Po co to zrobił nam Białoszewski, że zwrócił się ku językowi (lingua – język), by żonglować jego formami, bawić się brzmieniem, nie tylko znaczeniem słów, konstruować wiersze ze zwykłych wypowiedzi, przysłów, szablonów, konwencji?
Otóż on odnalazł głęboki sens, który wyłania się z kombinacji językowych, obnażył wartości ukryte w języku, wreszcie popisał się talentem i pomysłowością w tworzeniu takich kombinacji.
Miron Białoszewski (debiut 1956 – Obroty rzeczy) przyjął sobie za materiał poetycki nasz zwykły, codzienny język i udowodnili, że można jeszcze coś zrobić w poezji.
- Czy pamiętasz Mironczarnię? Miron się męczy, „słów niepotraf’, niepewny „cozrobień”, tworzy – potworzy, słowem męczarnia Mirona, czyli mironczarnia, to lingwistyczne wyznanie o męce tworzenia poezji…
- A Rozłam w barze mlecznym z niespodziewanem? O tym jak w kolejce po makaron (palenie wzbronione) „baba z pomarańczem” napadła na faceta, który zapalił? Konsekwencją zdarzenia był rozłam zebranej tam społeczności, podział, sojusze, dwie frakcje, konflikt w mikroskali. Zwykła relacja, zwykła rzecz, a problem uniwersalny, czasem o randze międzynarodowej… Poetycką robotę lingwisty widać już w tytule. Słyszymy: „rozłam’, myślimy: Boże, rozłam, konflikt, zbrojenie, gdzie??? A w barze mlecznym, w kolejce, ale ten sam, ten sam czysto ludzki. Jest w tym tytule nieco heroikomizmu – czyli zderzenia podniosłego tonu, poważnych określeń i błahych i zwykłych zdarzeń…
Spróbuj w ramach poetyckich ćwiczeń „potworzyć” neologizmy o znaczącej treści i dobitnym brzmieniu, dowcipnie i filozoficznie zarazem zobrazować zdarzenie codzienne… Nie będzie to łatwe. A skoro już idziemy śladem Białoszewskiego, podpatrzmy, jakie rejony świata wybrał sobie, by postrzegać prawdy życiowe.
- Przedmieścia, wesołe miasteczka, odpusty, jarmarki – peryferie kultury, ta atmosfera, którą można znaleźć w Cricolandzie, w tonie panujących tam melodii.
- Rozmaite odpadki i rzeczy użytkowe stały się „bohaterami” jego poezji – sprzęty w rodzaju łyżki durszlakowej, śmieci przeróżne, starocia – nie bez przyczyny zwie się go „poetą rupieci”, odwołującym się do ballady dziadowskiej i odpustowego kiczu.
Desakralizacja sacrum – przydrożne świątki i kapliczki były jego natchnieniem, całą tę sferę peryferii i tandety wprowadził do literatury. I uprawomocnił.
Czy myślałeś kiedyś o odnajdowaniu liryzmu i świętych prawd o ludzkiej egzystencji w łyżce durszlakowej, podłodze, kartoflach? A czy nie jest tak, że każdej rzeczy, z którą obcujemy, zostawiamy coś z siebie? Każdy głupi sprzęt domowy, którego dotykamy, wie o nas wiele i składa się na naszą rzeczywistość? Są obok nas: otwieracze, guziki, nocniki, kubły, łyżki – tworzą nasz świat, tworzą nas. Przyszło mi to do głowy dzięki Białoszewskiemu. Dzięki jego poezji – mam wiele szacunku dla swojej łyżki durszlakowej. W kosmosie zwykłych drobiazgów, które krążą wciąż wokół mnie – istnieję ja. Właśnie. To istnienie nasze – czy myślałeś o nim obiektywnie? Proponuję, by wyjść z siebie i stanąć obok. Niech porzucona skóra leży sobie spokojnie, my zbudujemy Autoportret odczuwany.
Patrzą na mnie,
więc pewnie mam twarz
Ze wszystkich znajomych twarzy
najmniej pamiętam własną
Nieraz mi ręce
żyją zupełnie osobno.
Może ich wtedy nie doliczać do siebie?
Gdzie są moje granice?
Porośnięty przecież jestem
ruchem albo półżyciem
zawsze jednak pełza we mnie pełne czy niepełne,
ale istnienie.
Noszę sobą
jakieś swoje własne
miejsce.
Kiedy je stracę,
to znaczy, że mnie nie ma
Nie ma mnie więc nie wątpię
Oto mamy do czynienia z próbą zdefiniowania istnienia – życia, śmierci, ciała, ducha. Buduje ją kilka uwag oczywistych – choć, oczywiście, nie zastanawiamy się nad nimi w zwykłej prozie życia.
