Czesław Miłosz

Wieść

O ziemskiej cywilizacji co powiemy?

Że był to system kolorowych kul, z zadymionego szkła,
W którym zwijała się i rozwijała nitka świetlnych płynów.

Albo że było to zbiorowisko pałaców promieniopodobnych
Wystrzelających z kopuły o zamczystych wrotach
Za którymi chodziła potworność bez twarzy.

I że co dzień miotano losy, a komu wypadło nisko,
Prowadzony był tam na ofiarę: starcy, dzieci, chłopcy i dziewczęta.

Inaczej też może powiemy: że mieszkaliśmy w złotym runie,
W tęczowej sieci, w obłocznym kokonie
Zawieszonym na gałęzi galaktycznego drzewa.
A była ta nasza sieć utkana ze znaków:
Hieroglifów dla oka i ucha, miłosnych pierścieni.
I dźwięk rozlegał się w środku, rzeźbiący nam czas,
Migotanie, trzepotanie, świergot naszej mowy.

Bo z czego upleść mogliśmy granicę
Między wewnątrz i zewnątrz, światłem i otchłanią,
Jeżeli nie z siebie samych, z ciepłego oddechu,
Z fabryki na ustach, gazy i muślinu,
Z tętna, co kiedy milknie, świat umiera?

Albo może o ziemskiej cywilizacji nic nie powiemy.
Bo nikt naprawdę nie wie co to było.
Berkeley, 1973

Od czasów Einsteina czas i przestrzeń straciły swą określoność i skończoność. Świat jakby się rozchybotał, stał się mniej pewnym i stabilnym oparciem dla naszych stóp.

Ziemia, już dzisiaj zredukowana do rozmiarów globalnej wioski, wydaje się również maleć. Badania i sondy kosmiczne raz na zawsze sprawiły, że musieliśmy się pożegnać z geocentryzmem. Perspektywy, które się przed nami otwierają, to perspektywy kosmiczne. XVI-wieczni zdobywcy nowych lądów zadawali sobie pytanie o istoty żyjące na innej półkuli. Współcześnie zadajemy pytanie o status i morale istot żyjących w naszej Galaktyce. Jednocześnie zmuszeni jesteśmy (przez nieubłagane prawa fizyki) do szerszego i krytycznego spojrzenia na dorobek naszej cywilizacji, próbujemy zdefiniować to, co wyznacza miejsce nasze jako Ziemian, być może, jednych z wielu nacji zamieszkujących wszechświat.
Z takiej perspektywy stawia pytanie Czesław Miłosz w utworze Wieść, kiedy rozpoczyna wiersz słowami „O ziemskiej cywilizacji co powiemy?”. Już tytuł sugeruje, iż będzie to jakby przesłanie dla innych, pozaziemskich cywilizacji. Może sygnał? Jak list, zwinięty w rulon i wciśnięty w butelkę, rzucony w fale z nadzieją, że może ktoś, jakiś „obcy” go wyłowi.

A może list ten to tylko próba dania świadectwa o samym sobie…

Jednak Miłosz jest poetą zbyt dojrzałym, by rościć sobie prawo do zamknięcia „naszej cywilizacji” w butelce, choćby pełnej wyszukanych metafor. Dlatego też Wieść to raczej poezja pytań niż odpowiedzi. „System kolorowych kul (…) W którym zwijała się i rozwijała nitka świetlnych płynów”.
Czy ta „fizykalna” przenośnia jest w stanie uchwycić wszelkie problemy egzystencjalne i metafizyczne, działające od wieków na umysły Ziemian? Miłosz globalizuje, unika mówienia z własnej perspektywy. Podobne pytanie stawia Szymborska w wierszu pt. Zdumienie – „I co tu robią?… Właśnie na Ziemi. Przy małej gwieździe? Po tylu erach nieobecności?”. Dwa nierozerwalne pytania – z pozoru odmienne, lecz w istocie pytające z różnych perspektyw o to samo – o cel naszej egzystencji i jej podrzędny, ponad bataliami narodowymi czy nurtami estetycznymi, sens.
O ile jednak Szymborskiej skromność i wrodzony dystans pozwala tylko na stawianie pytań, o tyle Miłosz idzie krok dalej – konstruuje hipotezy.

Pierwsza z nich to „zbiorowisko pałaców promieniopodobnych, Wystrzelających z kopuły o zamczystych wrotach, Za którymi chodziła potworność bez twarzy”. Promienistość i potworność – te dwie kategorie stają się wyznacznikami paradoksu naszej ludzkiej rzeczywistości. Rzeczywistości pomiędzy pragnieniem wolności a żądzą dyktatorskiej władzy, między wzlotami komunizmu a zniewoleniem umysłów. Zwłaszcza dla wieku XX znacząca jest przenośnia „potworność bez twarzy”. Przywołuje koszmarne doświadczenie wojen i totalitaryzmów, które zmieniły oblicze świata i udowodniły, że nie ma granic zbrodni, każdą granicą jest w stanie przekroczyć człowiek. Orwellowska Partia czy Kafkowski Sąd to inne literackie próby oswojenia jej i tego systemu – widma, którego mechanizmów nie znamy i wobec którego nawet jednostka o wielkich ideałach jest bezsilna. „I że co dzień miotano losy, a komu wypadało nisko, Prowadzony był tam na ofiarę: starcy, dzieci, chłopcy i dziewczęta”. W nierozpoznanym, bezkształtnym świecie życie jednostki wydaje się czymś zarówno kruchym, jak i przypadkowym. „Historia losów” brzmi jak „miotanie” śmiercionośnych grotów, które zabijają wbrew winie czy niewinności. Czyżby więc straszliwy przypadek, antyczne Fatum, a może ślepa Temida zdecydowały o naszym być czy nie być? „Ofiara” nie omija nikogo, tak jak to ma miejsce w czasach wojen i masowych rzezi. Hekatomby ludzkie ginęły od czasów Piramid, przez mroczne epoki Inkwizycji aż do epoki Holocaustu. Jeżeli jednak nasza cywilizacja miałaby wyznaczać etapy swojego rozwoju tylko bezsensownymi ofiarami setek i tysięcy ludzi, to wizja ta nosi wszelkie znamiona horrendalnej apokalipsy. Czy jednak nie jest to wizja w dużej części prawdziwa? Wszak Szymborska w Schyłku wieku ironicznie oceniła następującą diagnozę:

