Model poezji konceptualnej bardzo szybko stał się w literaturze europejskiej epoki baroku obowiązującym wzorem. Maksymę Mariniego realizowało wielu twórców, między innymi słynny hiszpański konceptysta Ludwik Gongora. Również w Polsce nie zabrakło entuzjazmu dla poezji opartej na dziwacznych, zaskakujących pomysłach. Wzór Mariniego przeniknął do polskiej kultury dworskiej stosunkowo szybko. Już w 1622 roku poezję sławnego Włocha tłumaczył Paweł Kostka ze Sztemberku, a potem sam Jan Andrzej Morsztyn – największy w Polsce mistrz barokowego konceptu, twórca poezji niezwykle kunsztownej i wyrafinowanej. Zobaczmy na przykładzie kilku wierszy, jak w praktyce realizował Morsztyn zasadę Mariniego. Oto jeden z najbardziej reprezentatywnych utworów poety:
Do trupa
Leżysz zabity i jam też zabity
Ty – strzałą śmierci, ja – strzałą miłości
Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości
Ty jawne świece, ja mam płomień skryty.
Tyś na twarz suknem żałobnym nakryty,
Jam zawarł zmysły w okropnej ciemności,
Ty masz związane ręce, ja, wolności
Zbywszy, mam rozum łańcuchem powity.
Ty jednak milczysz, a mój język kwili,
Ty nic nie czujesz, ja cierpię ból srodze,
Tyś jak lód, a jam w piekielnej śrzeżodze.
Ty się rozsypiesz prochem w małej chwili,
Ja się nie mogę, stawszy się żywiołem
Wiecznym mych ogniów, rozsypać popiołem.
Swojemu utworowi nadał Morsztyn formę sonetu – trudną i wyrafinowaną, wymagającą sporego kunsztu artystycznego. Sięgają po nią jedynie wytrawni artyści, którzy w sztuce operowania słowem poetyckim osiągnęli doskonałość. Subtelnej, finezyjnej formy sonetu domagała się tematyka tego gatunku, skupiona wokół miłosnego przeżycia i wszelkich komplikacji duszy przez owo wzruszenie wywołanych. Nieobce musiały być Morsztynowi, skoro tak często odwoływał się do formy sonetu, wierząc, że sprosta niełatwym regułom gatunku.
Zapis graficzny tekstu dowodzi, że mamy do czynienia z sonetem włoskim, realizującym układ dwóch strof czterowersowych i dwóch trzywersowych. Zgodnie z konwencją gatunku wiersz sytuuje się w kręgu tematyki miłosnej, co sygnalizuje już pierwsza strofa kreśląca obraz podmiotu lirycznego jako nieszczęśnika ugodzonego strzałą miłości.
Mogłoby się zatem wydawać, że niczego nowego i oryginalnego nie powinniśmy się spodziewać. Cóż, jeszcze jeden wiersz o miłości, jeszcze jedno tragiczne wyznanie o cierpieniach duszy szarpanej namiętnością. To wszystko prawda, ale…
Co „wzbudza zdumienie” w wierszu Morsztyna?
Po pierwsze, już sam tytuł. Zadziwić mógłby nawet współczesnego czytelnika, oswojonego z niejednym eksperymentem na materii poetyckiej, a co dopiero odbiorcę siedemnastowiecznego, którego jeszcze niedawno przekonywano do wzniosłych, uduchowionych wzorów kultury renesansu. Cóż poza zdumieniem mógł odczuwać, zwłaszcza jeśli wcześniej czytywał wysublimowane sonety Petrarki, sławiące urodę ciała i duszy niejakiej Laury? Tymczasem w wierszu Morsztyna zamiast pięknego imienia kochanki pojawia się krótki, odarty z wszelkiej poetyckości zwrot do trupa. Natychmiast wywołuje u odbiorcy i wstrząs natury estetycznej, i zdumienie. Jak to? Opisywać trupa w poezji? Wprowadzać do niej coś tak brzydkiego i odpychającego? Podnosić elementy turpizmu do rangi sztuki? Na tym niewątpliwie polega koncept poety, niespodzianka, jaką przyszykował czytelnikowi, chcąc mu dostarczyć mocnych wzruszeń. Nie wystarcza mu zresztą samo wprowadzenie szokującego, nietypowego dla poezji motywu. Autor do owego trupa się zwraca, sugerując, że to właśnie on będzie adresatem monologu.
Po drugie, zaskakuje nad wyraz oryginalne zestawienie – trupa z człowiekiem zakochanym. Niewolnikiem uczucia jest tu sam podmiot liryczny, który obserwując umarłego i towarzyszące mu rekwizyty – płonące świece, różaniec oplatający dłonie – odsłania szereg niespodziewanych skojarzeń, ujawnia ciąg podobieństw i kontrastów pomiędzy trupem a zakochanym. Zaznacza je przy tym w bardzo kunsztownej, dekoracyjnej formie, stosując oryginalne porównania i wyszukane metafory. A zatem ogląd umarłego prowadzi do odkrycia następujących podobieństw:
- Sukno żałobne pokrywające twarz umarłego i tworzące wokół niego aurę mroku kojarzy się z ciemnością zmysłów zakochanego, którego uczucie wpycha w czarną otchłań miłosnej rozpaczy.
- Różaniec splatający dłonie przypomina zakochanemu o stanie jego własnego umysłu spowitego łańcuchem, uwięzionego przez namiętności triumfujące nad głosem rozsądku. Dzięki sugestywnej i niezwykłej metaforze – mam rozum łańcuchem powity – podmiot mówiący jawi się jako więzień własnych, trudnych do okiełznania zmysłów i emocji.
Obok analogii rysuje się także cała seria kontrastów
Pierwszy z nich ma charakter paradoksu:
Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości
Paradoks stał się ulubionym środkiem artystycznym poetów baroku. Polegał na zestawieniu ze sobą największych sprzeczności, które jednak odkrywały nieoczekiwaną prawdę filozoficzną, moralną bądź psychologiczną. W przywołanym przykładzie mamy do czynienia ze spiętrzeniem paradoksów. Bo oto trup okazuje się „krwisty”, prawie żywy. A żywy trup to już rodzaj oksymoronu, czyli określenia łączącego ze sobą pojęcia o kompletnie przeciwstawnych znaczeniach (np. gorący lód, wesoła melancholia).
Ale koncept poety na tym się nie kończy. Trup nie dość, że rumiany, wydaje się ową rumianością przewyższać bladość twarzy zakochanego, który, choć rozpalony przez wewnętrzny płomień uczucia, demonstruje światu przezroczyste oblicze, apatię, niechęć do życia. I tu dopiero widać, że kontrast rumianości zmarłego i bladości zakochanego wcale nie jest tak sprzeczny, jakby się mogło wydawać. Podmiot mówiący poprzez to zadziwiające zestawienie eksponuje niszczącą siłę uczucia, które w rezultacie upodabnia zakochanego do trupa – powoduje bladość i zabija odruchy życia.
Drugi kontrast:
Ty jawne świece, ja mam płomień skryty
sygnalizuje odmienność sytuacji trupa i zakochanego w sposób nieco humorystyczny. Bo oto zmarły może demonstrować swój stan, niemalże „obnosić się” z nim, absorbując przy tym uwagę innych, obligując do gestów wynikających z obrządku, choćby takich jak zapalenie świec. Zakochany tymczasem w swoim miłosnym cierpieniu jest absolutnie samotny, skrywa je przed światem, tłumiąc w sobie żar namiętności, stąd kolejny oksymoron – płomień skryty.
Następne przeciwstawienia, dużo prostsze, dosadniej podkreślają różnicę między sytuację zmarłego i zakochanego:
Ty jednak milczysz, a mój język kwili,
Ty nic nie czujesz, ja cierpię ból srodze,
Tyś jak lód, a jam w piekielnej śrzeżodze
W wierszu Morsztyna zdumiewa także pointa,
która stanowi logiczne następstwo wyodrębnionych wcześniej kontrastów. Podmiot liryczny nękany przez ogień namiętności, zwracając się do trupa z wyrzutem, wyznaje, że oto zmarły znajduje się w dużo lepszej sytuacji niż zakochany. Trup szybko obróci się w proch, a człowiek we władzy uczucia cierpieć będzie bez końca. Obraz miłosnej udręki otrzymuje wyszukaną i oryginalną zarazem oprawę: stawszy się żywiołem „Wiecznych mych ogniów, rozsypać popiołem”.
Miłość i śmierć
Należy zwrócić również uwagę, że poza wymyślnymi, szokującymi konceptami wiersz odznacza się także niezwykle kunsztowną formą.
- Motywy tematyczne rozwijają się w oparciu o porządek paralelnie konstruowanych zadań, zaznaczony wyraźnie dzięki wielokrotnemu powtórzeniu anafory „Ty” („Tyś”). Stanowi ona jednocześnie zwrot do adresata (trupa).
- Autor konsekwentnie realizuje w tekście konwencję liryki inwokacyjnej, by z jednej strony szokować pomysłem dialogu z trupem, z drugiej zaś wyeksponować jego obecność.
Zastanawiać może, dlaczego tak mu na tym zależy. Czy dla wyostrzenia sprzeczności między zmarłym a zakochanym? Nie, bo tak naprawdę tej sprzeczności nie ma, a przynajmniej nie w takiej skali, o jakiej mówi podmiot liryczny w monologu. Przecież w rzeczywistości poprzez kreację postaci zakochanego, w którą wciela się podmiot, i przywołanie motywu trupa porusza autor najbardziej istotne dla człowieka kwestie. Mówi o miłości i śmierci – dwóch największych paradoksach ludzkiego istnienia. Trup jest w wierszu nie tylko synonimem ciała – odrażającego, skazanego na unicestwienie. Jest przede wszystkim uosobieniem śmierci, rozpadu, przemijania. Można się przed nim obronić poprzez miłość, która jest wieczna, choćby miała oznaczać nawet wieczną mękę.
Jeśli w ten sposób odczytamy sonet Do trupa, zobaczymy tym samym, jak bardzo uproszczona i nieprawdziwa jest forma określająca barok jako przerost formy nad treścią. W kunsztownej formie obfitującej w wyrafinowane porównania, niezwykłe metafory, śmiałe, szokujące zestawienia kryją się treści głębokie i ważkie. Nie należy ich pomijać, nawet jeśli w pierwszej chwili zanadto ulegamy wrażeniom estetycznym.
Zobacz:
Na podstawie sonetu Do trupa Jana Andrzeja Morsztyna przedstaw obraz miłości barokowej.
Na podstawie sonetu Do trupa Jana Andrzeja Morsztyna przedstaw obraz miłości barokowej.