„Ja przekorny, ja upiorny, ja rozbawiony” – charakteryzuje się Witold Gombrowicz w III t. Dzienników. Dalej stwierdza: „(…) dookoła każdej mojej książki wytwarza się naprzód coś w rodzaju ciemności, nasyconej lekką konsternacją”. Gombrowiczowskie zagadki i gry z czytelnikiem – przedstaw to zagadnienie na podstawie dowolnie wybranego dzieła Witolda Gombrowicza.
I. Wszystko zaczyna się już od tytułu
Ferdydurke ukazała się w 1937 r. (na okładce widniał jednak rok 1938), czyli dwa lata przed legendarną powieścią Jamesa Joyce’a Finnegans Wake. Tytuł nadany przez Joyce’a jest wymyślnym, wyrafinowanym i nieprzekładalnym kalamburem. Zderzają się w nim odwołania do Tima Finnegana (to majster murarski, który umarł wskutek upadku z drabiny, lecz gdy usłyszał odgłosy libacji, powstał z mar) i Finna MacCoola, bohatera mitów celtyckich. Wake może oznaczać zarówno przebudzenie się, jak i stypę. Niuansów oryginalnego sformułowania nie da się zastąpić polskim tłumaczeniem.
Podobnie kalamburowy kształt ma tytuł powieści Witolda Gombrowicza. Jest on wedle niektórych nawiązaniem do powieści Sinclaira Lewisa Babbit, przetłumaczonej na polski w 1927 r. Wspomniany jest tam niejaki Freddy Durkee (w wydaniu polskim Ferdy Durkee). Być może, właśnie do ukrytej etymologii tego imienia i nazwiska nawiązywał Gombrowicz.
Gdy zapomnimy na chwilę o obcym rodowodzie tego wyrazu, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Tytuł można wtedy podzielić na dwa słowa: Ferdyd (karykaturalna wersja imienia Ferdynand) i urke (w żargonie lumpenproletariackim złodziej). Można też rozbić ten tytuł nieco odważniej: Ferd y durke; gdzie „y” to spójnik „i”, zaś „durke” odnosi się do słowa „dura” oznaczającego otwór, jamę, norę.
Niektórzy badacze piszą o pojęciu ferdydurke (małą literą), które rozumieją najczęściej jako synonim upupienia, zmieniania na siłę kogoś dorosłego w dziecko. Tak więc ferdydurke (jako termin) ma wiele wspólnego z ferdydurkizmem, o którym to pojęciu na pewno słyszałeś nieraz.
II. Nazwiska „mówiące”
W utworze znajdziemy przeróżne nazwiska – polskie i obce, popularne i sztucznie stworzone. Nazwisk niewinnych, często spotykanych w Ferdydurke znajdziemy niewiele – noszą je służący państwa Hurleckich (Nowak, Zieliński). Zwróć uwagę na nazwiska szkolnych kolegów Józia – dzięki kontekstowi współgrają one z dominującą w utworze tendencją satyryczną i groteskową. Pierwsza grupa to nazwiska „botaniczno-zoologiczne” (Kapuściński, Kotecki, Miętalski). Druga grupa to nazwiska nadawane wedle zasady rymów i asonansów, np. Gałkiewicz – Wałkiewicz, Kopyrda – Myzdral.
Warto także zwrócić uwagę na nazwisko ciotki Józia – Hurlecka z domu Lin. Można próbować wywodzić je od nieistniejącego czasownika hurlać, powiązanego brzmieniowo z turlać.
Z polonistą przezywanym Bladaczką sprawa jest bardzo prosta – to aluzja do bladej cery nauczyciela, chorującego zapewne na niedokrwistość, którą to chorobę rzeczywiście nazywano wtedy bladaczką. Ale wyraz ten można także podzielić na dwie części – otrzymamy wtedy zdanie „Blada czka”. Tak samo można podzielić przezwisko Pylaszczkiewicza – „Syf on”.
III. Gra w słowa. Neologizmy
Gombrowicz chętnie nadaje nowe znaczenia i nowy sens starym wyrazom – weźmy np. znane słowo fircyk, oznaczające trzpiota, niepoważnego, rozrywkowego człowieka. Taki właśnie jest bohater sztuki Franciszka Zabłockiego Fircyk w zalotach. W Ferdydurke zaś to synonim pokrętnej, cudacznej pozycji: „Doznał strasznego fircyka – tak mi się to określiło – doznał strasznego fircyka”.
Neologizmami znaczeniowymi są kluczowe dla całego utworu słowa „gęba” (przyprawiać komuś „gębę”, nakładać mu na twarz maskę) i „pupa” (zinfantylizowanie kogoś).
Neologizmów w ścisłym tego słowa znaczeniu jest mnóstwo: znieprzytomnieć, bokobrodaty, hulajgęba, mamlęcie, spokracznieć, syfonista, staro-młody.
Bardzo liczna grupa to neologizmy związane z ciałem (dominują zdrobnienia), np. karczusio i karczunio oraz z częściami, rozdrabnianiem – ćwierćautorka, ćwierćszopen, półświetny, półoświecony, półszekspir, drobnoinżynierkowaty.
Często stosowana technika to dodanie zaskakujących prefiksów do wyrazów o utartym znaczeniu, przez co zyskują znaczenie całkiem nowe: kontrpodniebienie, kontrzjawisko, nieżycie, pramęczarnia, nieinteligent.
Skojarz!
Oprócz neologizmów pojawiają się także abstrakcyjne metafory z pogranicza realności i świata absurdu, które (paradoksalnie) znacznie lepiej oddają charakter danej postaci niż szczegółowa i wnikliwa charakterystyka. Jak wiele możemy się dowiedzieć o Pimce, gdy czytamy, że ten „siedział mądrze”! Zwróć także uwagę na pleonazmy – na ogół to nie tylko zabawa językiem, lecz także kpina z „uświęconych”, otaczanych czcią poczynań ludzkich, do których na pewno należą próba samobójstwa oraz niesienie pomocy rannym na froncie. Tymczasem Syfon „powiesił się pewnego popołudnia na wieszaku”, panią Młodziakową zaś, gdy była sanitariuszką, „skopano w okopach”.
IV. Magia liczb, szyfr cyfr
Utwór liczy czternaście rozdziałów. Wydaje się, że liczba ta nic nie znaczy (chyba że przyjąć, iż to podwojona siódemka; siedem zaś, jak wiadomo, uznawane jest za liczbę magiczną. Można też powiedzieć, że kompozycją dzieła rządzi pechowa trzynastka, zwana niegdyś „diabelskim tuzinem” – wystarczy wyodrębnić epizody fikcyjne i przeciwstawić je publicystycznym (niefikcjonalnym) przedmowom.
Ferdydurke jako parodia, groteska
Powieść kończy się ucieczką Józia z „gębą w rękach” i porwaną Zosią. „Uczucie” łączące Józia i Zosię nie umywa się do wielkich miłości, wzniośle i sentymentalnie opisywanych w romansach, jak choćby Trędowatej Heleny Mniszkówny. Jest to bez wątpienia parodia takiego sposobu opisywania uczucia czy nawet szerzej – parodia takiego wzniosłego, idealnego uczucia aż po grób. Porwanie Zosi i ucieczka są dla Józia tylko pretekstem do opuszczenia Bolimowa. Nie ma wcale zamiaru dopełnić stereotypowych wymogów wielkiej miłości; nie będzie związku dwojga dusz, ślubnego kobierca, a także gromadki pyzatych cherubinków. Jednocześnie jest to parodia brukowego romansu. Zwróć także uwagę na mieszkańców dworu w Bolimowie, ich sposób wysławiania się, maniery, tematy rozmów, sposób zwracania się do służby. To sparodiowane – doskonale – mentalność i cały etos polskiego ziemiaństwa.
Kto wie, czy pragnienia bratania się z parobkiem nie można by odczytać jako parodii młodopolskiej ludomanii.
Z groteską sprawa jest odrobinę łatwiejsza, często w toku powieści Gombrowicz używa takich słów jak groteska czy farsa – np. „nieprawdopodobna groteska mojej sytuacji; dążymy (…) do zupełnej pokraczności, do groteski; farsa zaczynała mnie powoli nużyć”. Wyróżniki groteski (według Słownika terminów literackich pod red. Janusza Sławińskiego) to niejednorodność stylowa (np. pisane lekkim, felietonistycznym stylem przemowy obok rozpaczliwych wypowiedzi Józia przerażonego wszechobecną i wszechpanującą formą, belferski język prof. Bladaczki obok potocznego, pełnego emocjonalizmów i wulgaryzmów języka Syfona, dostojne i poważne wypowiedzi ciotki Hurleckiej z domu Lin i abnegackie wypowiedzi Zuty Młodziakówny), inwencja słowna (wspomniane już neologizmy), karykatura i wyolbrzymienie, mieszanie mowy wykwintnej z wulgarną, kontrast między sposobem wypowiadania się a sytuacją (Józio w większości sytuacji używa „inteligenckiego” języka, nawet w typowo szkolnych, banalnych sytuacjach). Groteskowy charakter mają np. obsesyjne myśli Józia Kowalskiego o łydce, opis spożywania posiłku przez wuja Hurleckiego, „mądre siedzenie” prof. Pimki, zamiar zgwałcenia Syfona przez uszy.
V. Koniec powieści
Zwróć uwagę na wierszyk kończący utwór: „Koniec i bomba,/ A kto czytał, ten trąba!”. Niekoniecznie świadczy on na korzyść faktu, jakoby cała powieść była niczym więcej jak tylko kpiną. Zastanów się także, czy końcowy wierszyk łączy się jakoś z tytułem. Można go zinterpretować, skupiając się na słowach bomba i trąba. Czytelnik trąba pojawia się wtedy, gdy nie zauważy w powieści niczego poza zabawą i absurdem, jeżeli nie zauważy satyrycznej i filozoficzno-egzystencjalnej warstwy utworu. Bomba może oznaczać dokładnie i uważnie przeczytaną Ferdydurke, bomba to w końcu forma, która nieustannie nas przytłacza.
Skojarz!
Ferdydurke ma także cechy satyrycznej powieści obyczajowej. Mamy więc do czynienia z satyrą na szkołę (zwłaszcza przestarzałe, dogmatyczne metody nauczania), na postępową rodzinę (pobyt Józia w domu Młodziaków) i na ziemiaństwo polskie (dwór Hurleckich).
Zobacz: