Proza

Nana Emila Zoli

Nana – powieść wydana przez teoretyka i czołowego przedstawiciela francuskiego naturalizmu w roku 1880 – jest dziewiątą z cyklu Rougon-Macquartowie. Podtytuł cyklu brzmi: Historia naturalna i społeczna rodziny za Drugiego Cesarstwa. I rzeczywiście, ten utwór to coś więcej niż obraz błyskotliwej kariery i upadku słynnej paryskiej kurtyzany. To historia ekspansji rodów biednych i zdemoralizowanych, ich odwetu za wielowiekową pogardę sfer wyższych. To także historia upadku starych i niegdyś szanowanych rodzin szlacheckich, które miasto moloch, Paryż, zaraża zepsuciem i zgnilizną.

Ruiny materialnej i moralnej doświadcza na przykład rodzina Muffatów. Stary hrabia, oszalały przez „spóźniony” wybuch zmysłów, rujnuje dla pięknej loretki Nany dorobek wielu pokoleń. Jego żona, Sabina, którą poznajemy jako niedostępną dewotkę, uwiedziona przez cynicznego dziennikarzynę Fauchery’ego, stacza się do rynsztoka. Małżeństwo staje się w powieści Zoli żałosną farsą. Zawiera się je dla pieniędzy, czasami dla wątpliwego prestiżu. Związki są zazwyczaj nieszczęśliwe, ludzie w nich samotni. Mężczyźni, często zajmujący eksponowane stanowiska, mimo lęku przed kompromitacją całe noce spędzają w teatrzykach z aktorkami i kurtyzanami. Żony gorzknieją lub odpłacają pięknym za nadobne. „Między dziesiątą a czwartą rano cały Paryż się łajdaczy”.

O tytułowej bohaterce dowiadujemy się z książki niewiele, znamy ją jako Annę Coupeau, córkę bohaterów innej powieści Zoli – W matni. Rzeczywiście, dzieciństwo dziewczyny, spędzone w biedzie, wśród dorosłych, którzy pili i bili, nie przypominało sielanki. Osiemnastoletnia Nana, szybko nauczona przez życie sztuki uwodzicielskiej, perfidii i bezwzględności, często wspomina dziecięce lata w domu matki, prostej praczki. Rozmawia o tym ze swoją dawną przyjaciółką, równie jak ona rozwiązłą loretką, Satin. Rozmowy, peszące wytworne towarzystwo hrabiów i książąt, są dla Nany źródłem perwersyjnej radości.

Nana pojawia się na pierwszych stronach książki jako aktoreczka podejrzanego teatrzyku Variétés. Nie potrafi śpiewać, ale odnosi oszałamiający sukces, bo jest piękna, świeża i zabawna, a przede wszystkim – z tym największe nadzieje wiąże właściciel, Bordenave – jest bombą erotyzmu. „Bardzo wysoka i bardzo tęga, w białej tunice bogini, z długimi rudymi włosami rozpuszczonymi na ramiona Nana spokojna i pewna siebie zstąpiła ku rampie, śmiejąc się do publiczności”. Jej zniewalający urok działa magnetycznie – staje się towarzyską atrakcją sezonu. Ulegają jej zarówno bogaci przemysłowcy, jak i znudzeni życiem arystokraci. Szaleją dla niej starzy i młodzi. Nana – dobra, choć prymitywna dziewczyna, zarabiająca na życie nierządem – z początku nie marzy o wielkiej fortunie. Łatwe sukcesy szybko ją jednak deprawują. Czułość i temperament zamieniają się u niej w pogardę dla mężczyzn, których nazywa pieskami i bezwzględnie wykorzystuje. Nana przebiera w bogatych sponsorach. Są wśród nich Żyd Steiner, książę Chouard, wreszcie, najokrutniej przez nią potraktowana jej ofiara, hrabia Muffat, który za miłość do niej płaci poczuciem moralnego zniszczenia. Nana, najpierw nieświadomie, a później dla własnej przewrotnej satysfakcji, doprowadza do zniszczenia rodziny Hugon – jest młodzieńczą miłością dwóch braci, Jerzego i Filipa. Zwłaszcza Jerzy, autentycznie zakochany, pragnący ją poślubić, nie może pogodzić się z nieopanowaną namiętnością i rozpustą kobiety. W drastycznej scenie przebija się nożyczkami Nany. Jego krew na białym dywanie w sypialni tworzy czerwoną pręgę, która znika powoli, zadeptywana butami kolejnych gości.

Życie Nany pełne jest kontrastu między zewnętrznym przepychem a wewnętrzną pustką i chaosem. Z apartamentu przy bulwarze Haussmanna przenosi się do wytwornego pałacu przy ulicy de Villiers, który kupił dla niej Muffat. Tonie w złocie, lecz zarazem nie ma pieniędzy, by zapłacić dostawcom. Marnotrawi olbrzymie sumy, w niszczycielskim amoku rozbija cenne prezenty z saskiej porcelany. Trawi ją zawiść, żądza sukcesu. Za wszelką cenę chce mieć u swych stóp wszystkich mężczyzn Paryża po to, aby ich niszczyć, a potem wyrzucać jak niemodne rękawiczki. Jednocześnie obsesyjnie boi się utraty urody i starości, dręczą ją przeczucia śmierci. Jej ciotka, pani Lerat, wychowuje małego synka Nany, Ludwisia. Kurtyzana jednak, nawet gdy jest już bardzo bogata, nie potrafi opiekować się dzieckiem, zaniedbuje synka i pozostawia go bez dobrej opieki. Niekochany, zastraszony i chorowity Ludwiś umiera.

Dziennikarz Fauchery w jednym ze swych artykułów nazywa Nanę złotą muchą. „Zostawiała za sobą tylko ruiny i śmierć. Mucha spod miejskiego śmietnika zarażała fermentem mężczyzn, na których siadała. Była to sprawiedliwa zemsta za krzywdy jej świata, świata żebraków i bezdomnych. W blaskach zdobytej sławy roztaczała swe wdzięki nad powalonymi ofiarami”. Zola jednak wcale nie swoją bohaterkę obwinia najbardziej. Przecież na początku, oburzona hipokryzją i zezwierzęceniem powszechnie szanowanych ludzi, Nana zadaje naiwne pytanie: „Więc nie ma już cnoty na tym świecie?”. To salony Paryża uznały ladacznicę za swoją królową i boginię, to one dały jej niszczycielską władzę. Właśnie demoralizacja sfer wyższych dała Nanie możliwość ingerencji w sprawy możnych Paryża. Aranżuje ona na przykład małżeństwo swego byłego adoratora z córką Muffata, Stellą. Scena zaręczynowego walca ma znaczenie symboliczne: w taktach tego tańca umiera godność starych rodzin, zwycięża wyrafinowanie i okrucieństwo, obalając świat przyzwoitości i moralności. Chory Paryż kocha demony. I takim właśnie demonem, jakby odpowiadającym na oczekiwania, staje się Nana. Jej imieniem nazywane są klacze na wyścigach. Mężczyźni kradną, aby zaspokoić jej zachcianki i swoje pożądanie, z rozpaczy popełniają samobójstwo. To dzięki rozpasanym instynktom Nana ma tak potężną władzę.

Zola tak konstruuje fabułę, że czytelnik ma nieodparte wrażenie zbliżającej się katastrofy. Próbując się ratować, Nana ucieka do wiejskiej posiadłości. Potem chce stworzyć szczęśliwy związek z kolegą z teatru. Paryż jednak ciągle kusi – potrzebuje Nany. Co warte jest miasto, gdzie do dobrego tonu należy zrujnowanie się dla kokoty? Miasto, gdzie księżne i ladacznice niczym się od siebie nie różnią i są tak samo traktowane przez mężczyzn? Miasto, w którym teatry przypominają domy publiczne, a decyzje są podyktowane walką o kobiety lekkich obyczajów? Nana, królowa tego świata, a raczej półświatka, pada też jego ofiarą. Jej śmierć na ospę nabiera znaczenia symbolicznego – to koniec pewnej epoki. Nad rozkładającym się ciałem loretki rozbrzmiewają okrzyki „Na Berlin!”, wieszczące początek wojny francusko-pruskiej roku 1870. Rozpada się w gruzy zgniły świat. Przemijanie podkreśla też wstrząsający opis zwłok Nany, ostro kontrastujący z witalnością i pięknem, których uosobieniem była niegdyś. „Na pościeli leżała potworna masa ludzkich soków, krwi i gnijącego ciała… Lewe oko zupełnie zatonęło w rozlewającej się mazi, drugie na wpół otwarte zapadło się jak czarna i gnijąca dziura. Po tej potwornej, groteskowej masce spływały złotym potokiem włosy, piękne włosy, które zachowały swój słoneczny blask”.

To opis typowy dla stylu naturalistycznego; znajdziemy tu więcej podobnych scen obnażających zło, brzydotę i degenerację rzeczywistości. W Nanie jednak Zola przekroczył ramy naturalizmu. Mamy tu elementy powieści psychologicznej – dogłębną analizę specyficznej mentalności kurtyzan czy egzystencjalnych rozterek Muffata. Autor często odwołuje się do znaczeń symbolicznych. Stosuje też malarskie techniki impresjonistyczne, choćby w opisie walca czy występu Nany jako Wenus. W dekadenckiej rzeczywistości piękno jest chore, ukazane na chwilę przed rozkładem. Ta powieść to jednak przede wszystkim diagnoza chorego społeczeństwa – apokaliptyczne przeczucie zagłady brudnego, zepsutego do szpiku kości świata, gdzie nie ocalały już żadne wartości. Dzieje kurtyzany ukazane są równolegle do wątku pogrążania się bogatych Paryżan w otchłani niszczącej rozpusty. Postaci są małe, raczej odrażające. Jedynie zakochany bigot Muffat poraża prawdziwością swej tragedii, której jest zarazem uczestnikiem i obserwatorem. Zola nie daje temu światu żadnej szansy – wojna jest tu uzasadniona przez swoistą, ujętą z naturalistycznego punktu widzenia, historiozofię: to, co umarło, musi ulec rozkładowi. Czy z tej agonii narodzi się nowa jakość? To pytanie pozostaje w powieści bez odpowiedzi.

Naturalizm w prozie został najpełniej zrealizowany i ukazany właśnie w dwudziestu tomach cyklu Rougon-Macquartowie. Historia naturalna i społeczna rodziny za Drugiego Cesarstwa. Po ukazaniu się powieści tworzących cykl okrzyknięto Zolę mistrzem naturalizmu. Na przykładzie losów swoich bohaterów pisarz ukazuje wagę czynników dziedzicznych (skłonność do alkoholizmu i obłędu). Jest obiektywny, stosuje prostą narrację. Ukazuje fizjologiczne strony ludzkiego życia, obserwuje „zezwierzęcenie” tych, którzy popadli w alkoholizm. Opisuje wiele różnych środowisk, proletariat paryski, średnie mieszczaństwo, wieś, górników. Wiele czasu poświęcił na obserwację tych społeczności, studiowanie ich życia i mentalności.

Germinal Emila Zoli

Drastyczne środki wyrazu służyły w prozie Zoli wyrażeniu ostrej krytyki współczesnego, zdemoralizowanego społeczeństwa. Znane jest zaangażowanie pisarza w sprawy ludzi biednych, jego wrażliwość społeczna. Okrzyk „Germinal!” stał się hasłem walczących o lepsze prawa. Podczas pogrzebu pisarza, wznosząc okrzyki „Germinal!”, robotnicy na znak hołdu dla rzecznika ich sprawy wrzucili do grobu Zoli czerwone kwiaty.

Słowo stanowiące tytuł utworu pochodzi od francuskiego „germe” i znaczy tyle, co „zarodek, kiełek” czy „kiełkowanie”. Germinal to także nazwa wiosennego miesiąca w republikańskim kalendarzu z okresu rewolucji francuskiej. Jak zatem rozumieć tytuł? Książka opowiada o dojrzewaniu świadomości społecznej wśród górników, o pierwszych, krwawo represjonowanych, buntach ludzi żyjących w nędzy i dążących do wywalczenia praw socjalnych. Otóż na ziemi użyźnionej krwią górników wzejdzie zasiew przyszłej rewolucji.

Germinal to także jedna z obszernego, składającego się z dwudziestu tomów cyklu powieściowego Rougon-Macquartowie. Historia naturalna i społeczna rodziny za Drugiego Cesarstwa, przedstawiającego losy Francji za czasów tak zwanego Drugiego Cesarstwa właśnie, do roku 1870. Zola był zdecydowanym przeciwnikiem tej formacji politycznej. W jego górniczej epopei odnajdujemy ślady fascynacji rodzącym się socjalizmem. Wspomina działalność Międzynarodówki. Za główny problem nadchodzącego XX wieku uważa konflikt i walkę między „kapitałem a pracą”. W powieści akcenty rozłożone są jednoznacznie, tworząc świat w tonacji czarno-białej. Klasa bogatych – przemysłowcy, właściciele ziemi i kopalni – to ludzie bezduszni, traktujący robotników z pogardą, jako „podludzi”. Jeden z nich, pan Hennebeau, po przyjęciu delegacji zbuntowanych robotników każe służącemu wywietrzyć w pokoju. Górnicy natomiast, choć prymitywni i zdemoralizowani przez nędzę, mają wiele siły, łączy ich solidarność, hart ducha, niełatwo się poddają, mimo że walkę o słuszne prawa często okupują śmiercią najbliższych.

Zola eksponuje w powieści postać głównego bohatera – Stefana Lantiera. Wychowany w nędzy, w środowisku zdemoralizowanym, często wspomina tragedię własnego dzieciństwa i matkę alkoholiczkę, która nigdy nie dała mu ciepła i czułości. Jest buntownikiem, człowiekiem zapalczywym, którego wyrzucono z pracy za pobicie pracodawcy. Dlatego przybywa do górniczego miasteczka Montsou i mimo odrazy podejmuje pracę w kopalni Le Voseux. Tutaj, w brudnym osiedlu 240, wśród ludzi zbyt wcześnie postarzałych, plujących węglowym pyłem, dorasta do świadomej działalności w imieniu tej klasy społecznej. Zdobywa uznanie i przyjaźń mieszkańców, zwłaszcza rodziny Maheu, próbuje działać legalnie i tworzyć fundusz zabezpieczający robotników. Górnicy są nadmiernie eksploatowani. W kopalni nie zachowuje się podstawowych warunków bezpieczeństwa. Głodowe pensje są obcinane za źle wykonaną pracę. Stefan szybko orientuje się, że na legalne pertraktacje z Towarzystwem Górniczym, rodziną Grégoire’ów i panem Hennebeau, zarządcą kopalni, nie ma co liczyć. Przyjmuje postawę radykalną. Staje się przywódcą strajku w kopalni, który ma wymusić lepsze warunki pracy i płacy. Nie jest mu łatwo. Robotników trudno zorganizować, są zastraszeni, przyzwyczajeni raczej do krętactwa niż do otwartej, legalnej walki i stawiania żądań. Lantier poznaje idee socjalistów. Konspiracyjne spotkania w lesie wzoruje na strukturach powstającej Międzynarodówki. Strajk jednak kończy się klęską. Początkowo właściciele próbują sprowadzić robotników z innych kopalń. Później wojsko strzela do tłumu. W masakrze giną przyjaciele Stefana, stary Maheu, Mouguette, z którą Lantier miał romans, a nawet dzieci. Strajk powoduje animozje i konflikty wśród samych robotników. Część z nich pod presją wraca do pracy, a tych buntownicy uważają za zdrajców sprawy. Dochodzi do dramatycznych scen. Robotnicy próbują zniszczyć znienawidzoną kopalnię, podpalając kotły. Pobita, a w końcu zamordowana zostaje niewinna dziewczyna, Cecylka Grégoire. Rozbudzoną nienawiść i agresję trudno opanować. Przerażony Stefan widzi, że stracił nad robotnikami kontrolę. Rozszalały tłum dopuszcza się potworności: w bestialski sposób zostaje zamordowany sklepikarz Maigret, a jego zwłoki w dzikiej ekstazie profanuje tłum kobiet. Robotnikami łatwo jest jednak manipulować. Większość, pod wpływem obietnic i nacisków pracodawcy, wraca do pracy. Stefan jest bliski zwątpienia. W tym momencie dochodzi do nieprzewidzianej tragedii, której sprawcą jest rosyjski anarchista fanatyk Suwarin. Przyjaciel Stefana wierzy tylko w akcje terrorystyczne, dlatego zalewa kopalnię, mści się na burżuazji, lecz zarazem poświęca życie wielu osób. Z katastrofy wychodzi cało tylko Stefan, przeżywszy kilkanaście upiornych dni w podziemiach kopalni. Utwór kończy się jednak optymistycznym obrazem nadchodzącej wiosny: nie mamy wątpliwości, że nasz bohater, jak wielu innych, nie zaprzestanie działalności rewolucyjnej.

Wątek społeczny splata się w tym utworze z wątkiem osobistym Stefana zakochanego w młodziutkiej Katarzynie Maheu. Ona jednak wybiera cynicznego Chavala, który, choć ją bije, zapewnia jej względny dostatek. Kobiety w powieści są traktowane brutalnie i przedmiotowo. Miłość do partnerów, a także do dzieci, często zamienia się w nienawiść i agresję. Potworne ubóstwo, głód, alkohol – niszczą więzi rodzinne. Kobiety się prostytuują, dzieci pracują w kopalni, by dać pieniądze rodzicom. Między Stefanem a Chavalem, jego przeciwnikiem również w sprawach społecznych, dochodzi do starć i pojedynków. Instynktowna nienawiść zmusza ich do walki o bezwolną Katarzynę. Wątek osobisty, jak w tragedii, zmierza do katastrofy. W jednej z najbardziej wstrząsających scen w literaturze, gdy w zalanej kopalni bohaterowie są odcięci od świata, Stefan morduje Chavala. Następnie inni piją wodę, w której pływają jego zwłoki, a Stefan kocha się z umierającą Katarzyną. Scena jest szokująca, ale zgodna z zasadami naturalizmu, który eksponował zło i ohydę świata w imię obiektywnej prawdy – instynkt samozachowawczy zwycięża pozory moralności. Naturalistyczne są również opisy ­kopalni: robotnicy uważają ją za potwora, pożerającego ich siły i życie, przemysłowcy natomiast – niemal za bożka, dającego złoto i bezpieczeństwo. Można zaryzykować twierdzenie, że Zoli bliskie jest zdanie Marksa: „Nie świadomość ludzi określa ich byt, lecz przeciwnie, ich byt społeczny określa ich świadomość”.

Zola wykorzystuje konwencje naturalizmu, aby pokazać dwie istotne rzeczy. Po pierwsze, zgodnie z zasadami determinizmu, to, że nędza i zepsucie moralne są „dziedziczne” – i niezwykle trudno się od nich uwolnić. Po drugie, że człowiekiem kierują głównie instynkty biologiczne, lecz najsilniejszy jest instynkt posiadania. Najważniejsze jest jednak to, że źródeł zła i niemoralności prostych ludzi pisarz szuka właśnie w nędzy, za którą odpowiedzialne są wyłącznie bogate i wykształcone warstwy społeczeństwa.

 

Opowiadania Guy de Maupassanta

Baryłeczka

Jest rok 1870, trwa wojna francusko-pruska. Grupa mieszkańców zajętego przez Niemców Ruen podróżuje do Havru. W dyliżansie zebrała się miejscowa elita: bogaci kupcy z żonami, zakonnice, dystyngowane hrabiny. Pech chciał, że w dostojnym towarzystwie znalazła się również kobieta lekkich obyczajów, Elżbieta Rousset. Dla nikogo z Ruen nie jest tajemnicą, czym trudni się ta śliczna, krągła dziewczyna zwana Baryłeczką. Nic więc dziwnego, że towarzysze podróży nie odzywają się do niej. Do czasu. Podróż trwa długo. Jakoś nikt nie pomyślał, żeby zabrać ze sobą solidny prowiant. Tylko Baryłeczka była na tyle przewidująca i teraz właśnie zatapia zęby w skrzydełku pieczonego kurczaka, zagryza bułeczką i popija winem. Pasażerowie dyliżansu próbują tego nie zauważać, ale ślina sama napływa im do ust. Pierwszy nie wytrzymuje handlarz winem i prosi dziewczynę, by go czymś poczęstowała. Baryłeczka wszystkich zachęca do skorzystania z wiktuałów. Podróżni jeszcze przez jakiś czas próbują ją ignorować, ale jedna z kobiet słabnie z głodu. Zakonnice ratują ją… kubkiem czerwonego wina, a potem już wszyscy jedzą i rozmawiają jak równy z równym. Elżbieta, mimo swej profesji, okazuje się nie tylko ciepła i miła. Zdumiewa także jej głęboki patriotyzm.

