Śmierć, jako kres ziemskiego bytowania i moment przejścia na drugą, nieznaną stronę rzeczywistości, zawsze budziła w człowieku uczucie lęku, ale i fascynacji. Obrazy śmierci pochodzące z różnych epok różnią się od siebie, ale zawsze łączy je ta właśnie mieszanina sprzecznych odczuć.
Średniowiecze: śmierć to tylko sen
Ludzie średniowiecza bali się śmierci, bo obawiali się piekła i kary za swe ziemskie grzechy. Ale wierzyli, że dobre życie przynosi lekki zgon, po którym musi nastąpić przejście do lepszej rzeczywistości. Człowiek nie umiera więc, lecz zapada w sen. Jego duszę budzi Ten, który „swą śmiercią zdeptał śmierć”.
Na XV-wiecznym obrazie Andrei Mantegni Zaśnięcie Marii wszyscy apostołowie zebrali się dokoła łoża, na którym spoczywa Matka Boska. Nad marami stoją św. Piotr z otwartą księgą w dłoniach i św. Jan z kadzielnicą. Pozostali trzymają w rękach palmy i świece, śpiewają. Szata Marii jest skromna. Ona sama to stara kobieta o spracowanych dłoniach i zniszczonej twarzy. Oświetla ją jasny blask dnia wdzierający się przez duże okno na ścianie. Właśnie zasnęła.
Według legendarnej opowieści komnatę, w której leżała Maria, nawiedzili aniołowie i sam Chrystus. W tym dniu miały też miejsce niezwykłe wydarzenia. Niejaki Jefoniasz, chcąc zbezcześcić ciało Marii, „rzucił się z podniesionymi rękami na mary, które nieśli apostołowie. I oto anioł Pański z niewidzialną siłą obciął ognistym mieczem od bark obydwie jego ręce, które zawisły w powietrzu koło mar”. I dopiero gdy złoczyńca zrozumiał swój błąd i pokajał się, ręce powróciły na swe właściwe miejsce. Mantegna oszczędził widzom tej ostatniej historii. Nie mieściła się ona w „renesansowym duchu” jego obrazu. Podobnie jak wizja Chrystusa i aniołów przybywających z zaświatów po to, by zabrać „jaśniejszą niż siedem słońc” duszę Marii.
Barok: sąd nad czystą duszą
Człowiek średniowiecza i baroku nigdy nie umierał sam. W uroczystym pochówku towarzyszyli mu ci wszyscy, których znał za życia. Pogrzeb, ta wspaniała i niezwykle kosztowna ceremonia, musiała przypominać o ziemskim bogactwie i pozycji społecznej zmarłego. Na obrazie El Greca Pogrzeb hrabiego Orgaza (około 1586) aż się roi od odzianych w czerń hiszpańskich notabli w wysokich kryzach. Ale ten szpaler smutnych panów to jedynie publiczność wielkiego spektaklu, który dzieje się równocześnie na ziemi i w niebie. Prawdziwymi bohaterami są zakuty w odświętną zbroję zmarły hrabia i dwaj kapłani w przepysznych, kapiących złotem szatach, którzy składają jego ciało do mogiły.
Orgaz był postacią autentyczną, a podczas jego pogrzebu w 1323 roku rzeczywiście miał się zdarzyć cud. Z nieba zstąpili dwaj święci, Augustyn i Stefan, by osobiście uczestniczyć w pochówku. Hrabia był dobrym chrześcijaninem, przynajmniej na miarę XIV-wiecznej Hiszpanii. Cud więc nie zaskoczył specjalnie nikogo z obecnych, przyjęli go ze spokojem i powagą należną chwili. Nie zdziwił się nawet poważny chłopczyk z pochodnią w dłoni, który wskazuje palcem na świętych. Nikogo też zapewne nie zdumiał anioł, który pojawił się nagle na uroczystości. Zabrał on duszę hrabiego w ramiona i zaniósł na sąd przed Chrystusem. Sąd zapewne wypadnie pomyślnie. Niebo pełne jest świętych. Jest tu i Piotr z kluczami, i zatroskana Matka Boska, wreszcie Jan Chrzciciel w wielbłądziej skórze, który klęcząc przed Chrystusem, wstawia się za zmarłym.
Wszystko to El Greco odmalował z wielką dbałością o szczegóły, niemalże realistycznie i z ogromnym uczuciem. Nie ma żadnych podstaw, by wątpić, że naprawdę wierzył w cud na pogrzebie Orgaza. W istocie był jednak posłusznym sługą Kościoła i Wielkich Inkwizytorów. Malował tak, jak należało, i tylko to, czego wymagała istniejąca koniunktura.
Oświecenie: „Maratowi – David”
W 1793 roku został zamordowany Jean Paul Marat, jeden z najbardziej radykalnych działaczy francuskiej rewolucji. Nazywany „przyjacielem ludu”, był gorącym zwolennikiem politycznego terroru. Więcej miał też zapewne wrogów niż przyjaciół. Do tych ostatnich należał na przykład „malarz rewolucji” Jacques-Louis David, do pierwszych – niejaka Charlotta Corday. Ona to właśnie stała się wykonawczynią zamachu na życie Marata. Zastała go podczas kąpieli. Zabiła sztyletem, gdy siedział w wannie. Marna śmierć dla rewolucjonisty… Jednak ten właśnie moment ukazał David na swym obrazie Śmierć Marata. Mężczyzna jest już martwy, lecz z jego dłoni nie wypadł jeszcze zdradziecki list od zabójczyni, który poprzedził jej feralną wizytę. Prawa ręka zwisa bezwładnie, spomiędzy palców wysunęło się pióro. Widać Marat zamierzał odpisać pannie Corday. Nad ciałem rewolucjonisty rozciąga się pusta, żałobna czerń ściany. Z przebitej piersi spływa do wody krew, ścieka powoli po ręku Marata. Po morderczyni został tylko jeden ślad – nóż na podłodze.
David musiał być wstrząśnięty śmiercią przyjaciela. Natychmiast zabrał się do pracy. Nie chodziło mu o oskarżenie zabójczyni, ale o stworzenie malowidła-pomnika sławiącego Marata i słuszne idee Republiki. Śmierć Marata to śmierć za rewolucję, ofiara – fakt, że nie dobrowolna – z własnego życia. Jakże inny jest to obraz od niewielkiego rysunku, na którym kilka lat wcześniej David sportretował Marię Antoninę prowadzoną na szafot!
Dzieło poświęcone śmierci jednego z wodzów rewolucji musiało być siłą rzeczy pozbawione symbolów chrześcijańskich. Zastąpiły je znaki rewolucyjnej walki. Nic też nie zapowiada zmartwychwstania bohatera. David jest najwyraźniej przekonany, że z krainy śmierci nie ma powrotu. Pozostaje jedynie pamięć po męczennikach rewolucji. Na postumencie przypominającym nagrobną stelę pisze słowa „Maratowi – David”.
Romantyzm: śmierć jako teatr
Śmierć była jednym z ulubionych tematów romantyków, podobnie jak erotyzm. Nie mieli ochoty iść drogą wytyczoną przez akademików. Widzieli na niej jedynie przebrzmiałych i martwych bohaterów antyku, niemych i bezużytecznych dla współczesnego człowieka. I – kochali Orient.
Jednym z pierwszych, w pełni „romantycznych” obrazów była Śmierć Sardanapala Eugène’a Delacroix. Z punktu widzenia Europejczyka, przyzwyczajonego raczej do żałobnych motywów w stylu El Greca czy też Davida, tytuł dzieła zdaje się przeczyć jego treści.
Trudno tu złapać oddech. Przestrzeń obrazu tłumnie wypełniają nagie lub półnagie ciała ludzkie i wijące się w amoku zwierzęta. To prawdziwa feeria gorących, płomienistych barw, splątanych ze sobą w pozornym chaosie. Na pierwszym planie pręży się nagie, pełne zmysłowości ciało kobiety. Pręży się w grozie, bo jej pierś przebije za chwilę sztylet. Gdzieś dalej błyszczą rozszalałe ślepia ogiera. Temu spektaklowi przygląda się ze spokojem brodaty mężczyzna leżący na wygodnych poduszkach. To bohater dzieła Delacroix – Sardanapal, władca Asyrii rozciągającej się w VIII w. p.n.e. od Zatoki Perskiej aż po Morze Śródziemne. Jest wielki i potężny. Ale czeka go śmierć. Nadworni medycy nie dają królowi żadnych szans. Lecz zanim się to stanie, zanim Sardanapal spokojnie odejdzie z tego świata, musi zabrać w tę długą podróż wszystko, co posiadał za życia, wszystko, co było mu najdroższe i najbardziej umiłowane. Giną więc konie, wraz ze swym władcą giną kobiety. Sardanapal nie może pozostawić na tym świecie niczego.
Delacroix pokazał publicznie swój obraz na paryskim Salonie w 1827 roku i natychmiast został okrzyknięty przywódcą szkoły romantycznej. Jednych zachwycił swą śmiałością, innych jednak – i tych była większość – oburzył. Szokowała, rzecz jasna, brutalność, za którą artysta ganiony był już wcześniej. Ale największe wrażenie na mieszczańskiej publiczności i akademickich autorytetach robił gorący erotyzm Śmierci Sardanapala. Nagie ciała o zmysłowych kształtach i niepokojąca dwuznaczność całości musiały wywołać powszechne oburzenie. Obraz został uznany za skandaliczny. Artysta nie przejął się tym specjalnie. Już wcześniej, przy okazji wystawienia Rzezi na Chios, był ostro krytykowany i wyszydzany. Nie zmienił swego drapieżnego stylu. Temat, nawet najbardziej oburzający, był dlań jedynie pretekstem. Z równym zapałem jak śmierć asyryjskiego króla czy rzeź greckich powstańców malował żydowskie wesela w Algierii, walczące ze sobą zwierzęta i sceny z opowieści Szekspira, Goethego lub Waltera Scotta. Jeśli można powiedzieć, że śmierć należała do ulubionych jego motywów, to chyba głównie dlatego, że była tematem ze najbardziej malowniczym.
Zobacz: