Trzy siostry żyją marzeniami. Zatopione są w innej rzeczywistości, która wydaje im się lepsza i szczęśliwsza niż aktualna. Zgodnie ze światopoglądem, który prezentują, szczęście jest poza nimi, w mitycznej arkadii, w której może kiedyś się znajdą, gdy przeprowadzą się do Moskwy. Pod tym magicznym słowem Moskwa dla każdej kryje się co innego. Olga myśli, że gdyby wyszła za mąż, a nie pracowała ciężko na pensji, byłaby znacznie szczęśliwsza. Masza zakochana w Wierszyninie, który ongiś bywał w ich moskiewskim domu, myśli, iż u jego boku jej los przedstawiałby się inaczej. Irina otoczona przez wielbicieli tęskni za jakimś innym wymarzonym, którego może spotkałaby w stolicy. Rodzina, udane małżeństwo, wielka miłość – to wszystko kryje się w jednym słowie: Moskwa! Moskwa to także utracone dzieciństwo, dobrobyt, zabawa, kochający rodzice. Szczęście jest zawsze tam, gdzie nas nie ma – we wspomnieniach i marzeniach. To niewypowiedziana w dramacie teza trzech sióstr. Łatwo możemy się domyślić, że wyjazd do stolicy nic nie zmieniłby w życiu dziewcząt. „Teraz nie ma tortur, nie ma mąk, najazdów, ale równocześnie ile cierpienia!” – filozofuje Tuzenbach. Życie sióstr wypełnia cierpienie, smutek, melancholia. Nieustannie się skarżą, nie potrafią się radować niczym z otaczającego świata. Po śmierci narzeczonego Irina myśli o cierpieniu i sposobach jego przełamywania: „Przyjdzie czas, że ludzie się dowiedzą, po co to wszystko, po co te cierpienia, nie będzie żadnych tajemnic, a na razie trzeba żyć… trzeba pracować, tylko pracować. […] będę uczyć w szkole i całe swoje życie poświęcę dla tych, którym jest ono może potrzebne”. Te słowa padają z ust Iriny pod koniec sztuki. Już na początku we wspólnych z baronem rozważaniach dochodziła do wniosku, że to właśnie praca nadaje sens ludzkiemu życiu – jeżeli nie czyni go szczęśliwym, to przynajmniej znośnym. Irina pracowała jako telegrafistka i nie odkrywała tego sensu. Teraz zmienia pracę na inną i wierzy, że uczenie w szkole może pomóc jej uchwycić wymykający się i niezrozumiały sens przeklętego istnienia. „Same tylko idee, a sensu w tym mało” – podsumowuje rozważania Iriny Kułygin – mąż Maszy. On jest szczęśliwy. Szczęście nosi w sobie, potrafi się radować codziennością: cieszy go (wątpliwa zresztą) miłość żony, praca w szkole, wizyty u przyjaciół i rodziny.
Drugą osobą, która potrafi być szczęśliwa, jest niania Anfisa. Całe życie ciężko pracowała. Teraz ma już ponad osiemdziesiąt lat i mieszka razem z Olgą. Cieszą ją zwykłe rzeczy: wypoczynek i wygoda. O swej radości opowiada Irinie prostymi słowami: „Widzisz, dziecino, żyję sobie […] razem z Oluchną – pozwolił Pan Bóg na stare lata. Od urodzenia ja, prosta kobieta ze wsi, tak nie miałam. […] Pomieszkanie duże, rządowe, a dla mnie własny pokoik i łóżeczko. […] Zbudzę się w nocy i – Boże mój, matko jedyna – nie ma szczęśliwszego człowieka na świecie”. Sens i bezsens, radość i ból koegzystują pod jednym dachem. Zależą właściwie nie od warunków zewnętrznych, ale od ostrości widzenia, od umiejętności dostrzegania tego, co raduje ludzkie serce. Nieustanna konfrontacja nierealnych marzeń z rzeczywistością wprowadza niepokój, smutek oraz wielkie życiowe rozczarowanie.
Zobacz: