Moje spotkanie z Ferdydurke.
Wstęp – autoanaliza: jaka byłam przed lekturą Ferdydurke
Żyłam w świecie szarym, jednostajnym, codziennym. Gobelin moich dni minionych tkany był szarą nicią przyziemności. Każdego dnia wstawałam, powtarzając utrwalone rytuały, sumarycznie składające się na coś piękniejszego, co miało być moim życiem. Ale to były tylko różne odcienie szarości, „które rankiem mi w głowie, później na dłoniach i w każdym słowie, niczym gołąb pocztowy powracały”. Aż pewnego dnia spostrzegłam go. Był trochę dziwaczny, odstawał od otoczenia – może dlatego zwrócił moją uwagę? Starałam się obojętnie przechodzić obok niego, ale zawsze przyciągał mój wzrok (czy oczy były żądne jego widoku?). Pewnego razu, gdy mijałam go, nagle odwrócił się i spoglądając na mnie, zaśmiał się. Nie wytrzymałam. Zawołałam za nim, ale zdawał się nie słyszeć mojego głosu. Krzyknęłam raz jeszcze, tym razem głośniej, nie ukrywając złości: „Czy Pan Ekscentryk, Piewca Indywidualizmu nie zechce zamienić słowa z osobnikiem z szarego tłumu?”. Wtedy przystanął. Powoli zbliżyłam się do niego. Stał nieruchomy ze spuszczoną głową, jakby rozmyślał. Spojrzał na mnie, gdy niechcący potrąciłam jego ramię. To było spojrzenie inne od wszystkich. Wyczytałam w nim współczucie i od razu, prawie bez udziału mojej woli, pojawił się żal, przeradzający się w wyrzut za jakość mojej egzystencji.
Początek dialogu i zasianie wątpliwości
– O co właściwie ci chodzi? – zapytał wyczuwając napiętą atmosferę.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
– O co mi chodzi? Czy to ja zaprzątam ci głowę? Czy to ja pojawiam się, siejąc zamęt w życiu twoim? Czy to ja inna jestem i odrębnością swoją próbuję zarazić cię? Czego ty w ogóle ode mnie chcesz? Zostaw mnie i odejdź tam, skąd przyszedłeś!
– A więc tu tkwi twój problem. Wtapiasz się w szarość dnia codziennego i nie potrafisz się wyłamać z obowiązujących reguł. Nawet nie próbujesz myśleć, bo inni robią to za ciebie. W porządku, odchodzę. Nie przesadza się starego drzewa. Ale gdybyś miała ochotę uczynić siebie szczęśliwą, sięgnij po Gombrowicza…
W tym miejscu zmieszał się. Odwrócił się na pięcie i powoli zaczął iść w przeciwnym kierunku.
– Zaczekaj – zawołałam. – Co ty bredzisz? Co ma Gombrowicz do szczęścia? Chyba zwariowałeś?
Przystanął.
– Nie mów tak. Może kiedyś zrozumiesz. Tak, gdy zastanowisz się, jaka jesteś, jaką cię widzą i jaka chciałabyś być, wtedy zrozumiesz. Może dowiesz się, czego naprawdę chcesz.
Nie rozumiałam. Owszem, panowała moda na Gombrowicza, ale to tylko literatura. Życie toczy się innym torem. To bezsens. Mojej drogi życia, a tym bardziej kierunku dążenia do szczęścia nie będzie wyznaczać jakiś nadęty pisarczyk. Którego nawet – podobno – nie można zrozumieć. Te i inne wątpliwości stłoczyły się w mojej głowie, która dotąd była zbyt logiczna, by zrozumieć. Chciałam zasypać nimi tego, który zasiał w moim sercu odrobinę niepokoju, ale go już nie było. Zostałam sama ze świadomością, że jednak można inaczej, bardziej twórczo, kolorowo (skoro on mógł?). Wracałam do domu – niby ta sama, a inna.
Gombrowicz… Wprawdzie kilka jego pozycji miałam na półce, ale zasłyszane opinie (że trudny, że zbyt awangardowy, że filozofuje, że dla kręgów wyższych) zawsze powodowały, iż jak oparzona cofałam rękę, kierując ją ku temu, co proste, łatwe, przyjemne, niewymagające zaangażowania intelektu. Teraz jednak, zainspirowana słowami nieznajomego, właściwie po to, by udowodnić sama sobie, że to ja mam rację, że życie jest szare, że dla prostego człowieka szczęście to nierealne pragnienie tęczy barw w spopielonej garści prochu… chciałam spróbować.
Prowokujący tytuł
Ferdydurke? Cóż znaczy ten tytuł? Zagadka? Jak ją rozpatrywać? Zagadkę trzeba przecież rozwiązać. Żadnych powiązań przyczynowo-skutkowych. Żadnych podtekstów. Żadnych rysów symbolicznych. Po prostu Ferdydurke. Czy sięgnąć po tę książkę? Od samego początku mam pewne wątpliwości. W tytule dziwne słowo, a więc nie prostota, ale też… nie zawiłość. Tajemnica? Na pierwszy rzut oka wygląda mi to na rozpoczęcie jakiejś partii, gry. Ale jaka jest stawka? Kto ją wygra? Ryzykuję. Chęć poznania czegoś nowego, chęć wybicia się ponad przeciętność jest większa. Zaczynam czytać.
Dalszy ciąg prowokacji
Tego już za wiele. Też mi coś. Naiwna bajeczka o trzydziestoletnim Józiu, który pewnego dnia trafia do szóstej klasy, ma poszerzyć moje horyzonty myślowe, ma zmienić mój stosunek do rzeczywistości? Śmieszne. Nie, to nie lektura dla mnie! Gombrowicz wspaniały, Gombrowicz genialny. Gombrowicz czołowy przedstawiciel epoki… To chyba jakieś nieporozumienie, takie opowiastki są nie dla mnie. Dziękuję za perspektywy owocniejszego życie, do którego wgląd mają mi dać takie bzdury. Wolę żyć według starych schematów…
Początek przemiany
Właśnie, schematy. Przecież od tego wszystko się zaczęło. Od starych, skostniałych struktur, których już dłużej nie mogłam znosić. Bunt – to coś w moim życiu nowego. Dotąd przystawałam na to, co tradycyjne, stare i sprawdzone. Coś się zaczyna dać – czy to za sprawą tej książki? Przecież wszystko w życiu wydawało mi się jasne i proste, bo było jednego koloru. Teraz, gdy pojawia się nieczytelny jeszcze zarys barw, świat staje się inny…
Pomyślałam o człowieku, którego spotkałam. Co miał na myśli mówiąc, że nie potrafię wyłamać się z obowiązujących reguł, że nie próbuję myśleć?…Może miał rację, że kiedyś zrozumiem. Ale kiedy? Muszę przeczytać tę książkę. Przecież powiedział wyraźnie: sięgnij po Gombrowicza. Kimże on był, by rozkazywać mi, co mam robić? Nie mogłam żyć w niepewności. A jeśli się nie mylił?
Próba interpretacji dzieła i polemiki z nim
Przeczytałam to dzieło. Już sam ten fakt napawał mnie dumą. Wierzyłam bowiem, że od teraz będę bardziej nowoczesna. Jednak pozornie prosta fabuła zmyliła mnie. Trzydziestoletni Józio trafia do gimnazjum, gdzie – wiadomo – cierpi tortury wieku dojrzewania. Poddaje się go „terrorowi wielbienia wieszczów i klasycznej gramatyki”. Dalsze perypetie głównego bohatera, jak to zwykle bywa, doprowadzają do ogólnego zamieszania – „kupy”. Muszę przyznać, że ta banalna historyjka zmusiła mnie do zajrzenia pod powierzchnię, do zbadania swojego prawdziwego „ja”. Czy przypadkiem nie jestem jak główny bohater? Czy moje życie nie przybiera określonych (przez kogo?) kształtów? Wreszcie, czy w swoim życiu jestem sobą?
Ja – człowiek wyrażony w pewnej formie…
Ja jako ja, czyli moje własne postrzeganie siebie.
Moja forma – ciało, poddawane naciskom z zewnątrz (zwierzęcość) i od wewnątrz (człowieczeństwo).
Moja forma – zachowanie, uwzględniające presję z zewnątrz (prawo ludzkie) i od wewnątrz (prawo boskie, w sumieniu).
