Dekadentyzm to kolejne pojęcie-klucz do omawianej epoki.
- Decadence – to po francusku schyłek, upadek. Sam dekadentyzm zaś to świadomość ostatecznego kryzysu kulturowego, przeżycia się wszystkich dróg rozwoju sztuki i myśli, a także wyczerpania możliwości rozwoju form artystycznych.
- „Nie wierzę w nic” mówi Tetmajer,
- „wszystko wypite! zjedzone!” jęczy Valéry.
- Pustka i niemoc – to dwie rzeczy, które zdaniem dekadentów tak naprawdę ma do zaoferowania kultura. Ważną rolę odgrywają tu też Schopenhauerowskie koncepcje filozoficzne i jego dowody bezsensu ludzkiej egzystencji – mającej być absurdalnym pędem ku nie wiadomo czemu, bez nadziei na jakiekolwiek szczęście.
- Ukształtowanie się dekadenckiej postawy wiąże się też z rozczarowaniem do postępu cywilizacyjnego – wszystkie te osiągnięcia, które tworzyły beztroską atmosferę belle époque dla dekadenta są kolejnymi dowodami wypierania wszelkich wartości przez bezduszne mieszczaństwo i jego pragmatyzm i technokrację. Wszystko razem tworzy doskonałą mieszankę obezwładniającą, która oddziaływała okresowo lub stale na umysły i dusze niemal wszystkich większych postaci epoki.
- Rozpad kultury, bezsens tworzenia – marne to widoki dla artysty. Tymczasem wątki takie pojawiają się i u twórców bezsprzecznie wielkich – jak Baudelaire. I im przychodzą chwile zwątpienia, poczucia beznadziei i bezsiły.
Cóż wtedy pozostaje? Zanurzenie się w spleenie – lub poszukiwanie wrażeń, doznań nowych i prawdziwych. Może to być Schopenhauerowski kult piękna. Często jednak było to też rzucanie się w wir narkotyków i wyrafinowanego erotyzmu, eksperymenty z satanizmem i okultyzmem.
Ponieważ ten krąg tematów i zainteresowań ma swój szczególny i niewątpliwy, choć grzeszny urok – dekadenckie użycie oddziałało na wytworzenie się swoistej mody i stylu bycia, w którym często skutek zastępował już przyczynę. A sama forma życia pierwszych wielkich dekadentów nurzających się w rozpuście i goniących w niej za pięknem, stała się podstawą swoistej pozy, którą przyjmowała cała masa mniej utalentowanych naśladowców.
Używki modernistów
Dekadencki styl życia wiązał się z kultem rozmaitych pobudzaczy świadomości, mających otwierać ją na niezbadane dotąd obszary oszałamiającego piękna. Prócz tradycyjnych, jak wódka czysta, koniak i mocne cygara, pojawiły się nowe, niezwykle wówczas modne.
- Po pierwsze, absynt, dziś w Polsce zakazany – wódka anyżowa z dodatkiem wyciągu z opium. Trunek ten pojawia się w modernistycznych dziełach nader często. Pisywał o nim Baudelaire, a Degas poświęcił mu obraz. Bez absyntu chyba nie byłoby modernizmu.
- Po drugie, narkotyki, niegdyś znane tylko podróżnikom i lekarzom, teraz są popularne wśród artystów. Najpierw opium, jeszcze w romantyzmie używane jako lekarstwo przeciwbólowe w postaci płynnej; miał w nim upodobanie Chopin. Potem morfina, szybko powodująca ostre uzależnienie. Wreszcie, u schyłku epoki, kokaina, stosowana ponoć przez Micińskiego.
- Po trzecie, papierosy. Tak, w powszechnym użyciu pojawiły się właśnie wtedy. Początkowo własnoręcznie skręcane, później produkowane w fabrykach. Największym powodzeniem cieszyły się rosyjskie, panie wolały francuskie, wtajemniczeni zaś egipskie; do niektórych gatunków tych ostatnich dodawano ponoć haszysz.
Mówiąc o ówczesnym kulcie używek, mamy na myśli z jednej strony niebezpieczne, bo choćby z kokainą, eksperymenty zrozpaczonych bólem istnienia geniuszy, z drugiej zaś – infantylne wręcz zachwyty nad substancjami stymulującymi, których literacki przykład stanowią poematy o boskiej mocy czarnej kawy. Pamiętajmy też, że w tamtych czasach dopiero poznawano zasady powstawania uzależnień. O związku ukojenia przynoszonego przez tytoniowy dym z rakiem płuc nie wiedziano nic!
Zobacz: