Cechy eseju interpretującego
Jednoznacznego przepisu nie ma. Jest to praca, w której podstawą rozważań jest utwór poetycki. Jest to praca, która wykracza poza tzw. analizę wiersza, bo analizę kojarzymy raczej z badaniem budowy utworu. Jest to w końcu praca, która ma ukazać jak jej autor rozumie utwór, co w nim dostrzegł i jak umieszcza go w kontekście literatury.
Czy może być w formie rozprawki?
Jest ktoś bardzo chce – czemu nie. Wówczas ustalamy tezy na temat naszego wiersza, popieramy argumentami z utworu, dowodzimy też słuszności skojarzeń i stawiamy interpretacyjne wnioski.
Ustalić sobie plan działań, a może on wyglądać na przykład tak:
- Ustalam „czym” jest wiersz (refleksją, pytaniem poetyckim, monologiem lirycznym, opisem, wyznaniem, zwrotem do kogoś itp.).
- Określam rodzaj liryki (bezpośrednia, pośrednia, liryka maski lub aktora).
- Eksponuję główny motyw (temat) utworu.
- Ustalam z jakich obrazów (wizji, scen, ujęć) został złożony wiersz.
- Interpretuję, szukam znaczeń tych obrazów i ich sensu
- Szukam skojarzeń z dziełami literatury, sztuki, z innymi utworami podobnymi w temacie, formie lub nastroju.
- Analizuję zabiegi poetyckie (tropy stylistyczne), by zbadać, jakich chwytów użył poeta, by swą myśl ubrać w słowa.
- Włączam własne odczucia, kończę oceną, podsumowaniem, refleksją filozoficzną.
Kolejność etapów można przestawiać, można zabawić się formą literacką – listy, pamiętnik, nowela itp. Dla początkujących dobry będzie wiersz krótki – np. jeden obraz. Trzeba też pamiętać, że nasz esej powinien zawierać:
- hipotezę interpretacyjną,
- wskazanie głównego motywu (tematu) i centralnego chwytu (lub chwytów) poetyckich – czyli ekspozycję dominant utworu,
- skojarzenia (literatura, malarstwo, film, filozofia),
- analiza tropów poetyckich (chociaż głównych!),
- własne odczucia i opinie.
Przykład:
Zbigniew Herbert
Brzeg
Czeka nad brzegiem wielkiej i powolnej rzeki
na drugim Charon niebo świeci mętnie (nie jest to zresztą wcale niebo) Charon
jest już zarzucił tylko sznur na gałąź ona (ta dusza) wyjmuje obola
który niedługo kwaśniał pod językiem siada na tyle pustej łodzi
wszystko to bez słowa
żeby choć księżyc
albo wycie psa
- Pierwsza rzecz, jaką zauważamy, to podział tekstu na dwie (nierówne) części. Czy jest to tylko graficzna granica rozdzielająca tekst? Nie. Część pierwsza to wyraźny, panoramiczny opis obserwowanej sceny. Końcowe dwa wersy – to słowa „od poety” – jego refleksja, jego uwaga. Podobny układ spotkamy w sonetach. Czy zatem mamy do czynienia z „sonetem współczesnym”? Śmiało możemy użyć takiej przenośni.
- Od razu zauważamy także, że jest to liryka pośrednia, że poeta nie używa znaków przestankowych (wiersz wolny) – to dobrze, zostawia nam większą swobodę interpretacji.
Czytamy raz jeszcze pierwszą, opisową część. I cóż?
Staliśmy się świadkami niemej, niesamowitej sceny z pogranicza snu i fantazji. Obserwujemy następującą scenerię (obraz, kadr): ogromna rzeka sunie leniwie w jakimś mętnym świetle… nad nią niebo, ale nie niebo. Co to może być? Makieta? Jeśli tak, to pachnie tu fałszem. A może sugeruje nam Herbert, że niebo, które sobie wyobrażamy jako pozagrobowe istnienie, to nie jest wcale niebo? Lub – mniej filozoficznie: nie niebo a Hades, przecież Charon pochodzi z mitologii greckiej – a zatem inny krąg wierzeń, ale wyznanie jest tu mało istotne…) Natomiast Charon bardzo, bo jego postać od razu wprowadza nas w tematykę rozważań – momentu przejścia, śmierci. Są zatem persony sceny: Charon na drugim brzegu i na tym od naszej strony – ona. Kto ona? Ona, ta dusza – odpowiada dalej poeta. Patrzymy na milczącą scenę: już jest Charon, zarzuca sznur na gałąź (zapewne by przywiązać łódź, lecz sznur i gałąź kojarzą się nieodparcie z wisielczym drzewem), dusza wyjmuje obola spod języka, siada w tyle pustej łodzi… koniec. Z jakimi odczuciami patrzyliście na chwilę „przejścia” w inne życie? Z dreszczem przerażenia, oburzenia, niesmaku czy lęku przed Charonem? Warto wyrazić swoje wrażenia, zwłaszcza, że świetnie zrobił to także Herbert – to właśnie dwa krótkie, oddzielone stwierdzenia:
żeby choć księżyc
albo wycie psa.
