Ten świetny pisarz był chyba jedną z najciekawszych postaci polskiej literatury powojennej. W pierwszych latach po wojnie zabłysnął – zwłaszcza jako dziennikarz – później jednak, za czasów socrealizmu, wiodło mu się naprawdę źle. Cóż – komunistyczne władze nie przepadały zbytnio za błyszczeniem – zwłaszcza gdy ów „błyszczący” jakoś nie miał ochoty pisać ód do Stalina i powieści o dzielnych przodownikach pracy, zamiast tego tworząc scenariusze lekko wywrotowych komedii, wyrażając się krytycznie o gospodarce planowej, próbując propagować uwielbiany przez siebie (a znienawidzony przez komunistów jako wytwór zgniłego kapitalizmu) jazz. Wśród powodów niełaski było także to, że w felietonie sportowym Tyrmand ośmielił się wyrazić zbyt daleko idącą radość ze zwycięstwa w meczu bokserskim Polaka nad przedstawicielem bratniego narodu zza Buga.

Co oznaczała niełaska?

Blokadę. Kompletny brak dostępu do druku. No, chyba że ów rozbisurmaniony literat się poprawi – i napisze dajmy na to opowiadanie o bohaterskich hutnikach lub wierszyk o kongresie młodzieży socjalistycznej.
Tyrmand jednak się nie poprawił. Zamiast opowiadania o hutnikach pisał zaś „do szuflady” dziennik, który jakiś czas później przemycony za granicę i wydany pod tytułem Dziennik 1954 zrobił furorę.

Nie jest to jednak „dziennik męczennika”. Trzydziestoletni Tyrmand nie popada w nim w dzikie nadęcie „niezłomnego bojownika”. Pisze o tych strasznych przecież kłopotach z lekką ironią, czasem z niesmakiem. Brak tam patosu i autoubóstwienia, choć świat, w którym żyje Tyrmand, przypomina Orwellowskie wizje z Roku 1984 – i zachowanie w nim twarzy jest prawdziwie wielkim dokonaniem. Wybór między wewnętrzną wolnością a poddaniem się zniewoleniu pociąga za sobą straszną niepewność co do jutra (czy czasem nad ranem nie rozlegnie się milicyjne łomotanie do drzwi), biedę (co dla Tyrmanda, uwielbiającego dobre ubrania i uciechy życia, było szczególnie dotkliwe) i brak nadziei na popularność.

Prócz opisu ciężkich perypetii pisarza, który chce być sobą w komunizmie, w Dzienniku 1954 znajdziemy jednak i inne wątki. Tyrmand opisuje swój burzliwy – i słynny – związek z szesnastoletnią pięknością (co nie przeszkadza mu także prezentować swych dość szczególnych przeżyć z innymi paniami – w tym także taką, która z kolei od niego jest starsza o jakieś piętnaście lat), życie ówczesnej bohemy artystycznej i rozmaite wydarzenia kulturalne. Przede wszystkim jednak pisze o ówczesnej Warszawie – wydobywając z tego szarego (i w latach 50. naprawdę ponurego) miasta niesłychaną paletę kolorów. Pisząc o najzwyczajniejszych rzeczach, tworzy wspaniałe, barwne opowieści – opis zdobywania marynarki na „ciuchach” w Rembertowie zmienia się tam w relację z podróży do dzikiego kraju, obrazy zaś ówczesnych warszawskich kawiarni, klubów i knajp są tak ciekawe, że wydawać by się mogło, iż za Bieruta można się było w Warszawie bawić lepiej niż dziś (co chyba jest lekką przesadą).

Ta fascynacja Warszawą znalazła pełne ujście w książce, którą Tyrmand mógł wydać na fali odwilży 1956 roku. Zły to sporych rozmiarów powieść dotykająca poważnego wówczas problemu tzw. chuligaństwa. Cóż, co znaczy to słowo dzisiaj, każdy wie – wtedy zaś znaczyło coś podobnego, z tym jednak że określani tym mianem ludzie tworzyli subkulturę jakoś tam podobną do dzisiejszych „dresiarzy”. I wśród przedstawicieli tej subkultury umieszcza Tyrmand akcję swojej powieści. Nie jest to dzieło literatury wysokiej. To raczej barwna historia o tajemniczym osobniku, który samotnie atakuje bandy chuliganów, robiąc z nich miazgę. Nie ma tu jednak nadmiernego dydaktyzmu i choć Tyrmand nie przepadał za wyczynami rzeczywistych kolegów własnych bohaterów, w jego utworze widać wyraźną fascynację ich światem, zwyczajami i zasadami. Zły ma jednak także bohatera nieosobowego – jest nim Warszawa. Miasto, w którym poruszają się bohaterowie powieści, jest niesamowitym światem pełnym tajemnic i niespodzianek, obszarem, w którym każda niemal rzecz kryje w sobie coś zupełnie innego. Pełno tu opisów istniejących wówczas lokali, sklepów, bazarów, zachowań na przystankach autobusowych i w kolejce do kiosku. Widać także kształtowanie się nowego miasta na ruinach starego, wyłanianie się nowych przestrzeni i linii komunikacji.

Socrealizm inaczej: realizm socjalistyczny, to doktryna dotycząca sztuki, wskazująca programową linię „jedynie słusznego” jej tworzenia, ogłoszona w Związku Radzieckim w latach trzydziestych. Na grunt polski przeniesiono ją w roku 1949 po zjeździe Związku Literatów Polskich, który przyjął taką właśnie linię programową. Socrealistyczna metoda twórcza kreowała w literaturze świat iluzji: pozytywnych bohaterów z ludu pracującego miast i wsi, negatywnych reakcjonistów zachodnich, propagandy ideowej komunizmu, świata fabryk lub kołchozów, budów i kobiet na traktorach. Ówczesnych pisarzy aktywistów nazywano „pryszczatymi”.

Facebook aleklasa 2

Zobacz:

Przegląd lektur polskiej literatury współczesnej

 

Jakie znasz utwory ukazujące powojenną rzeczywistość Polski?

Jakie podokresy w polskiej literaturze powojennej możesz wyróżnić?