztuki aktorskiej, plastyki i muzyki. W samym dramacie zaś skorzystał z umowności.
Takie spojrzenie na teatr poruszyło tę zastałą od pewnego czasu sztukę, przyciągając ludzi swoją różnorodnością.
Wszak najmocniej na człowieka działa obraz – stąd oprawa plastyczna, do głębi porusza go muzyka – dlatego sceny ilustrowane są dźwiękowo, a symbol pozwala na szerszą niż dotąd interpretację.
Reforma teatru według pomysłu Wyspiańskiego pozwoliła więc na głębsze i mocniejsze przeżycie przedstawienia.
A po to przecież chodzi się do teatru, by „coś” poczuć. Bo telewizję można obejrzeć zawsze…
Nie trzeba jednak siadać w miękkim fotelu teatralnym, by spotkać się z efektami widzenia tej sztuki przez Wyspiańskiego. Takie są bowiem właśnie spektakle uliczne z wyrazistą grą aktorską, oprawą muzyczną i plastyczną. Sposób zaś, w jaki działa na odbiorców, można zauważyć przy okazji takich spektakli, jak na przykład Carmen Funebre Teatru Biuro Podróży z Poznania. Nawet jeśli ktoś nie reaguje na okrzyki i miny aktorskie, jest poruszony tym, że tuż przed nim lub nad nim przenoszone są (lub wręcz przelatują) płonące pochodnie.
Widowiskowość taka łączy więzami pokrewieństwa teatr i cyrk. Lecz podczas gdy ten ostatni szybko idzie w niepamięć, bo ogranicza się do popisów fizycznych aktorów, teatr dotyczy Człowieka, a nie tylko występującego.
Opisuję wciąż teatr europejski, ponieważ ten jest mi najbliższy. Jednak istniejące na całym świecie teatry także mają swoją specyfikę i określony sposób oddziaływania. Są one jednak nastawione na odbiorców swojego kręgu kulturowego i ewolucję tak, jak i ludzie, którzy są ich odbiorcami. Na przykład teatr japoński, który w XVI wieku awansował do rangi osobnej dziedziny życia, ewoluował od formy „kabuki”, gdzie grali tylko mężczyźni w maskach, do współczesnego, bliżej związanego z tradycjami teatru hinduistycznego. Z tego ostatniego zresztą czerpał natchnienie Jerzy Grotowski, tworząc Laboratorium, można więc na jego przykładzie próbować zrozumieć siłę oddziaływania teatru w innych kulturach.
A jest on bardzo często związany z obrzędowością danego kręgu kulturowego. Forma przekazu jest wtedy bardziej związana z ruchem i dźwiękiem niż słowami (zupełnie inaczej niż w dramacie romantycznym).
Pozwala mu to docierać do duszy ludzkiej bez pośrednictwa rozumu.
Więc na czym ta siła oddziaływania polega?
Można by podać teraz tysiące definicji i funkcji, jakie teatr spełnia; od rozrywki po strawę duchową.
Lecz to nic nie da. Dla każdego bowiem teatr jest czymś innym.
Ja sama próbowałam oddać choć odrobinę z tego, co uważam za element teatru, jednak widzę, że ta praca mogłaby być zaledwie początkiem wstępu do dłuższej wypowiedzi (pełniejszej niewątpliwie) na ten temat.
Uważam jednak, że najsilniej w teatrze oddziałuje na widzów to, że pokazuje on nas samych w naszych sytuacjach życiowych. Jest dla ludzi zwierciadłem, a kto nie lubi przeglądać się w lustrze? To zawsze kusi.
Teatr uczy też o świecie, o życiu. I robi to w sposób o wiele ciekawszy niż podręczniki psychologii. Nawet Nikołaj Gogol stwierdził, że „na wykształcenie powinno składać się żywe życie, a nie martwa nauka”. A czymże jest teatr, jeśli nie życiem postawionym przed naszymi oczyma?
Jest coś jeszcze – teatr to ucieczka w wyobraźnię. Czy może raczej wycieczka…? Chwila na oderwanie się od egzaminów, prania i kłopotów w pracy. Chwila na zobaczenie obok siebie duchów i skrzatów…
Może więc przydałby się ten teatr każdemu?
Przecież każdy sobie coś wyobraża. Czyż to wielka konfrontacja demiurga z demiurgiem przez granicę kurtyny?
Ewa Lipska ujęła to (być może – to tylko moja interpretacja) swoimi słowami:
Wielki Odkrywco Wyobraźni
na rybiookich wsparty kołach
Nadeszła już najwyższa pora
byśmy zaczęli żyć w przyjaźni.
A przyjaźnie zaczynają się od fascynacji.
Zobacz:
https://aleklasa.pl/liceum/praca-domowa-w-liceum/wypracowania-z-antyku/opisz-krotko-jak-wygladal-teatr-w-starozytnej-grecji