Jan Twardowski
Pożegnanie wiejskiej parafii
Pożegnać wikariatkę na niewielkim piętrze
zabrać Biblię w tłumoczek kazania gorętsze
a sad sobie zostanie z gęsiami i płotem
strasząc konie proboszcza kasztanów bełkotem
Niechaj memu następcy kwiatem w brewiarz spada
wart bo lepszy ode mnie i mądrzej spowiada
Jeszcze skryję się w kościół. Nie chciej tu mnie widzieć,
bo ksiądz płacząc sam siebie jak grzechu się wstydzi
Tylko spojrzeć. Ten święty z pospolitą głową
jakieś śmieszne serduszko z wstążeczką różową
spośród wotów świecące jak żuczek z ukrycia
w czas co na usługach i śmierci i życia
Pora odejść. Nie płoszyć myszy i pacierzy
patronów dobrej sławy złej sowy na wieży
Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłe
że mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem
Tak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudno
wodę w stawie mierzoną złocistą sekundą
las z dzięciołem
kukułkę uczącą w gęstwinie
jak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imię
przybłędę co na rzece wywrócił się z łódką
i spoczywa pod krzyżem krzywym z niezabudką
Żal szkoły dzieci w ławkach woźnej z pękiem kluczy
chociaż lepiej że przyjdzie tu ktoś inny po mnie
stopnie gorsze postawi lecz czegoś nauczy
Żal kulawych i głuchych chorego w szpitalu
bardzo dawnej paniusi w przedpowstańczym szalu
przygotowań do wilii smutnej oczywiście
gdy opłatek od matki drży na poczcie w liście
Jeszcze tu kiedyś wrócę. Nocą po kryjomu
wiersz o świętej Teresce dokończyć w tym domu
Po cmentarzu pobłądzę. Ty dłońmi dobrymi
Przebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi
(Wiersze 1959)
Jan Twardowski kojarzy się dziś przeciętnemu odbiorcy z pochodzącym z jego poezji utartym już sloganem, widniejącym na ulicznych reklamach „spieszmy się kochać ludzi, tak prędko odchodzą”. Może i dobrze, że kultura masowa korzysta z poezji (i to dobrej poezji), ale perspektywa humanistycznych przesłań jest w wierszach księdza poety o wiele rozleglejsza.
Jednym z mniej znanych, urzekających prostotą lirycznego wyrazu jest wczesny (bo pochodzący z 1959 roku) wiersz pt. Pożegnanie wiejskiej parafii. Jawi się w nim Twardowski nie jako autorytet moralny i subtelny filozof, ale przede wszystkim jako człowiek. Człowiek przywiązany do zwykłych, prostych rzeczy, do miejsc i ludzi. To właśnie „serce” człowieka toczy nierówną walkę z „powołaniem” księdza. Dlatego podmiot liryczny (śmiało możemy powiedzieć, że jest nim sam autor) wypowiada się, jakby się wstydził tak bardzo ludzkich emocji i odruchów – wszak ksiądz nie powinien im ulegać.
Ale trzeba pożegnać „wikariatkę” i swój ukochany mikroświat na małej, zapadłej wsi. Pożegnać Naturę, która zawsze była bliska poecie – przez nią, przez każdy jej najdrobniejszy twór widzi on Boga; z iście franciszkańską afirmacją odczuwa piękno i dobro Boskiego stworzenia. Dlatego przyroda zasługuje na poczesne miejsce w jego pamięci. Pozostaje w niej sad „z gęsiami i płotem”, las, dzięcioły, inne ptaki leśne, nawet „woda w stawie mierzona złocistą sekundą”.
Twardowski z dokładnością obserwatora przyrodnika skupia się na szczególe; nie interesują go abstrakcyjne pojęcia, uogólnienia i racjonalizacje. Właśnie szczegół nabiera istotnego waloru emocjonalnego. Opisana za pomocą konkretów wieś wydaje się tym miejscem, gdzie człowiekowi najłatwiej jest być autentycznie dobrym, żyć bliżej Boga i ludzi, realizować Boże posłannictwo. A także osiągnąć wewnętrzny spokój i poczucie sensu własnego istnienia. Ślady podobnego franciszkańskiego myślenia są rozsiane po całej polskiej literaturze – od Kochanowskiego do późnych wierszy Jana Kasprowicza.
„Ze wsi mnie zabrali, by pokrzywdzić miastem” – wyznaje Twardowski. A więc miasto – pełne przygód i wyzwań, obiecujące drogę do kariery i awansu – nie jest propozycją kuszącą, raczej karą czy może wyrokiem losu, który ksiądz przyjmuje z żalem, ale z pokorą – w imię prawdy wyższej od prawdy własnych uczuć.
Gdzie może udać się poeta ksiądz przed ostatecznym rozstaniem? Oczywiście – „jeszcze skryję się w kościół”. Tutaj można uniknąć ciekawskich ludzkich oczu, w cichości serca porozmawiać z Bogiem – właściwie cały wiersz jest bardzo intymnym zwierzeniem, zupełnie prywatną rozmową z Ojcem – sprawiedliwym, ale przede wszystkim rozumiejącym; Ojcem, któremu bez obaw można powierzyć własne łzy i smutki. Z drugiej strony Twardowski w tym liryku jak dziecko, które usiłuje być dzielne, wyznaje „nie chciej tu mnie widzieć, bo ksiądz płacząc sam siebie jak grzechu się wstydzi”. Poruszająca jest ta niewinna i ufna wiara dorosłego człowieka, wbrew wiedzy o tym, jak niedoskonałe jest życie, jak ułomna natura ludzka (również jego własna…).
Szczególne znaczenie mają dla Twardowskiego ludzie, ci, z którymi się tu zetknął. Był przez długi czas ich pasterzem, pocieszycielem, może lekarzem dusz, chociaż sam poeta z premedytacją unika wielkich słów, nadużywanych, stereotypowych. Broni się natomiast liryzmem, prostotą, niekiedy delikatną autoironią. Jednak właśnie z ludźmi najtrudniej się rozstać – będą powracać we wspomnieniach dzieci z wiejskiej szkółki, dama w „przedpowstańczym szalu”, chorzy, którymi opiekował się w szpitalu, nawet „przybłęda” spoczywający w ubogiej mogiłce. Znamienne dla poety jest właśnie ukochanie „maluczkich”, tych gorszych, śmiesznych, odrzuconych przez aroganckie społeczeństwo. To właśnie oni, tak jak i nasi „bracia mniejsi” („smutno psy porzucać ”) najbardziej zasługują na miłość, pomoc i opiekę.
Również wiara tych zwyczajnych ludzi jest dla Twardowskiego chyba najbardziej przekonywająca. Gdy patrzy na wiejskiego świątka „z pospolitą głową”, na „śmieszne serduszko”, wiszące pośród wotów, doskonale rozumie, że nieważne są walory artystyczne czy wystawność i przepych adoracji, ale ukryte za rzeczami drobnymi wartości ludzkiego serca.
We wspomnieniach księdza o wiejskiej parafii uderza ton rozrzewnienia – choć daleko było tej egzystencji do sielanki, zdarzały się chwile trudne i gorzkie, jak samotna Wigilia „gdy opłatek od matki drży na poczcie w liście”. Poeta z całą szczerością przyznaje się do swoich słabości, czyli nadmiernie uczuciowych i osobistych związków z ludźmi, miejscami i sytuacjami. Rodzi to w nim pewien konflikt wewnętrzny – ma głębokie przekonanie, że jako ksiądz powinien służyć wszystkim, obejmować miłością i troską cały świat, a nie tylko jego część. Czy to skupienie na konkretnym wycinku Boskiego dzieła jest grzechem? Mimo że Twardowski używa tego słowa, mamy nieodparte wrażenie, że albo ocenia siebie zbyt surowo, albo świadomie traktuje to „przewinienie” z przymrużeniem oka.
Ostatnie chwile spędzone w ukochanej wsi poświęca swoistym medytacjom na temat własnego powołania i jego realizacji. W osobistym rachunku sumienia rozważa, czy dobrze wykonywał swoje księżowskie obowiązki. Gdy myśli o swym następcy, wydaje mu się, że ten „mądrzej spowiada”, że ktoś inny lepiej nauczy dzieci religii. Akceptacja własnej niedoskonałości łączy się z niezwykłą życzliwością wobec drugiego człowieka. Ideały pokory i skromności, pomniejszanie własnych zasług sięgają do ewangelicznej prostoty, natomiast poeta jakby zarzuca samemu sobie, że wrodzona miękkość charakteru i dobroć nie pozwalają mu być surowym i konsekwentnym uosobieniem mądrości czy dogmatu. Paradoksalnie wiemy jednak, że Caritas, „mądrość serdeczna” jest jedną z najpiękniejszych cnót chrześcijaństwa.
Twardowski nie kocha ludzkości, ale pojedynczego człowieka, nie kocha Natury, ale niezabudkę, psa, kukułkę. Dzięki temu ucieka od konwencji i schematów. Pisał o sobie: „kiedy się mówi o człowieku, o różnie pojmowanym humanizmie – widzę urok szpaka, wilgi, dzikiego królika, szorstkowłosego wyżła” i „daleki jestem od operowania znakami… (wolę)… konkretny, nieanonimowy świat”.
Niepospolita to cecha w poezji XX wieku, jak i niepospolita jest postawa autora – w dobie kultu ego i indywidualizmu w jego wierszach wyczuwa się najbardziej pokorę wobec Boga, życia i własnej „kalekiej” kondycji.
Gdy mówi „ty dłońmi dobrymi przebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi”, zdumiony nieco czytelnik ma pewność, że nie jest to prowokacja, a szczere wyznanie własnej małości, której źródłem może być tylko głęboka i niezachwiana wiara. Prostocie uczuć i ukrytemu gdzieś między wersami rygorystycznemu kodeksowi moralnemu odpowiada klarowność i klasyczna prostota wiersza. Nieregularne strofy spajają proste rymy aa bb, często nawet „częstochowskie”.
Język potoczny, mówiony oraz metafory niewyszukane, ale oryginalne nadają bardzo specyficzny ton wierszom Twardowskiego. Subtelny humor, ironiczny dystans do samego siebie „osładzają” skrajne i bolesne stany ludzkiego ducha. Gdy w zakończeniu wiersza słyszymy „po kryjomu… wrócę…”, rozczula nas zwycięstwo tej niedoskonałej ludzkiej natury nad „kryształowymi” ideałami chrześcijańskich dogmatów. Jest tak, bowiem wiara w rozumieniu poety jest równoznaczna z ewangeliczną miłością bliźniego, oddaniem samego siebie innej istocie.
Zobacz:
Analiza i interpretacja wiersza Jana Twardowskiego Nie rozdzielaj