Moja forma to pod każdym względem wypadkowa tych dwóch rzeczywistości, w których egzystuję. Zastanawiam się jednak, czy nie może być to twórczy wybór pomiędzy tym, co chcę a tym, co mogę. I czy forma zawsze musi oznaczać nieszczerość, i czy zawsze musi prowadzić do „upupienia”…
Powoli zaczynam rozumieć, czemu miała służyć ta lektura, której tak bardzo się obawiałam. Właśnie mój infantylizm odciągnął mnie od spojrzenia głębszego.
Ale teraz, gdy patrzę głębiej, mam odwagę myśleć niekiedy trochę inaczej niż mistrz Gombrowicz (który sam mnie myślenia nauczył).
Bo choć nie ma ucieczki od formy, wydaje mi się, że człowiek może być wolny.
Sądzę też, że przyobleczenie formy nie zawsze jest zniewoleniem – a nie tak to ujmował Gombrowicz. Właśnie ta forma, jaką przybieramy, nie daje spokojnie spać, nie pozwala z ufnością patrzeć w niebo. Właśnie ta forma, kiedy chcemy cokolwiek zmienić, moim zdaniem prowadzi nas od zwątpienia do twórczego działania tak, że z pozornie złego drzewa otrzymujemy dobre owoce. Zakłamanie, fałsz, stereotypy, przed którymi uciekamy popadając w te same, choć o innej nazwie, inspirują nas, by szukać głębiej, a może gdzie indziej. Bo jeśli tak jak Józio pojmujemy rzeczywistość, świat, siebie samych – to faktycznie nie ma sensu to wszystko, co robimy, czym żyjemy, kim jesteśmy. Taka forma rodzi formę i nie otwiera na nowe, ale zniewala i zamyka w kręgu starego.
Zakończenie – zamknięcie klamry (metafora gobelinu)
A ja jako człowiek, którego pojmują inni? Etykieta, jaką mi przyklejają już mnie nie przeraża. Wykrzywiona „gęba”, rozdarta tysiącem sprzeczności nie zniechęca mnie. To, co mówią na mój temat to tylko namacalne okruchy mojej formy, które częściowo odrzucam, tworząc formę doskonalszą – lepszego człowieka. I to, że jak mnie widzą, tak mnie piszą, nie przeszkadza mi. Wiem, że mogę wzbijać się na skrzydłach formy, by lecieć w przestworza wolności.
Codziennie wychodzę na ulicę i poszukuję innych, którzy „nie hołdują tradycyjnym kanonom estetycznym”, którzy potrafią przełamać skostniałe nawyki i dorosnąć do świadomego uczestnictwa w swoim życiu. I patrzą na mnie z przymrużeniem oka. O, z niesmakiem kręcą głowami. A ja tylko próbuję dorzucać kolorowe nitki, wplatając je w szary gobelin codzienności. Nie zaprzeczam, że Słowacki wielkim poetą był, ale gdy pytają czemu ja taka inna, z uśmiechem odpowiadam – poczytajcie Gombrowicza. Wtedy wykorzystują z oburzeniem – co ma do tego Gombrowicz!! Może i oni kiedyś zrozumieją.
Komentarz do tematu
„Moje spotkanie z Ferdydurke” to temat wolny, chociaż związany z konkretną lekturą. Spotkanie może być dowolne, lektura została wskazana.
Rada
Jeśli Wasz polonista zgadza się na swobodną formę wypowiedzi, możesz napisać tekst podobny do zamieszczonego obok: coś na kształt opowiadania (zwierzenie, autoanalizę) z wcale zgrabną próbą „upoetyzowania” stylu.
Uwaga, styl poetycki!
Znamiona prozy poetyckiej wydać zwłaszcza na początku i końcu pracy. Dbaj o kompozycję!
Zwróć uwagę na „klarowność” budowy tego wypracowania – zamysł kompozycyjny zamknięcia pracy w klamrze podobnego początku i końca. Nie tylko podobny styl we wstępie i zakończeniu, ale i motyw gobelinu zamieszczony i tu, i tu.
Dobry pomysł
Pokazanie drogi dojścia do lektury, motywacji czytania i obserwowanie stopniowej przemiany, która pod wpływem Ferdydurke dokonuje się w autorce.
Zobacz:
https://aleklasa.pl/matura/c406-nauka-o-jezyku-2/ferdydurke-matura-2