Zaprzyjaźnione już towarzystwo dociera do karczmy, w której ma nocować, a tu czeka je nieprzyjemna niespodzianka. Stacjonujący w niej pruski oficer domaga się intymnego spotkania z Baryłeczką – jeśli do niego nie dojdzie, nie zezwoli na dalszą podróż. Tymczasem nienawidząca Niemców dziewczyna ani myśli oddać się Prusakowi. Co robić? Zaczyna się zabawa w dyplomację. Hrabiny i prawe żony nakłaniają Elżbietę do nierządu w imię wspólnego dobra. Nawet zakonnice podkreślają, że cel często uświęca środki, i przywołują postaci kobiet, które dla ocalenia ziomków sypiały z wrogami ojczyzny. Kto nie ugiąłby się przed taką presją i odmówił proszącym przyjaciołom? Baryłeczka w końcu się zgadza i… nie schodzi na kolację. Za to reszta kompanii jest w świetnych humorach. Prosi swarliwą, niezadowoloną z wojny (która przecież odciąga ludzi od pracy i dezorganizuje życie) karczmarkę, by poszukała w piwnicy szampana. Po chwili strzelają korki i słychać okrzyki: z rana wyjeżdżamy! Nazajutrz rzeczywiście przygotowano powóz. Tym razem podróżni zaopatrzyli się w jedzenie. Nie zrobiła tego tylko Baryłeczka. Zeszła smutna i blada, zajęła swoje miejsce. Ruszyli. Ale co to? Wszyscy rozmawiają, a do niej nikt się nie odzywa. Wszyscy częstują się jedzeniem, a w jej stronę, choć nic przy sobie nie ma, nikt nie wyciągnie choćby kromki chleba. Dostojne towarzystwo omija ją nawet wzrokiem, wyraźnie ignoruje jej obecność. Zrozumiała. Reszta drogi upływa dziewczynie na płaczu. Ale czy dla tak porządnych ludzi nastrój ladacznicy może mieć jakieś znaczenie?

Klejnoty

Ta historia rozgrywa się w często opisywanym przez Maupassanta środowisku drobnych urzędników. Oto rodzina państwa Latin. Są niebogaci, ale zgodni i szczęśliwi. Urocza pani Latin jest doskonałą gospodynią: za niewielkie pieniądze wspaniale prowadzi dom, podaje najdelikatniejsze mięsa i znakomite wina. Ma tylko dwie słabości, które nikną w powodzi jej zalet: teatr, do którego chodzi z koleżankami, i sztuczną biżuterię. Niestety, po kilku latach małżeństwa kobieta umiera.

Załamany wdowiec wpada w tarapaty finansowe. Pensja nie wystarcza nawet na jego włas­ne utrzymanie. Jak żona prowadziła za nią dom?! Gdy nie ma już środków do życia, zbiera „cacka” żony i idzie do jubilera: może dostanie za nie choć parę franków. I przeżywa szok, bo okazuje się, że to prawdziwe klejnoty, warte majątek! Skąd mogła je wziąć? Tylko od bogatych kochanków, z którymi spotykała się, będąc w teatrze! Wdowca ogarnia gniew, cierpi też jego urażona duma rogacza, ale… tylko przez chwilę. Sprzedaje całą biżuterię zmarłej, rezygnuje z posady w biurze i zaczyna beztroską egzystencję człowieka bogatego.

Dom pani Tellier

Małe normandzkie miasteczko Fecamp. Przy jednej z uliczek niedaleko kościoła stoi budynek niewyróżniający się z szeregu innych. „Dom miał wygląd rodzinny, był zupełnie mały, pomalowany na żółto. Z okna widać było basen portowy”. Wbrew pozorom nie jest on bezpiecznym schronieniem drobnomieszczańskiej familii, lecz… domem publicznym.

Należy do pani Tellier. Jest jednak w błędzie ten, kto wyobraża ją sobie jako wulgarną, podstarzałą kokotę. To uosobienie spokoju, gustu i dobrych manier. Wie dużo o życiu, potrafi poprowadzić i niezobowiązującą towarzyską pogawędkę, i poważną dyskusję. Nic więc dziwnego, że klienci jej „zakładu” wprost za nią przepadają. A są to goście nie byle jacy: systematycznie zaglądają tu i były mer, i bogaty właściciel solarni ryb, i dobrze rokujący młodzieńcy. Pani Tellier miała kiedyś oberżę, ale po śmierci męża zmieniła „branżę”. Zatrudniła dziewczyny o wyrazistych cechach urody: chłodną blondynkę Ferdynandę, „piękną Żydówkę” Rafaelę, kobiecą, pulchną Różę i dwie tandetne panienki dla marynarzy, by, niemal mimochodem, zacząć nowy rozdział życia. Wieczory mijały jej w ładnie urządzonym „Salonie Jowiszowym” na pięterku, do którego goście zaglądali jak do kawiarni. Popijano wytrawne trunki, dyskutowano, tylko czasami któraś z dziewcząt znikała w swoim pokoju z jakimś panem, ale czy owe incydenty mogły psuć dobrą atmosferę? I nagle w tym harmonijnym życiu pojawia się nieoczekiwany wyłom: pani Tellier dostaje zaproszenie na komunię bratanicy. Bratu zależy na dobrych stosunkach rodzinnych nie tylko ze względów uczuciowych: pani Tellier nie ma dzieci, więc może mała Konstancja odziedziczy po niej majątek? Ona jednak też nie jest idealistką. Boi się wyjechać na kilka dni i zostawić interes bez opieki. Chwila namysłu i… postanawia wziąć dziewczęta ze sobą. Zastawszy zamknięte drzwi, nieuprzedzeni klienci wpadają w rozpacz: jak przeżyć sobotni wieczór? Smutni wałęsają się po miasteczku, gdy tymczasem dziewczęta cieszą się niby jadące na wycieczkę pensjonarki.

Dla wprawnego oka ich wygląd: pobladła z powodu niedosypiania cera, zniszczone włosy i tandetna elegancja – nie pozostawia wątpliwości co do profesji, toteż komiwojażer w pociągu bez skrupułów przymierza im, nawet samej Madame!, podwiązki. Wieśniacy z Virville nie orientują się jednak w takich niuansach. Strojne panie z miasta budzą ich podziw. Niedowidząca staruszka, napotykając tak wspaniałą procesję, robi znak krzyża. Ale to dopiero początek paradoksów. Nawykłe do sypiania „w towarzystwie” dziewczęta układają się na posłaniach po dwie. Tylko Róża, dla której zabrakło pary, nie może zasnąć i przewraca się z boku na bok. Aż do chwili, gdy słyszy płacz małej Konstancji. Wtedy wysuwa się spod kołdry i przyprowadza dziecko do swego łóżka, tuli i tak – o ironio! – zasypia z dziewczynką w ramionach. Nazajutrz całe towarzystwo idzie do kościoła. Rzędy jasnych dziecięcych twarzyczek tak bardzo wzruszają Różę, że, niepomna wczorajszych figlów z komiwojażerem, zaczyna pochlipywać. Koleżanki idą w jej ślady, nastrój udziela się wszystkim zebranym i po chwili cały kościół zanosi się płaczem. Patrzący na wiernych ksiądz wpada w religijną ekstazę i, rozdając komunię, niemal materialnie czuje obecność Boga, a potem wygłasza najlepsze w swoim życiu kazanie… Co go tak natchnęło? Płacz prostytutki! Na przyjęciu ojciec Konstancji zaleca się do dziewcząt (chyba wreszcie zorientował się, z kim ma do czynienia).

Na drugi dzień pani Tellier i jej gromadka są już w Fecamp. W „Jowiszowym Salonie” zapala się lampa, a czcigodni ojcowie rodzin posyłają sobie tajne liściki i wprost gnają do ukochanego przybytku. Zabawa trwa do późnej nocy. Dziewczęta okazują swoją łaskawość – być może dzisiaj i Madame zdecyduje się wyjść poza rozmowę…

U podstaw ludzkich zachowań leży instynkt posiadania (aby dostać podwiązki, nawet pani Tellier pozwala sobie podwinąć suknię!) i erotyzm (smutek, a potem radość mężczyzn z Fecamp). To zaś, co często uznajemy za prawdziwą wartość i uczucia wyższe („dystyngowany”, zdaniem wieśniaków, wygląd pań z miasta, płacz Róży na mszy, dystynkcja pani Tellier) jest często tylko grą pozorów.

Maupassant jest mistrzem celnych, zwięzłych opowiadań. Nie ma w nich ani słowa zbędnego komentarza. Umiejętnie naszkicowana sytuacja mówi sama za siebie. W przywołanych tekstach bez trudu odnajdziemy biologiczną motywację ludzkiego postępowania.
Nad człowiekiem dominują instynkty: głód, erotyzm. Przegrywają z nimi uczucia wyższe: można poczęstować się od kurtyzany, wybaczyć zmarłej żonie zdrady i za niegodnie zdobyte przez nią pieniądze wieść wygodne życie. Pisarz demaskuje ludzką chciwość, obłudę i małostkowość, przedstawia odheroizowaną wojenną codzienność. Tak postrzegali świat naturaliści. Ich poglądy zaciążą na pisarstwie Żeromskiego, Zapolskiej, Reymonta.

 

Portret Doriana Graya Oskara Wilde’a

To jedyna powieść, a zarazem najgłośniejsze dzieło pisarza, który reprezentował estetyzujący nurt angielskiego modernizmu. Oprócz niej wydał tom nowel Szczęśliwy książę i inne opowiadania. Jest autorem komedii obyczajowych: Wachlarz lady Windermere, Mąż idealny, Brat marnotrawny, tragedii Salome, a nawet librett do oper Ryszarda Straussa. Utworów Wilde’a, a zwłaszcza interesującej nas powieści, nie sposób zrozumieć bez przyjrzenia się jego biografii.

Ten Irlandczyk z pochodzenia naprawdę nazywał się Fingal O’Flahertie Wills. Uwielbiał skandale i prowokacje obyczajowe, których sam, na własne życzenie, stawał się bohaterem. Spacerował po centrum wiktoriańskiego Londynu w krótkich spodenkach, aksamitnym berecie, z lilią lub słonecznikiem w dłoni, a gdy wytykano go palcami, odpowiadał: „To nadzwyczajne, jak szybko człowiek staje się sławny w tym mieście!” W równie celny sposób potrafił podsumować niemal każdą sytuację. Nic więc dziwnego, że do historii literatury przeszedł jako autor setek błyskotliwych, przewrotnych, często zaprawionych ironią i goryczą aforyzmów, choćby: „Ludzie nieegoistyczni są bezbarwni” albo „Mężczyźni żenią się, bo są znużeni, kobiety – przez ciekawość. I obie strony doznają rozczarowania”. W roku 1895 trafił do więzienia za… homoseksualizm. Spędził w nim dwa lata, a swoje doświadczenia opisał we wstrząsającym utworze Ballada o więzieniu w Reading.

Fabuła Portretu Doriana Graya zogniskowana jest wokół historii głównego bohatera. Poznajemy go jako człowieka młodego, niewinnego i tak pięknego, że malarz Bazyli Hallward postanawia namalować jego portret. Podczas jednej z sesji, na której Bazyli uwiecznia modela „z delikatnie zarysowanymi purpurowymi ustami, ze szczerymi błękitnymi oczyma i falistymi złotymi włosami”, zjawia się lord Henryk Wotton. Arystokrata i światowiec dzięki swojej inteligencji i temu, że – jak sam Wilde! – po mistrzowsku operuje paradoksem, bez trudu nie tylko uwodzi chłopca, lecz także staje się dla niego życiowym wzorem. A zasady głosi dyskusyjne: uważa, że wiara w Boga i przestrzeganie nakazów moralnych dobre jest dla tłumu – wybitna jednostka powinna stać ponad nimi, by niczym nie krępowała swego rozwoju. To nie etyką ma się ona kierować. Winna podporządkować swe życie pięknu i sztuce. Wotton, wyrafinowany esteta, uświadomi Dorianowi jego olśniewającą urodę i siłę młodości, a zarazem pokaże kruchość i przemijalność tych wartości. Odtąd Dorian, niczym mitologiczny Narcyz, rozkochany w sobie, będzie drżał z lęku przed utratą owego uroku. Jednocześnie pod wpływem podsuwanych przez mistrza lektur i dyskusji z lordem chłopak stopniowo wkracza na drogę wewnętrznego upadku. Najpierw doprowadzi do samobójstwa narzeczonej, młodziutkiej aktorki Sybilli Vane, którą nie tyle kochał, ile podziwiał za jej talent. Zakochana w Dorianie dziewczyna coraz mniej dba o sztukę, więc Gray, świadek kilku jej aktorskich porażek, zrywa z nią, nie szczędząc przy tym ostrych słów. Zrozpaczona odbiera sobie życie. I wtedy staje się rzecz dziwna: rysy Doriana twardnieją, na jego obliczu pojawia się wyraz okrucieństwa, lecz jest to widoczne tylko na portrecie.

Twarz żywego Doriana nadal promienieje pięknem i łagodnością. Duszę ma jednak coraz bardziej brudną, bo coraz głębiej pogrąża się w hedonizmie, wręcz rozpuście. Wyrafinowane, artystyczne upodobania – kolekcjonuje drogocenne kamienie, hafty i gobeliny, organizuje koncerty – nie przeszkadzają mu w kontaktach z ludźmi z półświatka, przestępcami i prostytutkami, w odwiedzaniu palarni opium, wdawaniu się w najrozmaitsze awantury. Każda z nich to nowa zmarszczka i grymas zepsucia, ale znów tylko na portrecie, który staje się odbiciem moralnego upadku Doriana. I na to jest rada: Gray ukrywa obraz w specjalnym pokoju. A gdy już nie może oglądać portretu, na którym pojawia się coś „w najwyższym stopniu wstrętnego i ohydnego”, popełnia najcięższy grzech – zabija jego twórcę. Mało tego, zmusza znajomego chemika, by rozpuścił zwłoki Bazylego w kwasie azotowym. Czuje się zupełnie bezkarny i chociaż w mieście robi się o nim coraz głośniej, nie zmienia trybu życia. Pewnego razu podczas hulanki w portowej knajpie spotyka brata Sybilii – Jamesa. W Dorianie budzi się coś na kształt wyrzutów sumienia: uświadamia sobie własną niegodziwość i gwałtowną chęć poprawy. Biegnie więc do swego wizerunku, by zobaczyć, czy i na nim widać jego, tym razem dobre, uczucia. Doznaje zawodu. Twarz z portretu, oprócz zepsucia, wyraża obłudę. Rozczarowanie Doriana jest tak ogromne, że w szale wściekłości przebija płótno sztyletem i… pada bez życia na podłogę. Gdy zostaje znaleziony, portret znów jest pełen uroku bezgrzesznej młodości, a prawdziwa twarz Doriana – zniszczona występkiem i rozpustą.

