Było lato. Szłam ulicą. Słońce świeciło mi w oczy. Pamiętam tylko, że usłyszałam potężny huk. Nic nie widziałam. Okropnie bolała mnie głowa. Nagle poczułam przeszywający całe ciało ból i zobaczyłam jaskrawe zielone światło. Zamknęłam powieki. Były tak ciężkie, że każda próba uniesienia ich wiele mnie kosztowała. Wtedy usłyszałam czyjeś głosy:
– Ktoś tu jest – mówił pierwszy, chyba męski.
– Uważaj, może być nieobliczalny – powiedział piskliwie drugi kobiecy. – Nie ma na co czekać. Wezwijmy posiłki! – w tym momencie coś metalowego uderzyło mnie w twarz.
Obudziłam się w dziwnym pokoju. Ściany były szklane. Po drugiej stronie widać było miliony przewodów, przycisków i pokręteł. W podłodze znajdowało się coś, co przypominało studzienkę kanalizacyjną. Sufit natomiast świecił nie wiadomo skąd pochodzącym zielonkawym światłem. Pokrywa w podłodze gwałtownie się otworzyła. I do pokoju po szklanych schodkach weszło coś, co nie wiem nawet, jak nazwać. Jego twarz pokryta była czerwoną powłoką, włosy zaczesane do tyłu, pod grubą warstwą butaprenu lśniły w zielonym świetle. Miałam wrażenie, że gdzieś już to widziałam. „Coś” ubrane było w biało-czerwony kombinezon z napisem: „Małysz musi odejść”.
– Nie bój się – przemówiło głosem psychopaty „coś”. – Oddychaj głęboko. Zaprowadzę cię do króla. – Położyło swoją dłoń na mojej szyi. Była miękka i nieprzyjemnie wilgotna. – Nie bój się, nikt cię tu nie skrzywdzi. Chodź do króla.
Wąskim, ciemnym korytarzem wyszliśmy na ulicę, po której jeździły szklane, jednoosobowe pojazdy, chyba samochody. Wszędzie unosiły się zielone opary wydostające się z rur wydechowych aut.
– Masz – powiedziało „coś”, podając mi maseczkę higieniczną. – No, chyba że przechorowałaś już sars w dzieciństwie. „Coś” położyło się na chodniku, pociągając mnie za sobą.
– Masz linę? – zapytało. – A, przepraszam, zapomniałem (więc był rodzaju męskiego), że nie jesteś przyzwyczajona do naszego ruchu drogowo-chodnikowego – wskazał ręką w górę. Na zielonym od brudu niebie zobaczyłam kolorowy balon z napisem: „Latający Cyrk Monty Pythona”. – Terroryzują nas, ale mimo to lubią ich na mieście. Na niewspinających się organizują łapanki i wywożą balonem nie wiadomo gdzie. Ich przeciwnicy rysują na murach płaszcze przeciwdeszczowe.
Zaczęliśmy wspinać się po chodniku. Mijaliśmy inne, bardziej przypominające ludzi, istoty. Mężczyźni ubrani byli w eleganckie garnitury, a kobiety w obcisłe kombinezony, które zakrywały wszystkie części ciała prócz tych intymnych. Jakby tego było mało, panie nosiły na twarzach dziwne maski. Właściwie to chyba były zbyt mocne makijaże. Wczołgaliśmy się tak do białego domu. Drzwi otworzył nam lekko siwiejący pan z saksofonem w dłoni.
– Hello, baby – zwrócił się do mnie z amerykańskim akcentem, wyszczerzając zęby. – Wiesz co, Andrzej – szepnął do mojego towarzysza. – Dałbyś już spokój z tym solarium – przyglądał mi się uważnie. – Znów kogoś przyprowadziłeś? Z którego roku?
– Rok 2004 – odparło „coś” nazwane Andrzejem. – Ma 16 lat. Z jakiegoś kraju słowiańskiego. Chyba rozumie po polsku, ale ani razu się jeszcze nie odezwała.
– Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? A może coś mocniejszego? Biovital? Dałbym ci soku Smakusia, ale znowu będziesz fruwał pod sufitem. Posłuchaj, ja wiem, że masz do nas żal, że cię z twojej przestrzeni czasowej wyciągnęliśmy, ale to nie powód, żebyś innych w to wciągał! – prawie krzyczał król.
– Ale ja wcale nie chciałem. To znaczy chciałem, ale Alicję Janosz z Big Brothera – rozmarzył się Andrzej.
– Alicja była z Idioty – poprawił król.
– A nie z Idola? – wtrąciłam nieśmiało.
– Nieważne! – znowu krzyknął wściekły król. – Wiesz, który mamy rok? – spojrzał na mnie z litością. – 3033 – odpowiedział na mój zdziwiony wyraz twarzy. – W 2500 – ciągnął król – wynaleziono maszynę do przemieszczania w czasie. Na razie działa tylko w jedną stronę. Dlatego właśnie Andrzej tak nagle zniknął z waszej przestrzeni czasowej. O ironio, mamy teraz u nas fruwające blokady. Nie chce Pythona do Chin wpuścić. Uważa, że to przyczyni się do efektu cieplarnianego. To może zaszkodzić chińskim rolnikom. Strajk jest jednoosobowy. W Chinach chcą Monty’ego. Firmy farmaceutyczne robią blokady jego blokad, bo boją się, że spadnie sprzedaż maści na odparzenia i podrażnienia skóry. Takie wspinanie się po betonie zostawia siniaki i różne inne nieprzyjemne ślady na ciele. Chyba każę zbudować szklane chodniki.
– Przepraszam, powiedział pan, że to działa tylko w jedną stronę? – zapytałam króla nieswoim głosem.
– Ale co, chodniki? Tylko na ul. św. Eminema są jednokierunkowe chodniki. No, wiesz jak w tym teledysku „Exit only”.
– Ale mnie chodzi o maszynę.
– No, cóż… nie chcę cię oszukiwać… tak.
– Nie! Czy to znaczy, że zostanę tu na zawsze!? To niemożliwe! Ja chcę do domu… To jakiś sen! – krzyczałam histerycznie.
– Sny sprzedają przy ulicy św. Wałęsy – wtrącił Andrzej wyraźnie ucieszony, że mógł mnie jakoś pocieszyć. – Bill – zwrócił się do króla – dlaczego ja nie mogę mieć swojej ulicy? Wałęsa ma.
– Bo wszyscy uważają, że wierzyłeś, iż sam wiesz kto powrócił, a Harry Potter zmartwychwstał – odpowiedział lekceważąco król.
– Co ja teraz zrobię?! – usiłowałam zwrócić na siebie ich uwagę.
– Ładna jesteś. Znajdziesz sobie dziewczynę. Weźmiecie ślub, żeby Gibbon nie krzyczał – poradził mi król.
– Dziewczynę? – zdziwiłam się
– Wolisz chłopców? To jedź do Holandii. Tam związki heteroseksualne są już zalegalizowane.
– Możesz uczyć w szkołach historii albo pracować w muzeum – zaproponował entuzjastycznie Andrzej.
Król dał mi swoją kartę kredytową, z którą miałam się udać do baru, aby zjeść jakiś ciepły posiłek. W końcu ostatni raz jadłam ponad 9000 lat temu. Bill zaproponował, abym zatrzymała się na jakiś czas w jego domku na wsi. W zamian miałam opiekować się jego psem rasy multigen (czyli kundelek). Wieś była mała, ale król mówił, że powinnam trafić bez większych problemów, bo nad prowizorycznymi chatami wznosi się pomnik nazywany przez tutejszych wieśniaków Statuą Wolności. Wieś nazywa się USA. Nie ma tam jeszcze Pythona, ale i tak trzeba się czołgać, bo tam samoloty latają wyjątkowo nisko.
Czołganie nie szło mi zbyt dobrze. Po opuszczeniu białego, a właściwie zielonego od oparów wydostających się z samochodów, domu udałam się w poszukiwaniu jakiegoś baru. Po drodze odwiedziłam sklep z antykami, gdzie można było kupić obrazy i rzeźby wybitnych postaci historycznych m.in. Doroty Masłowskiej, Napoleona, Michała Wiśniewskiego, Billa Clintona (bardzo podobnego do obecnego króla). Następnie trafiłam do sklepu z artykułami szkolnymi, gdzie obejrzałam mapę z ośmioma kontynentami. Kto odkrył te za moich czasów nieznane? Magellan, przeniesiony ze swojej przestrzeni czasowej. Najbardziej zadziwiła mnie mapa podziału politycznego świata. Całą Azję oraz Australię zajmowały Chiny, a Europę i Afrykę oraz znaczną część Ameryki Północnej Polska, resztę Ameryki stanowiły dwudziestopięciotysięczne Rosjo-Niemcy (to właśnie w Rosjo-Niemcach znajdowało się USA). Ameryka Południowa należała do Luksemburga oraz Holandii. Pozostałe kontynenty oblegane były przez koczownicze ludy Burkinafaso, które uciekły z Afryki z powodu licznych opadów śniegu i ataków misia „Zawsze Coca-cola”, który domagał się od nich ostatecznego raportu komisji śledczej w sprawie kradzieży równika.
W sklepie spożywczym kupiłam sobie sproszkowaną jajecznicę oraz bańkę mleka, do której dodawane były karty do gry z postaciami z filmu pt. Biblia. Przy kasie rozważałam możliwość kupna swojego klona lub klona jakiejś słynnej osobistości. Pani stojąca w kolejce przede mną kupiła klona Alberta Einsteina, tłumacząc znudzonej kasjerce, że będzie idealny do podlewania kwiatów w ogródku.
Właśnie siedzę w szklanym PKS-ie jadącym do USA. Czytam gazetę. Dowiedziałam się z niej, że mój chłopak, którego zostawiłam w innej przestrzeni czasowej, 950 lat temu został prezydentem.
Król usiłuje udoskonalić swoją maszynę, żeby przedostać się do czasów Jezusa. Może uda mu się ściągnąć chociaż jakiegoś apostoła.
Nadal nie wierzę w to, co się stało. Moje życie jest jednym, wielkim absurdem.

Pisząc opowiadanie z elementami groteski:

  • Nie przestrzegaj przyczynowo-skutkowego następstwa zdarzeń: skutek może być niewspółmierny wobec przyczyny (bohaterowie groteskowych tekstów mogą np. zabijać lub płakać bez powodu).
  • Bohaterowie mogą wydawać się własnymi karykaturami, zachowywać okrutnie, niesmacznie, jak zwierzęta.
  • Przejaskrawiaj różne fakty i zjawiska, pokazuj je w tak wyolbrzymionej, że aż absurdalnej formie.
  • Mnóż absurdy: im absurdalniej, tym lepiej.
  • Spraw, by czytelnik bawił się i dziwił, czytając Twój tekst; zaskakuj go, przerażaj, rozśmieszaj, zmieniaj klimat – możesz przechodzić od patosu do wulgarności.
  • Wprowadzaj grę słów, baw się nimi, ich wieloznacznością, twórz nowe nazwy.
  • Rób to wszystko po coś, z jakimś kluczem, np. z humorem nawiązuj do zjawisk współczesności, wyolbrzymiając je i doprowadzając do absurdu, obśmiewając.

Zobacz:

Sposób na opowiadanie

https://aleklasa.pl/bez-kategorii/c337-angielski/c359-formy/opowiadanie-krok-po-kroku