„Człowiek (…) jest trochę zagubiony w moralnym labiryncie współczesnego świata” (W. Myśliwski). Rozwiń tę myśl w oparciu o literaturę i o własne doświadczenia.

Układ pracy:

I Rozważania wstępne.

II Pokusa kariery, pieniędzy, stanowiska (Granica).

III Moralność wystawiona na próbę przez historię – Tadeusz Borowski: Pożegnanie z Marią, Czesław Miłosz: Campo di Fiori, Jan Józef Szczepański: Przed nieznanym trybunałem, Gustaw Herling-Grudziński: Inny świat.

IV Metaforyczne ujęcie wyzwania moralnego i ludzkich reakcji w jego obliczu – Albert Camus: Dżuma.

V Końcowe rozważania i refleksje – przykłady z życia.

 

Przykładowe rozwinięcie tematu

I
Dwudziesty wiek jest bardzo ciekawą epoką. Tyle się zmieniło: życie nabrało tempa, człowiek bez problemu może pokonywać przestrzeń i przesiadając się z samolotu do samolotu, okrążyć świat nie w osiemdziesiąt, ale zaledwie w kilka dni. Do wyleczenia wielu chorób, które dawniej uważano za śmiertelne, dziś wystarcza seria antybiotyków. W wolnym czasie nie grozi nam nuda: mamy telewizję, kompakty, Internet, telefony komórkowe.

Trudno nie doceniać tych dobrodziejstw, ale nasz wiek ma również swą ciemną stronę. Rozwój nauki i techniki odbywa się kosztem wartości duchowych, które w tej epoce są często spychane na margines. Pod względem moralnym egzystencja współczesnego człowieka jest o wiele trudniejsza niż życie jego przodków.

Świat bardzo się zmaterializował. W pogoni za nowoczesnym gadżetem, pieniądzem, sukcesem tracimy rozeznanie w tym, co jest naprawdę dobre, a co złe. Niełatwo jest żyć w takiej rzeczywistości, nic więc dziwnego, że często poruszamy się w niej jak w moralnym labiryncie i zamiast dokonywać przemyślanych wyborów, bezrefleksyjnie korzystamy z przypadkowych sytuacji, które podsuwa nam samo życie.

II
Dwudziestowieczni pisarze szybko zauważyli moralne zagubienie współczesnego człowieka, dlatego bohater wyłaniający się z literatury naszej epoki tak często jest osobą wewnętrznie rozdartą, moralnie rozdwojoną. Te rysy ma Zenon Ziembiewicz z Granicy Zofii Nałkowskiej. Gdy go poznajemy, jest bardzo młody, ale mimo to już wie, przed czym będzie się w przyszłości bronił. Pod żadnym względem nie chciałby przypominać ojca – próżniaka i zakłamanego rozpustnika. Wydaje się, iż wszystko zapowiada, że mu się to uda: chłopak z zapałem uczy się i marzy o pracy dla dobra innych. W wyobraźni widzi jasne osiedla dla robotników, które powstaną właśnie z jego inicjatywy. Jest tak pochłonięty marzeniami, że niemal odruchowo przystaje na pierwszy życiowy kompromis: zgadza się nadsyłać korespondencję z Paryża do pogardzanego przez siebie tygodnika w zamian za to, że jego właściciel sfinansuje mu studia. To kamyczek, który spowoduje prawdziwą lawinę: za jakiś czas w życiu Zenona pojawi się romans, którego bohater nie będzie umiał zakończyć. Potem zrezygnuje z kolejnych ideałów (wyda rozkaz strzelania do strajkujących robotników!).

Błyskawiczny, efektowny styl, w jakim Ziembiewicz doszedł do stanowiska prezydenta miasta, pozornie może imponować, ale jakie koszty zapłacił bohater za swoją karierę? Zdradził nie tylko obie kochające go kobiety (Elżbietę i Justynę), ale przede wszystkim samego siebie. Z uczciwego człowieka stał się życiowym konformistą. Jego psychika nie wytrzymała ciśnienia faktów, dlatego popełnił samobójstwo. Mimo lat, które dzielą nas od powstania Granicy (powieść pochodzi z 1935 r.), ta książka jest wciąż aktualna, gdyż podkreśla, jak niewinne mogą być początki odchodzenia od moralnych zasad i wkraczania na niejednoznaczną etycznie drogę. Lektura Granicy zmusza do przemyśleń (czy już nie zaczynam korzystać z ułatwiających życie nieetycznych rozwiązań?) i podkreśla, że jedynym miernikiem naszej moralności są widziane z zewnątrz fakty oraz inni ludzie („Jest się takim jak miejsce, w którym się jest, takim, jak myślą o nas ludzie”).