Wbrew swoim intencjom Wilde stworzył dzieło z przejrzystym, symbolicznym morałem: nie da się „bezboleśnie” omijać zasad i żyć poza prawem moralnym. Każdy postępek sprzeczny z ładem etycznym odciska się w głębi naszej duszy. Zniszczona twarz to symbol zniszczonego wnętrza. Nie obroni nas przed tym ani estetyzm, ani oddanie się sztuce, ani poza cynicznego dandysa, pogardzającego moralnością tłumu. Książka, w której Wilde sportretował samego siebie (w osobie lorda Wottona) i swojego przyjaciela (Dorian Grey ma rysy Alfreda Douglasa) jest ważna nie ze względu na towarzyszącą jej otoczkę sensacji i klucz personalny, ale dlatego, że wprowadza do literatury modernistycznej motyw wciąż goniącego za nowymi wrażeniami i podnietami artysty, patrzącego z góry na etykę filistrów.

 

Lord Jim Josepha Conrada

Naprawdę nie był lordem, lecz wykształconym w prestiżowej uczelni oficerem marynarki. Przydomek Tuan (Lord) nadali mu w dowód sympatii i uznania mieszkańcy osady Patusan, do której trafił pod koniec swego krótkiego, choć burzliwego życia. Zanim to jednak nastąpi, cofnijmy się wraz z narratorem utworu, Marlowem, do początków historii Jima.

Syn angielskiego duchownego od dzieciństwa marzył o tym, by zostać marynarzem. Był „dobrze wychowany, spokojny, zgodny i znał dobrze swoje obowiązki”. Nic dziwnego, że już w wieku dwudziestu kilku lat został pierwszym oficerem na nowoczesnym statku handlowym. Podczas sztormu został ranny. Gdy wrócił do zdrowia, trafił na inny statek, Patnę, wiozącą ośmiuset mahometańskich pielgrzymów do Mekki. To właśnie na nim przeżył zdarzenie, które zaciążyło na całym jego późniejszym losie. W nocy statek, z winy kapitana, zderzył się z przeszkodą i zaczął przeciekać. Wszystko wskazywało na to, że Patna zatonie. Kapitan wpadł w przerażenie: nie było dość łodzi ratunkowych, by uratować wszystkich płynących. W strachu zrzucił więc szalupę dla siebie i załogi. W zamieszaniu skoczył do niej również Jim – zszokowany, nie do końca świadomy tego, co robi. Patna jednak nie poszła na dno. Na drugi dzień doholowano ją do Adenu. Załoga została oskarżona o pozostawienie pasażerów bez pomocy i wezwana przed sąd morski. Nikt się tym zanadto nie przejął. Kapitan i jego oficerowie z Patny uciekli przed wymiarem sprawiedliwości. Na rozprawę stawił się tylko Jim. On też nie został ukarany zbyt surowo: odebrano mu szlify oficerskie, upomniano i to wszystko. Niestety, tylko pozornie, bo o wiele surowszą karę zgotowało mu własne sumienie. Jim, człowiek honoru, nie może zrozumieć, jak to się stało, że również on poddał się ogólnemu nastrojowi, zdradził etykę zawodową i uciekł. Jak dalej żyć ze świadomością, że jest się człowiekiem pozbawionym kręgosłupa moralnego, który co innego deklaruje, a co innego robi? W jego życiu zaczyna się czas wielkiej ucieczki: gorączkowo zmienia zajęcia i miejsca pobytu, bojąc się, że zostanie rozpoznany przez któregoś z ówczesnych pasażerów Patny, lecz w gruncie rzeczy ucieka przed własnym sumieniem. Od tego jednak, póki się żyje, nie ma ucieczki – tę prawdę uświadamia mu dopiero Marlow i pomaga Jimowi znaleźć własne miejsce na ziemi. Kontaktuje go ze swoim znajomym Steinem. Zdolny młodzieniec zostaje przedstawicielem handlowym Steina, osiada na jednej z wysp Oceanu Indyjskiego we wspomnianej osadzie Patusan i jego życie zdaje się stabilizować. Zaprzyjaźnia się z tubylcami i ich wodzem Doraminem. Poznaje też białą dziewczynę (tutejsza ludność to Mulaci), którą nazywa Klejnotem, i zakochuje się w niej z wzajemnością. Otoczony przyjaźnią i miłością odzyskuje poczucie własnej wartości i wiarę w siebie. Los jednak wystawia go na kolejną próbę. Patusan ciągle jest uwikłany w lokalne wojny. Tym razem na osadę napada banda Browna. Rozpoczyna się zacięta walka. W pewnym momencie osłabiony Brown skłonny jest do rozejmu. Sam tak prawy, Jim ufa w jego dobre intencje i przekonuje Doramina, żeby skorzystał z szansy. Sytuacja okazuje się jednak podstępem. W nocy banda rusza do ataku, podczas którego ginie jedyny syn Doramina – Dain Waris. Doramin szaleje z bólu i gniewu. A Jim? Drugi raz w życiu ma świadomość, że postąpił źle, lecz tym razem nie przeżywa żadnych wahań. Nie myśli błagać o łaskę ani uciekać. Honorowo i odważnie chce ponieść konsekwencje swojego czynu: staje przed obliczem Doramina i pozwala mu się rozstrzelać.

Joseph Conrad to wielki pisarz angielski pochodzenia polskiego. Zyskał miano moralisty, bo żądał absolutnej wierności „kilku prostym zasadom”. Chodziło o honor, odwagę, odpowiedzialność, obowiązek. Nie uznawał kompromisów – dlatego mówimy o absolutyzmie etycznym.
Proza Conrada często opisuje życie ludzi morza, podejmuje problematykę moralną. Jej bohater to człowiek samotny, stawiany w „sytuacjach conradowskich”, czyli skomplikowanych, w których trzeba podjąć trudną decyzję, często o wymiarze tragicznym.

Popularność zapewniają powieści Conrada dwa spokrewnione ze sobą wątki: wątek wierności samemu sobie, swoim zasadom oraz postaw człowieka w trudnych sytuacjach. Ten pierwszy można interpretować bardzo szeroko. Dręczy Tomasza Judyma z Ludzi bezdomnych, który nie potrafi spojrzeć z dystansem na problemy biedoty, bo sam wyszedł z tej klasy i musi spłacić wobec niej „przeklęty dług”. W Granicy Nałkowskiej przybiera kształt rozdźwięku pomiędzy młodzieńczymi ideałami Zenona a jego późniejszym konformizmem. Niezwykle ważny jest w literaturze okresu drugiej wojny światowej, w Opowiadaniach Tadeusza Borowskiego. Różne postawy wobec trudnych sytuacji odnajdziemy w Dżumie Camusa czy Innym świecie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

 