- Czy nie sądzisz, że rzeczywiście najlepszym dowodem istnienia naszej twarzy jest fakt, że inni na nas patrzą? Możemy, owszem, dotknąć własnego nosa, ale bez lustra go nie zobaczymy! Jak zawodny jest zatem (jak wierzymy w niego!) zmysł wzroku!
- Czy fakt, że „coś” widzimy to na pewno dowód że „coś” istnieje? A przecież – własną twarz pamiętamy najmniej ze wszystkich!
- Czy najmniej wiemy o sobie i o swoim wyglądzie? Czy gdybyś nagle w tłumie zobaczyli swoją twarz – rozpoznałbyś siebie? Coś znajomego w tej twarzy… Nie jestem pewna.
- A ręce, a nasz ruch, miejsce, które zajmujemy sobą jako człekokształtna bryła wysokości ponad metr i trochę, szerokości danej, obwodzie większym lub mniejszym? Może to jest nasze istnienie? Ja – twarz, ciało, ręce w ruchu. Niby tak, ale ręce czasem żyją osobno. Drżą. U kleptomanów działają samodzielnie. Gestykulują czasem wbrew nam i poza naszą świadomością. No to chyba ich nie doliczać do siebie – przynajmniej w takiej sytuacji?
A zatem ciało – to nie jest nasze istnienie. Zajmuje wprawdzie miejsce w przestrzeni, gdzie ja tam ono, wypełnia jakiś obrys. To ostatnie miejsce można zobaczyć (makabra!) w kryminałach – zaznaczony przez policję kontur nieboszczyka. To miejsce to nie może być nasze istnienie! Tylko… o paradoksie poety!
Kiedy je stracę,
to znaczy, że mnie nie ma!
Wszystko się zgadza w odwróconym rachunku myśli Kartezjusza
Nie ma mnie – więc nie wątpię.
Nie ma istnienia, kiedy nie ma ciała. A Kartezjusz głosił, że to myślenie, wątpienie, świadczy o tym, że jesteśmy!
W takim razie powtarzam, przerażona i pełna obaw za poetą:
Gdzie są moje granice?
Naprawdę chciałabym to wiedzieć. Wyciągnąć tę prawdę od wszystkich mocy niezgłębionych, które ustaliły reguły istnienia. Logika myślenia i obserwacje faktów pewnych – śledzi je Białoszewski – nie prowadzą do żadnych pewników. Tylko kiedy już nas nie ma – to jest rzecz bez wątpienia.
A kiedy i gdzie jesteśmy?
Być może odbiorcy poezji – zwłaszcza ci twardo stojący na ziemi – będą zawiedzeni. Żadnej konkretnej odpowiedzi. Kiepskie przeżycia estetyczne. Trzeba znów wskoczyć w swoją skórę i żyć dalej. Ale ta chwila refleksji o istnieniu! O prawdach i paradoksach naszego funkcjonowania w przestrzeni. Samo postawienie pytania, umiejętność samoobserwacji – może to jest właśnie istota istnienia, może zaistnieliśmy przez chwilę – świadomie, obiektywnie? To dzięki poezji Białoszewskiego, który narysował, oglądając swoje ręce, ciało, twarz – autoportret odczuwany.
A co z lingwizmem?
Owszem, daje znać o sobie także w tym wierszu. Przecież to zestaw zwykłych twierdzeń z codziennej mowy ludzi, z żywego języka. Odpowiednio zestawione, „użyte” do tak filozoficznego tematu – nagle odsłaniają paradoksy i niedostrzegane dotąd prawdy o człowieku. Zwróćmy uwagę na metaforę: „porośnięty jestem półżyciem”. Porośnięty jak kamień albo mur, ale nie ruchem, lecz półżyciem – zestawienie tych słów zarazem ożywia coś martwego, jak i zamienia człowieka w kamień, w statyczną bryłę.
Jest także konstrukcją lingwistyczną twierdzenie Kartezjusza zamieszczone w końcówce utworu. „Myślę (wątpię) więc jestem” to słowa już „przywłaszczone” przez język. W wierszu Białoszewskiego zostały przewrotnie odwrócone – nie ma mnie, więc nie wątpię… i w tej wersji daje wiele do myślenia. Cały Autoportret odczuwany jest, jak widać, intrygujący. Czy ktoś w to wątpi? Czy nikogo tu nie ma?
Ata Wrońska
Zobacz:
Zaprezentuj twórczość Mirona Białoszewskiego i zinterpretuj wybrane utwory
https://aleklasa.pl/gimnazjum/c305-wiersze/bialoszewski-karuzela