Nie wiadomo właściwie, który z władców pierwszy posłużył się sztuką jako narzędziem propagandy, ale faktem jest, że władza i sztuka od niepamiętnych czasów chadzały w parze. Co kierowało artystami pracującymi na usługach władców?

Rok 1800. Europa stoi u progu nowego stulecia. Francją od paru miesięcy włada Napoleon. Na razie jest jeszcze pierwszym konsulem. Minie kilka lat zanim ogłosi się Cesarzem Francuzów.
W sztuce panuje wszechobecny neoklasycyzm. Jego sztandarowym przedstawicielem jest malarz Jacques-Louis David. Do niedawna nosił oficjalny tytuł malarza rewolucji. Był bliskim przyjacielem Robespierre’a i aktywnym działaczem jakobińskim. Przed kilku laty głosował za śmiercią dla Ludwika XVI. Jednak teraz, gdy przyszły nowe czasy, jest skłonny porzucić republikańskie ideały i zaprząc swój talent w służbę nowej władzy.

Nadworny artysta Napoleona

Jest więc rok 1800. David maluje ogromny obraz Bonaparte na Przełęczy św. Bernarda. Upamiętnia on jeden z sukcesów militarnych pierwszego konsula. Napoleon dosiada rozpędzonego konia. Unosi do góry lewą rękę. Gestem tym wskazuje kierunek i cel marszu widocznym gdzieś w oddali żołnierzom, a może i całej Francji albo nawet Europie?

David widzi w Napoleonie męża opatrznościowego, kogoś takiego jak Hannibal albo Karol Wielki. Jest gorącym wielbicielem antyku, stara się więc upodobnić cesarza do starożytnych wodzów, których pomniki oglądał w Rzymie. Twarz konsula wyraża właśnie ten starożytny ideał, ideał spokoju, rozwagi i męstwa. Płaszcz Bonapartego jest rozwiany, chciałoby się powiedzieć, wiatrem historii, w którą wódz wkracza, z rozmachem wywołując dziejową burzę. Romantyczne skaliste góry widoczne w tle, groźne niebiosa poszarpane chmurami zaświadczają, że moment to zaiste niezwykły.
David za nic ma realia, nie zważa na fakty. Za wszelką cenę stara się uczynić swego „małego bohatera” nadludzkim herosem. Nie ma dla niego znaczenia, że Bonaparte przekroczył przełęcz nie na szlachetnym rumaku, ale na mule, w dodatku przy pięknej pogodzie. Jest zafascynowany Napoleonem. Po trosze stara się przypodobać nowej władzy. Ale przede wszystkim jest miłośnikiem antyku, wyznawcą ideału „szlachetnej prostoty i spokojnej wielkości”. Nie znosi malarstwa pejzażowego (jeden jedyny namalował z okna więzienia, w którym jeszcze w czasach rewolucji został na pewien czas osadzony), portrety traktuje jako najniższy z gatunków sztuki. Widzi swojego bohatera takim, jakiego chce go widzieć. Rzeczywistość się nie liczy.

Cesarzowi, co cesarskie

Napoleon jest bardzo zadowolony z obrazu. Dzieła Davida znakomicie pasują do nowych czasów i władzy. On sam oddaje się jej gloryfikacji z zapałem równym temu, z jakim kilka lat wcześniej sławił bohaterów Republiki. Zostaje nadwornym artystą Bonapartego. Tworzy „antyczny” styl empire, który będzie obowiązywał nawet w damskich strojach – prostych, powabnych, powłóczystych i w zamyśle naśladujących rzymskie tuniki. Bonaparte przyjmuje to wszystko łaskawie. David dostępuje zaszczytów, uznania i sławy. Staje na czele francuskiej Akademii Malarstwa, którą nie tak dawno krytykował za wstecznictwo i do zamknięcia której doprowadził. To najwyższy dowód zaufania ze strony cesarza – nauczanie i kształtowanie młodych artystów.

W latach 1806-1807 maluje wielką kompozycję pt. Koronacja Napoleona. Uroczystości koronacji w paryskiej katedrze Notre Dame w 1804 roku towarzyszy pewien skandal. Bonaparte pomimo obecności papieża, Piusa VII, sam nakłada sobie na głowę cesarski diadem. Rola papieża ogranicza się jedynie do pobłogosławienia władcy. Nie wszystkim podoba się ten gest pychy. David jest jednak wyrozumiały dla swego chlebodawcy. Pomija ten kontrowersyjny moment i koncentruje się na innym, gdy Bonaparte osobiście koronuje swą małżonkę, Marię Józefinę.

Zmierzch błyskotliwej kariery Davida przyjdzie równie nieoczekiwanie i gwałtownie, jak upadek Napoleona. Nie będzie mu dane oglądać rodzinnego Paryża w ostatnich chwilach życia. Umiera w 1825 roku na wygnaniu w Brukseli. To cena, jaką zapłaci za oddanie cesarzowi co cesarskie. Burbonowie po powrocie do władzy w 1814 roku nie mają ochoty widzieć u siebie artysty, który służył minionym reżimom. Tym razem również David nie stara się specjalnie dostosować do nowej koniunktury. Na swym wygnaniu będzie malował byłych koryfeuszy rewolucji.

Kiedy rozum śpi…

Wróćmy jednak do roku 1800. Hiszpania. Czasy świetności królestwa dawno minęły. Wprawdzie monarchia utrzymuje jeszcze swoje posiadłości w Ameryce i czerpie z nich korzyści, jednak stała się „chorym człowiekiem Europy”. Liczy się coraz mniej. Krajem rządzą Burbonowie i wszechobecny Kościół. W sztuce posłusznej obu tym instytucjom w dalszym ciągu dominuje barok, tak natchniony, że graniczący wręcz z obłędem. U schyłku XVIII wieku Hiszpania jest jedynie ponurą rubieżą Europy. A jednak tu właśnie pojawia się artysta, który sto lat później zachwyci i wprawi w zdumienie francuskich impresjonistów – José de Goya y Lucientes. Goya jest prawie równolatkiem Davida, ale pod względem artystycznych poglądów i doświadczenia tych dwóch mistrzów dzieli chyba więcej niż całe stulecie.

Co nieco jednak ich łączy. Goya ze wszech miar pragnie sukcesu – to jedyna droga ucieczki przed kościelną cenzurą. Cały czas stara się być blisko dworu, na usługach możnych rodów. Ma długotrwały romans z piękną księżną Alba. Szybko zdobywa uznanie i zaszczyty. Udaje mu się uzyskać status malarza królewskiego. I nagle ta błyskotliwa kariera zostaje przerwana chorobą. W 1792 roku Goya traci słuch. Zmienia się całe jego życie. Zmienią się jego obrazy, znikają z nich gdzieś młodzieńcze, radosne sceny towarzyskich gier i zabaw. W zamian pojawią się postaci dziwne i nieludzkie, przerażające, a czasem wręcz makabryczne. Dzieła głęboko tragiczne lub przepełnione gorzkim sarkazmem. Dzieła wymierzone przeciwko zacofaniu, obłudzie i ciemnocie, przeciwko Kościołowi i szalejącej w Hiszpanii inkwizycji. Goya nie obawia się inkwizycji, szydzi z niej otwarcie. Uwielbienie, jakim otacza go król, Karol IV, chroni Goyę. Tymczasem artysta nie okazuje monarsze wdzięczności.

Portret rodziny Karola IV

Jest zatem rok 1800. Goya maluje duży, zbiorowy portret rodziny królewskiej. Kilkanaście postaci stoi w ponurym, ciemnym wnętrzu. Z pozoru wszystko jest w najlepszym porządku. Rodzina ukazana jest w strojach oficjalnych. Damy w wysoko upiętych fryzurach, panowie w pudrowanych peruczkach. Damy w bogatych modnych sukniach, panowie z orderami na piersiach, przepasani szarfami. Są i dzieci w „dorosłych” strojach, z poważnymi „monarszymi” minami.

Najbardziej okazale prezentuje się oczywiście król i jego małżonka. Dumnie wypinają piersi, wysoko zadzierają swe królewskie nosy. Z ich twarzy bije głupota. Szpetne oblicze królowej wyjawia wszelkie jej przywary. To jędza i sekutnica, w dodatku wyniosła, nadęta i apodyktyczna. Wszyscy wiedzą, że przyprawia królowi rogi. Jej faworyt, Manuel Godoy jest wszechwładny na dworze w Madrycie, kieruje polityką Hiszpanii. Sam Karol nie ma wiele do powiedzenia. Jest równie napuszony jak jego królewska małżonka. Na obrazie Goi bardziej przypomina pustą kukłę niż pełnego majestatu monarchę. Spogląda tępo przed siebie, na jego twarzy maluje się samozadowolenie i przezierająca przez nie bezmyślność. Król to safanduła, „ciepłe kluchy”. Nie lepiej wypada ukazany po lewej stronie następca tronu, Ferdynand, pyszałkowaty młodzieniec, który pręży się w próżnej dumie. Wśród części pozostałego towarzystwa panuje jakieś poruszenie… Za plecami króla intrygantka szepcze coś do tłustego jegomościa. Z tyłu wychyla się starucha z wyłupiastymi oczami. Wszystkim tu się dostało, no może za wyjątkiem dzieci, które jako jedyne spoglądają przed siebie bystro. Ich urok jednak, podobnie jak galowe stroje całego towarzystwa, jeszcze bardziej podkreśla ponurą prawdę o hiszpańskim dworze.

W cieniu ukryta jest jeszcze jedna postać. To sam Goya. Artysta pozwolił sobie na kolejny nietakt. Umieścił na królewskim portrecie własny wizerunek. Na coś takiego David z pewnością by się nie odważył. Na podobną karykaturę władzy nie odważyłby się w czasach Goi żaden inny artysta. O dziwo, wszystkim zainteresowanym obraz bardzo się spodobał. Może nie chcieli, a może nie potrafili dostrzec ukrytych w nim treści?

Goya i w tym, i w innych swoich dziełach krytykuje życie dworskie. Również w rozmowach niespecjalnie kryje się z otwartą niechęcią do monarchii. Nie znosi bigoterii, obyczajowej obłudy panującej w Hiszpanii. Sympatyzuje z ideami republikańskimi, których największą propagatorką jest Francja. Ta sympatia zniknie dopiero, gdy Napoleon wyruszy w wojenny marsz na Półwysep Iberyjski. A jednak to właśnie Francję wybierze na swoją drugą ojczyznę, by umrzeć na dobrowolnym wygnaniu w Bordeaux w 1828 roku. Zanim umrze, będzie malował już tylko dla siebie.