III
Wydawać by się mogło, że w ludzkim życiu zdarzają się chwile, w których niemal automatycznie pozbywamy się moralnego zagubienia i wszyscy postępujemy według najprostszych, a zarazem najbardziej humanitarnych zasad. Myślę tu o sytuacjach szczególnego zagrożenia: wojnie, epidemii ciężkiej choroby, klęsce żywiołowej. Ale i literatura, i obserwacje życia pokazują, że nawet w tych dramatycznych okolicznościach często jesteśmy pełni wahania i niepewności.

Co wybrać? Czy myśleć tylko o sobie i za wszelką cenę ratować własne życie, czy starać się również pomóc innym? Czy sięgać po wszystkie dostępne środki bez względu na ich etyczną wartość, czy do końca dbać o zachowanie godności, honoru, twarzy? Na te pytania próbuje odpowiedzieć literatura traktująca o wojnie i okupacji. Pisarze, którzy przeżyli ten okres, na każdym kroku podkreślają, że wszystko, co wydarzyło się w tym czasie, a więc i dokonywane przez człowieka wybory moralne, należy oceniać według innych kryteriów niż te, które obowiązują w naszym codziennym świecie. Czesław Miłosz w Zniewolonym umyśle ilustruje to przekonanie plastycznym przykładem żyjącej już po wojnie kobiety, która rozparta na wygodnej kanapie potępia matkę z obozu, zamiast własnej śmierci wybierającą śmierć swojego dziecka. Tadeusz Borowski w opowiadaniach z tomu Pożegnanie z Marią pokazuje zmiany, jakie zachodzą w psychice człowieka, który przebywa w obozie koncentracyjnym. Głodny, spracowany i przez cały czas zagrożony śmiercią zmienia się w „zwierzę zlagrowane”, traci wrażliwość i umiejętność współczucia. Poczucie moralności ustępuje w nim instynktowi życia – zależy mu tylko na przetrwaniu, bez skrupułów kradnie więc żywność, bez emocji patrzy na dymiące kominy komór gazowych, w których płoną inni ludzie, odmawia pomocy współwięźniom. Tak właśnie zachowuje się narrator tych opowiadań – Tadeusz. Utratę elementarnej moralnej wrażliwości przedstawia też sytuacja liryczna zarysowana w wierszu Czesława Miłosza Campo di Fiori: „znieczuleni” przez życie w okupowanej stolicy, przyzwyczajeni już do codziennych łapanek i egzekucji warszawiacy korzystają z pięknej, kwietniowej niedzieli i beztrosko bawią się na karuzeli, usytuowanej tuż za murem płonącego w powstaniu getta (jej motyw pojawia się też w Początku Andrzeja Szczypiorskiego).

Ale to tylko część prawdy o moralności współczesnego człowieka – o tym, że w identycznych okolicznościach jest on zdolny do bardzo różnych zachowań, przekonują nas inne utwory poruszające się w kręgu tej samej, wojennej tematyki. Esej Jana Józefa Szczepańskiego Przed nieznanym trybunałem, podobnie jak opowiadania Borowskiego, przenosi nas do Auschwitzu. Spotykamy w nim te same przygnębiające realia: transporty, apele. Ale nie znajdujemy obojętności – podczas jednego z apeli zgłasza się człowiek, który chce oddać życie za innego, nieznanego sobie więźnia, o którym wie tylko tyle, że jest ojcem rodziny. Czy można wyobrazić sobie bardziej humanitarny gest? A przecież ojciec Maksymilian Kolbe, bo o nim tu mowa, znajdował się w trybach tej samej obozowej machiny do odczłowieczania ludzi, o której pisał Borowski.

Trudno wymagać od każdego, by był człowiekiem formatu ojca Kolbego – to niezwykły dar – ale jego przykład świadczy, że moralny labirynt jest przestrzenią do pokonania. Każda, nawet najtrudniejsza sytuacja pozostawia chociaż odrobinę miejsca na dokonanie własnego wyboru. Moim zdaniem żadne okoliczności nie zwalniają nas od odpowiedzialności za własne czyny. Co prawda bunt nie zawsze przynosi wymierne efekty i często wymaga ogromnej odwagi, ale jednocześnie daje poczucie wolności, pozwala zachować twarz.

Czy współczesnego człowieka stać na moralne przeciwstawienie się złu i walkę o swoją godność? Przyjrzyjmy się zachowaniom ludzi uwięzionych w sowieckich łagrach przedstawionych w Innym świecie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Obóz w Jercewie to świat odwróconego dekalogu. Nie każdy potrafi być człowiekiem w tych nieludzkich warunkach. Młode dziewczyny sprzedają się za kawałek chleba, kobiety, chcąc uniknąć morderczej pracy w brygadach leśnych, godzą się na przypadkowe ciąże i wydają na świat niechciane dzieci, na każdym kroku spotyka się donosicielstwo i szpiegostwo.

Ale obok moralności złamanej i okaleczonej nie brakuje też zachowań świadczących o wielkości człowieka. Na czyn niezwykły zdobywa się inżynier Misza Kostylew, który w młodości był gorliwym komsomolcem. Gdy przekonuje się, na jakim fałszu i zbrodniach opiera się gloryfikowana niegdyś przez niego partia – dokonuje samookaleczenia: opala w ogniu dłoń, by już nigdy nie pracować dla „ludowej” władzy. Niszczy ciało, lecz ratuje moralność. Podobnie myśli Natasza Lwowna, która wierzy, że nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji człowiek może zdobyć się na ostatni gest wolnej istoty – odebrać sobie życie. W takiej sytuacji samobójstwo przestaje być ucieczką! Na imponujący czyn zdobywa się też Fin Rusto Karinen. Chociaż prawie nie ma szans, decyduje się na ucieczkę z łagru. Gdy chłopi, którzy znajdują go w tajdze, odwożą go do obozu skrępowanego niczym zwierzę, zamiast poczucia klęski czuje dumę. „Niczego nie żałuję (…) opłaciło się. Zawsze to tydzień wolności” – stwierdza. Naiwna donkiszoteria? W moim odczuciu – dowód, że mimo moralnego chaosu i bezprawia współczesności w człowieku niełatwo jest zabić ducha!

IV
Moralny labirynt współczesności przybiera różne oblicza. Nasza młodość przypadła na czasy pokoju, ale nie oznacza to wcale, że przed nami, jak przed żyjącymi w czasie wojny bohaterami Początku Szczypiorskiego, nie pojawią się niewybrane przez nas sytuacje, którym będziemy musieli sprostać. Moralną próbą jest dla człowieka każdy dzień, bo w każdym dniu spotykamy się zarówno z dobrem, jak i ze złem. W jego obliczu wszystkie nasze czyny, gesty i decyzje stają się głosem oddanym za złem albo przeciw niemu.

Metaforyczną refleksją na temat tego wymiaru ludzkiej egzystencji jest Dżuma Alberta Camusa. Epidemia choroby jest przenośnią wszelkiego zła, a sama książka – parabolą (przypowieścią) o ludzkim zagubieniu, zmaganiu z losem i różnych postawach wobec zagrożenia. W jego obecności nie tylko ujawniają się skrajne emocje – ludzie doświadczają też wewnętrznych przemian i przewartościowań.

Jesteśmy w Oranie. Pojawiają się pierwsze ofiary tajemniczej choroby. Doktor Bernard Rieux stwierdza, że to dżuma. Jest miejscowym lekarzem, którego znają wszyscy, bo z równym zapałem leczy biednych i bogatych. Teraz bez wahania rozpoczyna walkę z dżumą. Czy jest dumnym herosem o nadludzkim charakterze?

Przeciwnie – to skromny człowiek, który w każdej sytuacji wyznaje prostą zasadę: złu można przeciwstawić tylko uczciwość. Brzmi ona nieco idealistycznie, ale sprawdza się w praktyce. By pozostać jej wiernym, Rieux pracuje po dwadzieścia godzin na dobę, odsuwa myśl, że on sam też może zachorować, stara się nie pamiętać o osobistych problemach (choroba żony). I chociaż, gdy zaraza jest już prawie zażegnana, umiera i ona, i najlepszy przyjaciel doktora – Tarrou, Rieux czuje satysfakcję: sprostał wyzwaniu, sprawdził siłę własnego charakteru, dał przykład innym. Ma pełne prawo do słów, że „w ludziach więcej zasługuje na podziw niż na pogardę”. Wątpliwości nie ma też Tarrou, który tworzy kolumny sanitarne i dba o izolowanie chorych. To on przestrzega, że w walce ze złem ani na chwilę nie można uśpić czujności: „Trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby (…) nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka i żeby go nie zakazić”.