Dramat

Nora (Dom lalki) Henryka Ibsena

Kto jest tytułową lalką? Główna bohaterka dramatu, Nora Helmer. Od najmłodszych lat mężczyźni, najpierw spełniający wszystkie jej kaprysy ojciec, a później stateczny, poważny mąż, traktują ją jak śliczną, drogą zabawkę. Rzeczywiście jest urocza, rozszczebiotana i słodka, lecz, niestety, zdaniem męża, Torwalda, bardzo dziecinna. W pewnych sytuacjach to zaleta: ułatwia na przykład kontakt z własnymi dziećmi; Helmerowie po ośmiu latach małżeństwa mają ich troje. Czy jednak można brać całkiem na serio tak infantylną osóbkę? Toteż Torwald zachowuje wobec żony dystans. Z przyjemnością patrzy na jej kokieteryjne minki, podziwia grę na fortepianie, troszczy się o nią jak o dziecko. Zarazem nigdy nie rozmawia z nią o poważniejszych sprawach. Sądzi, że Nora ich nie zrozumie, a życiowe problemy ją przerastają. On sam jest adwokatem. W chwili, gdy poznajemy rodzinę Helmerów, powierzono mu nowe stanowisko. Został dyrektorem banku akcyjnego. Już wie, jaka będzie jego pierwsza decyzja: musi pozbyć się jednego z pracowników, Güntera Krogstada. Ten człowiek trudnił się kiedyś brudnymi interesami, a Helmer ponad wszystko ceni prawość i uczciwość. W kierowanym przez niego banku nie może pracować ktoś, kto ma niejasną przeszłość! I w tym momencie zawiązuje się główny konflikt dramatu. Faktycznie, kilka lat temu Günter pożyczał ludziom pieniądze na procent. Jedną z jego klientek była także… Nora. W tajemnicy przed mężem nie tylko zaciągnęła spory dług, ale jeszcze sfałszowała na wekslu podpis swojego ojca jako rzekomego poręczyciela. Czyn naganny, ale usprawiedliwia ją jedno: potrzebowała gotówki nie dla siebie, nie wydała jej na błyskotki. Tuż po ślubie Torwald ciężko zachorował i lekarz zalecił mu wyjazd do Włoch. Helmerów nie było na to stać, Nora udała więc, że dostała pieniądze od ojca. Za zaciągniętą potajemnie pożyczkę (solidny Torwald wolałby umrzeć, niż pożyczyć pieniądze od lichwiarza) wyjechali go ratować, a po powrocie Nora zaczęła samodzielnie spłacać dług, oszczędzając na domowych wydatkach. Jej nieuczciwe zachowanie nie było więc dziecinnym wybrykiem. Płaciła i wierzyciel nie miał do niej żadnych zastrzeżeń aż do chwili, gdy Helmer postanowił się go pozbyć. Günter potrzebuje stałej pracy, bo ma na utrzymaniu gromadkę dzieci. Aby się ratować, gotów jest więc sięgnąć po każdy, nawet najbardziej niegodziwy sposób. A gdyby tak zaszantażować Norę? O pożyczce i sfałszowanym podpisie wiedzieli dotąd tylko oni dwoje, teraz liczba wtajemniczonych może się zwiększyć. Albo Nora wpłynie na męża, żeby go nie zwalniał, albo Krogstad ogłosi, że żona prawego adwokata jest godną więzienia oszustką! W intrygę wplątuje swą przyjaciółkę, Krystynę Linden, dawną szkolną koleżankę Nory, która tuż przed Bożym Narodzeniem przynosi jej smutną nowinę. Norę ogarnia rozpacz. Co robić? Jak rozmawiać z Torwaldem, który nie dopuszcza „lalki” do swoich spraw? Pozostaje tylko jedno: nie dopuścić, by w ręce męża dostał się wyjaśniający całą sprawę list; Krogstad zagroził przez Krystynę, że jeśli Nora w ciągu kilku dni nie porozmawia z Torwaldem, powiadomi go listownie o dawnych zajściach. Pani Helmer stara się więc odwrócić uwagę męża od… skrzynki na listy. Niestety, jej sposoby okazują się naiwne. Uwodzony przez nią Torwald i tak czyta pismo Krogstada i wpada w histeryczny szał. Koniec z jego dystynkcją, dobrymi manierami i delikatnością! Po salonie miota się krzyczący, rozjuszony, małostkowy prostak. I nie to go boli najbardziej, że Nora, fałszując podpis, naruszyła prawo, ale że o jej postępku dowiedzą się inni! Boi się kompromitacji, odrzucenia, skandalu. Jego strach jest tak silny, że całkowicie przesłania mu motywy działania żony – miłość pragnącej go ratować Nory w zestawieniu z groźbą utraty dobrej opinii schodzi na plan dalszy. A ona czuje się coraz bardziej samotna, pozbawiona wsparcia, opuszczona. Reakcja męża każe jej spojrzeć na niego inaczej. Dopiero teraz zauważa, że jest egoistą, że traktował ją przedmiotowo. Kocha ją warunkowo – gdy jest grzeczna i przymilna, a kiedy ma kłopoty, odcina się i pozostawia ją samą sobie. Czy taki człowiek potrafi dostrzec kogoś poza sobą, własnym prestiżem, pozycją? W jednej chwili Nora podejmuje życiową decyzję: nie będzie dłużej zabawką Torwalda, nie ma zamiaru bawić obłudnika słodkimi sztuczkami. Odejdzie z wychuchanego „domu lalki”, by poszukać prawdziwych wartości i stać się człowiekiem, a nie wydanym na cudzą łaskę i niełaskę przedmiotem. Z obranej drogi nie zawróci jej nawet to, że Krogstad na wieść o nagłym sukcesie finansowym odwoła ultimatum. Tak odważnie – w poszukiwaniu własnej tożsamości Nora pozostawia nie tylko męża, ale i dzieci – kończy się trzyaktowy dramat, który od 1879 roku na stałe wszedł do repertuaru światowych teatrów.

Dzika kaczka Henryka Ibsena

Dramat Ibsena opowiada o żyjącej w małym norweskim miasteczku ubogiej rodzinie fotografa Hjalmara Ekdala. Jego ojciec miał fabrykę, ale zbankrutował i, oskarżony o oszustwa finansowe, odbył karę więzienia. Hjalmar pragnie odmienić sytuację swojej rodziny dzięki wynalazkowi z dziedziny techniki fotografii, nad którym pracuje. A na razie to jego żona, Gina – niegdyś służąca Hakena Werlego, bogatego fabrykanta, sprawcy materialnej ruiny Ekdalów – prowadzi zakład fotograficzny, dogląda całego gospodarstwa, zajmuje się swoim starym teściem i wychowaniem czternastoletniej córki Jadwini, której grozi utrata wzroku. To dzięki Ginie rodzina Ekdalów wiedzie w miarę spokojne życie. Aż nagle, jak grom z jasnego nieba, spada na nich prawda wygłoszona przez „chorego na uczciwość” Gregersa Werlego, syna Hakena i dawnego przyjaciela Hjalmara. Poróżniony ze swoim ojcem, któremu zarzuca doprowadzenie do ruiny rodziny Ekdalów, Gregers wynajmuje pokój w domu Hjalmara. Wówczas to ujawnia fakt, że Gina miała przed laty romans z jego ojcem, starym Werlem, i że to właśnie kochanek skłonił ją do małżeństwa z Hjalmarem.

Gregers chce, żeby związki między ludźmi oparte były na prawdzie. Nikt tu jednak nie jest przygotowany na jej przyjęcie. Hjalmar przeklina swą dobrą, gospodarną żonę i postanawia wyprowadzić się z domu. Odrzuca gorące uczucie Jadwini, podejrzewając, iż nie jest jej ojcem; choroba dziewczynki dziwnie przypomina chorobę oczu starego Werlego.