Poeta też patrzył na całą scenę i uderzyły go: cisza i samotność odchodzącej duszy. Lapidarne słowa możesz przeczytać z ironią, z żalem, z pretensją. Gorycz dławi gardło na myśl o ludzkiej samotności w obliczu śmierci, a herbertowska wizja poraża pesymizmem, krzyczy: nie oszukujcie się, nie ma nic, nie wyje żaden pies, ani jako opuszczony przyjaciel, ani jako herold śmierci… Ludzie wymyślili sobie to wszystko, by odepchnąć obawę o samotność umierania. A ten pies z ludzkiej bajki nawet księżyca nie ma, by mógł do niego wyć. I poeta ujmuje się za oszukaną ludzkością i woła z goryczą do wyższych, boskich instancji (o ile one są) – żeby choć księżyc, albo chociaż wycie psa towarzyszyło „wędrówce na drugi brzeg”. To mały akt ludzkiego heroizmu, buntu, aktu ludzkiej godności w obliczu śmierci, ale i grozy osamotnienia.
Zadziwia bogactwo tego króciutkiego utworu – bogactwo i siła. Herbert jak to Herbert, wziął pod lupę epizod, tym razem motyw mitologiczny, który tak właśnie śmierć interpretuje: przewoźnik Charon transportuje w łodzi duszę zmarłego przez wielką rzekę… I trzeba mu zapłacić obola, dlatego zmarłym w starożytnej Grecji wkładano pod język monetę. A rzeka to, rzecz jasna, Styks. Wybrał poeta jedną z wielu wersji wyjaśniania śmierci – ta mitologiczna, którą traktujemy dziś jako baśń, wydaje się bardzo nośna, wszak antyk legł u podłoża naszej kultury. Lecz wyczuwamy, że szata mitologiczna okrywa zdarzenie, problem uniwersalny, ogólnoludzki, wręcz archetypiczny, bo śmierć jest towarzyszką człowieka wszelkich kultur i czasów, bardziej niż miłość i żądza bogactw. Obojętne czy to Hades, czy Kraina Wiecznych Łowów, czy nasze, chrześcijańskie niebo ze świętym Piotrem u bramy lub wizja Dantego – zagadnienie pozostaje bez zmian: co dalej i czemu został człowiek postawiony wobec tego faktu, tak „bez słowa”. Czy to drwina bogów, oszustwo czy obojętność? Brzeg to Herbertowska wersja, lecz nie mówi nic Herbert o tym, co kryje się na drugim brzegu. Próżnia czy błękitne przestrzenie? Poeta skupił się na chwili przekraczania granicy między życiem a śmiercią i eksponuje tę samotność, jakąś mechaniczną reżyserię, uległość umierania…
Gdybyśmy sięgnęli do zasobów literatury podejmującej ów motyw „przekraczania brzegu”, czy motywu śmierci, zostalibyśmy przywaleni różnorodnością ujęć. Średniowieczny danse macabre, romantyczne upiory, Kasprowicza pochód ludzkości do otwartego grobu, wizja turpistów, kojarzą się, gdy o tym myślimy i są chyba jeszcze smutniejsze niż wersja Herbertowska. Egalitaryzm śmierci i podporządkowanie człowieka – jest w każdej z nich ten sam.
Jest jednak inny twórca, z którym możemy zestawić Brzeg, mianowicie Bolesław Leśmian i jego heroiczny humanizm, jego bunt przeciw Bogu w ludowym Dusiołku, jego eksponowanie ludzkiej (nieboskiej) ułomności, jego piękną balladę pt. Dziewczyna. Gdy bracia rozbijają mur wita ich próżnia, a nie obiecana dziewczyna. Aty z tej próżni czemu drwisz, jeśli ta próżnia nie drwi z ciebie? pyta Leśmian, bo on sugeruje, że sam trud aktywnego zmagania się z murem (trud życia?) jest wystarczającą nagrodą, jest tym samym bardziej optymistyczny. O romantycznym wołaniu do niemego Boga nie mówmy, bo Herbert nie usiłuje wskrzesić Wielkiej Improwizacji. On jest raczej cichy, stonowany – jego końcowe słowa są tak dobitne, bo pełne goryczy, ale spokojne – tym silniejsze. Utwór przemawia do odbiorcy właśnie dzięki kompozycji
Podmiot liryczny używa języka relacji: po prostu zdaje sprawę z obrazu, który obserwuje. Zwłaszcza w części opisowej uderza oszczędność emocji, prosty język – właśnie mowa, którą stosujemy do relacjonowania faktów, co podkreślają nawiasy – a w nich dodatkowe wyjaśnienia np. „ona (ta dusza)”. Ta odrobina emocji w końcówce kontrastuje z suchością opisu. Herbert nie ozdabia swojego wiersza rozlicznymi środkami poetyckimi, dąży ku prostocie. Metafora „obol, który niedługo kwaśniał pod językiem” sprawia, że mamy poczucie, iż odbywa się tu błyskawiczna, rutynowa procedura, kwas – porusza zmysł smaku (tym razem niesmaku) i wprowadza straszną myśl o cielesności człowieka, o jego materialności. Zauważmy też jak mistrzowsko Herbert potrafi wytworzyć nastrój: zupełnie „odcina” głos – wszystko odbywa się przecież w milczeniu: „wszystko to bez słowa”, w tym mętnym mroku, który nie budzi zaufania i jakoś tak powoli, dzięki epitetom w pierwszym wersie: „wielka i powolna” rzeka. Paradoks tkwi w zestawieniu wody (symbol życia) z tematem śmierci, ale też woda to symbol przemijania, zwłaszcza jeśli są to „wody styksowe”. Ta sceneria sprawia, że jeszcze smutniejsza, jeszcze bardziej samotna staje się ta ostateczna podróż.
Zobacz:
000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000