Nie wszyscy bohaterowie powieści prezentują tak jednoznacznie skrystalizowane postawy moralne, wielu z nich przeżywa chwile wahania i niepewności, miota się między sprzecznymi wartościami. Ambiwalentnych uczuć doświadcza dziennikarz Rambert, który na początku epidemii marzył o wyjeździe z objętego kwarantanną miasta. Nic nie łączyło go z Oranem, a w Paryżu zostawił dziewczynę. Lecz gdy wreszcie dostał upragnione zezwolenie na wyjazd, poczuł, że nie może opuszczać miasta i być szczęśliwym, gdy inni cierpią! Przeżywając dżumę z nieznajomymi, przekonał się, że nic tak nie integruje ludzi jak wspólna walka z nieszczęściem. Może warto go poznać, by w jego obecności odczuć braterską miłość, przyjaźń, poczucie wspólnoty?

Moralność ojca Paneloux wydawała się monolitem. Kształtowała ją religia: jako ksiądz uważał, że nie należy sprzeciwiać się woli Boga. Skoro zesłał ludziom chorobę, widocznie zasłużyli na taką karę. Ale i on stracił swój chłodny spokój – gdy zetknął się z cierpieniem małego, niewinnego dziecka, obudziły się w nim całe pokłady buntu przeciwko złu. Zrozumiał, że prawdziwy człowiek nigdy się nie poddaje, że „trzeba iść naprzód w ciemnościach, trochę na oślep i próbować czynić dobro”.

Ekstremalne sytuacje niejednokrotnie zmieniają ludzi, zbliżają ich do siebie i otwierają na potrzeby innych nawet osoby skrajnie nieśmiałe, stojące zazwyczaj na uboczu, jak niepozorny urzędnik Grand.

Ale Camus przy całej swojej wierze w człowieka nie jest naiwnym idealistą. Jako mądry obserwator życia wie, że wśród nas zdarzają się ludzie, którzy potrafią wykorzystać cudze nieszczęście na swoją korzyść. Dlatego wśród jego bohaterów pojawia się przestępca Cottard. Dżuma – to dla niego azyl i jedyna możliwość ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, toteż nie buntuje się przeciw niej i marzy, by trwała jak najdłużej. Gdy jednak epidemia mija i wszyscy szaleją z radości, on jeden cierpi i w akcie desperacji popełnia samobójstwo. Zły człowiek ponosi klęskę razem ze swoim żywiołem – złem.

V
Każde wchodzące w dorosłość pokolenie marzy, by jego życie było jasne i szczęśliwe. I wyobrażając je sobie zapomina, że droga do szczęścia nigdy nie jest gładka, a to, co możemy osiągnąć łatwo i bez wysiłku, rzadko kiedy okazuje się prawdziwą wartością. Zabrzmi to jak truizm, ale życie było, jest i zawsze będzie moralnym labiryntem, przez który wędrówki nie ułatwi żadne odkrycie ani wynalazek.

Co robić, by nie przegrać jak Zenon Ziembiewicz, nie uwikłać się w moralną pułapkę niczym Cottard, nie poczuć osobą zniewoloną, zdominowaną przez okoliczności? Literatura i życie dają tylko jedną, oszczędną podpowiedź: trzeba starać się, by w labiryncie życia nigdy nie zgubić najprostszych zasad bliskich filozofii dekalogu.

W mediach nieustannie pojawiają się wiadomości o zbrodniach dokonywanych przez coraz młodszych przestępców – stają się nimi niemal dzieci. Fakt przerażający, ale to tylko jedna strona współczesnej rzeczywistości. Niedawno na schodach spotkałam ośmioletniego synka sąsiadów. Niósł przed sobą stos kartonowych pudełek. Na moje pytanie, po co mu tyle paczek, odparł ze zdziwieniem: „to pani nie wie, że jest powódź? Chodzimy z kolegami do PCK i pomagamy pakować rzeczy dla ludzi, bo im przecież wszystko pozalewało”. Na końcu labiryntu zobaczyłam maleńkie światełko!