Gregers nie przyznaje się do porażki. Według niego prawda zatriumfuje lada moment. „Wszyscy troje musicie pozostać razem, jeżeli chcesz wznieść się na wyżyny przebaczenia i ofiarności” – mówi górnolotnie do Hjalmara, na co ten odpowiada: „Wcale tego nie chcę. Nigdy, przenigdy! […] Mój dom rodzinny leży w gruzach”. Gregers namawia czternastoletnią Jadwinię do złożenia ofiary, która miałaby ponownie obudzić miłość w Hjalmarze: musi zabić swą ukochaną, hodowaną na strychu dziką kaczkę, zresztą podarowaną jej niegdyś przez starego Werlego. Tytułowa dzika kaczka to symbol świata dziecięcych marzeń, szczerego uczucia, niezależności. Odrzucona przez ojca, nie rozumiejąc swojej roli w problemach dorosłych, strzałem z pistoletu dziewczynka odbiera życie sobie. Gregers nawet mimo tej tragedii jest zadowolony ze swojej zbawczej misji. Sądzi bowiem, że „Jadwinia nie zginęła na próżno”, bo jej śmierć wyzwoliła w Hjalmarze najlepsze uczucia. Nie otrzeźwią go nawet słowa rozsądnego Rellinga: „Za kilka miesięcy mała Jadwinia będzie dla niego jedynie tematem do deklamacji. […] Usłyszy go pan łkającego i deklamującego o dziecku, które wydarte zostało przedwcześnie ojcowskiemu sercu. Zobaczy pan, jak się będzie lubował wzruszeniem, podziwem dla siebie samego i ubolewaniem nad sobą”. Doktor Relling ma, niestety, rację.

Czy należy głosić prawdę za wszelką cenę, bez względu na konsekwencje? Tak uważa Gregers Werle. Wydaje się jednak, że wszyscy byliby szczęśliwsi, gdyby nadal żyli w nieświadomości.

Ibsenizm to termin, którym określa się typ dramaturgii charakterystyczny dla Ibsena, kontynuowany przez wielu dramaturgów; w ibsenizmie widzi się także cały kierunek. Ibsen w specyficzny sposób prowadzi akcję: jest zwolennikiem dramaturgii problemowej, zmusza odbiorcę do refleksji nad prawami życia. Z reguły szlachetna jednostka rzuca wyzwanie otoczeniu – i przegrywa. Najczęściej fabuła zawiera mroczną tajemnicę przeszłości.

Sztuki Ibsena wywarły ogromny wpływ na rozwój modernistycznego dramatu. Te gorzkie dzieła, w których systematycznie pojawia się wątek rozrachunku z mieszczańską moralnością, stały się inspiracją dla twórców teatru naturalistycznego.

 

Panna Julia Augusta Strindberga

Historia pięknej dwudziestoletniej hrabianki, która z powodu miłosnego rozczarowania i wstydu popełnia samobójstwo w dość makabryczny sposób – podcina sobie gardło brzytwą kochanka.

Wychowywana głównie przez surowego, wymagającego ojca Julia ma poważne kłopoty ze sobą. Jednym z powodów jej emocjonalnego rozchwiania jest nieudane, oparte na ciągłej „walce płci”, małżeństwo rodziców. Matka ugruntowała w córce uczucie nienawiści do mężczyzn, a ojciec utwierdził w niej poczucie niższości. Niedawno wzburzyła całą okolicę swoimi zmiennymi nastrojami, doprowadzając do zerwania z narzeczonym. Nawet służba uważa hrabiankę za nieobliczalną. Wszak nie wypada, by panienka pozwalała sobie na spoufalanie się z ludźmi z nie swojej sfery. Kiedy pewnego razu ojciec musi wyjechać z zamku, Julia zapomina o wszelkich hamulcach…

Przed zamkiem odbywa się ludowa zabawa, do której przyłącza się hrabianka. Atmosfera parnej nocy świętojańskiej, brak nadzoru ojca sprzyjają prowokującej grze, którą Julia rozpoczyna z przystojnym służącym. Zachowanie panienki schlebia Jeanowi, który ma doskonałą okazję, by wyleczyć się z kompleksu niższości. Julia pozwala sobie na coraz więcej: prosi go do tańca, pije z nim wino, w końcu każe mu całować swoją stopę. Jean zachowuje pozory i próbuje powstrzymać dziewczynę. Słowa: „Niech się pani nie zniża, panienko. […] Ludzie zawsze powiedzą, że pani upadła” wypowiada jednak ze świadomością, że sprawy poszły już za daleko i że nic nie powstrzyma ich rozbudzonych zmysłów. Wyznaje Julii, że kiedyś ją kochał, ale ze względu na swoje niskie pochodzenie zrezygnował z tego uczucia. Magia próżnych słów, atmosfera zabawy działają – flirt kończy się czymś więcej. Prawie natychmiast w Julii budzi się świadomość moralnego upadku i urażona duma. Za późno. Jean snuje już plany na temat wspólnego wyjazdu za granicę, założenia własnego hotelu; kiedyś był kelnerem w luksusowym hotelu w Szwajcarii. Julia postanawia wykraść ojcu pieniądze na dalsze życie z kochankiem. Kiedy pisze list wyjaśniający, przychodzi jednak moment rozwagi. Dziewczyna uświadamia sobie, że Jean wcale nie kierował się szlachetnymi pobudkami. Nawiązując z nią romans, miał okazję wyleczyć się z kompleksu plebejusza. Julia wyładowuje złość, nazywając go psem i parobkiem, ale słowa te nie sprawiają jej ulgi. Wyjściem z sytuacji jest akceptacja tych okoliczności i wyjazd z Jeanem. Ucieczkę uniemożliwia kochankom zazdrosna o niego kucharka Krystyna. Zdesperowana Julia szuka innego rozwiązania. Do zamku wraca jej ojciec, więc nie ma czasu na zastanowienie się i podjęcie rozważnej decyzji. Jedyne wyjście, które przychodzi jej do głowy, to ucieczka przed życiem.

We wstępie do Panny Julii Strindberg sam określa temat swych utworów: „Problem socjalnego wznoszenia się czy upadku wyż­szych i niższych, lepszych czy gorszych, mężczyzn i kobiet jest, był i będzie przedmiotem nieprzemijającego ludzkiego zainteresowania. […] Dla wytłumaczenia smutnego losu panny Julii podałem bardzo wiele okoliczności: wrodzone instynkty jej matki, złe wychowanie dziewczyny, jej własną naturę i wpływ narzeczonego na jej słaby zdegenerowany mózg; dalej zaś i bardziej bezpośrednio: nastrój nocy świętojańskiej, nieobecność ojca w domu, menstruację, zajmowanie się zwierzętami, podniecający wpływ tańca, mrok nocy, silne erotyczne oddziaływanie kwiatów, a w końcu przypadek, który sprowadza tych dwoje do ustronnego pokoju, oraz agresywność podnieconego mężczyzny. Nie przyjąłem zatem punktu widzenia jednostronnie ­fizjologicznego ani też jednostronnie psychologicznego. Nie składałem całej winy tylko na dziedzictwo po matce ani też nie zrzucałem jej na menstruację czy na samą tylko «nieobyczajność». Nie głosiłem wyłącznie morałów! To ostatnie pozostawiłem – wobec braku w sztuce księdza – kucharce”.