Miało się kilka nieszczęść
nie przydarzyć już
na przykład wojna
i głód i tak dalej

Jednakże kolejna z hipotez Miłosza dotyczących tego, „co powiemy”, rozjaśnia nieco ponury wizerunek planety Ziemi.

mieszkaliśmy w złotym runie (…)
Zawieszonym na gałęzi galaktycznego drzewa.

Nie jest to więc „złote runo nicości” ze słynnego utworu Herberta. Galaktyczne drzewo potwierdza sensowność naszego „maleńkiego” istnienia we wspólnocie wszechświata. Złote runo – ciepłe, wygodne, bezpieczne. A więc i z takim zachwytem możemy odczuwać nasz świat? Pytania Miłosza to próba odnalezienia tych aspektów życia, które nadają mu sens.

A była ta nasza sieć utkana ze znaków:
Hieroglifów dla oka i ucha, miłosnych pierścieni.
I dźwięk rozlegał się w środku, rzeźbiący nam czas,
Migotanie, trzepotanie, świergot naszej mowy.

Znak odwołuje się do symbolu, a więc również do języka. To symbole, to język – tworzą przestrzeń naszego intelektualnego i emocjonalnego istnienia. Zakodowany w dźwięku przekaz (może tytułowa wieść?) tworzy nasze istnienie i umożliwia wzajemne relacje. Miłosz jakby przychylał się do sentencji filozofa (Wittgenstein) „Granice naszego języka są granicami naszego świata”, co nie może dziwić wobec faktu, że stwierdzenie to pada z ust poety. Gdzież, jak nie we wzajemnej komunikacji, odnaleźć można to szczęście, arkadyjskie niemal schronienie? Dźwięk „rzeźbi nas”, a więc słowo ma moc kreacyjną. I tu pojawia się już dobrze nam znany Miłosz – nie relatywista i sceptyk z pierwszej części wiersza, ale wbrew wszelkim przeciwnościom i absolutom istnienia subtelny, choć niezłomny humanista. Inny współczesny poeta, Bronisław Maj, pisał w wierszu Strumień wieczności o tym, czym powinna stać się poezja:

by zobaczyć
co stanie się poezji:
pierwszy obrót ziemi

U Miłosza natomiast to nie obrót Ziemi warunkuje zmiany pojęć, to siła stwórcza słowa – logosu – wprawia naszą planetę w ruch, a umysły w twórczy niepokój. Tradycje takiego sposobu podejścia do słowa znaku są bardzo głębokie, sięgają do korzeni naszej europejskiej kultury, czyli do magicznej mocy, jakie nadała słowu Biblia. Skoro właśnie przez język znaków jesteśmy współautorami kulturowego i cywilizacyjnego dziedzictwa Ziemi, każdej indywidualnej jednostce dana jest nadzieja, że, cytując znowu Bronisława Maja: „każdy z was może powiedzieć exegi monumentum to zostanie po nas”.

Pytanie o wymiar naszej cywilizacji nieodłącznie zawiera w sobie inne – o istotę tego, co nazywamy „człowieczeństwem”. Człowiek, aby móc żyć świadomie, potrzebuje ustalić granicę między „ja” a „światem”. Utwór Miłosza wchodzi coraz głębiej w dziedzinę filozofii i egzystencji. Podmiotowość, od której zaczynała swój wiersz Szymborska, u Miłosza pojawia się dopiero w końcu wywodu, jakby panorama świata, którą starał się naszkicować, zbiegała się do punktu pojedynczego człowieka. Obraz świata przypomina trójkąt: od ujęcia kosmicznego, przez historyczne i językowe, zmierza do ujęcia indywidualnego, do pytania, kim jest człowiek.

Bo z czego upleść mogliśmy granicę
Między wewnątrz i zewnątrz, światłem i otchłanią
Jeżeli nie z siebie samych, ciepłego oddechu

Mimo całego komplikowania i wielowymiarowości naszej cywilizacji, kultury czy życia społecznego, nadal nasza ludzka jest tą perspektywą, z której ogląda się i rozumie świat.
Warto chyba zastanowić się, dlaczego tak istotną rolę odgrywa „tworzenie” tej granicy. Granicy, którą tworzymy zarówno za pomocą mowy (języka), jak i oddechu.
Mowa i oddech to dwa aspekty istnienia, najwcześniej łączące nas zarówno ze światem fizycznym, jak i innymi. Czyżby wiec, zdaniem poety, współczesnemu człowiekowi (którego możemy utożsamić z podmiotem lirycznym wiersza) brakowało poczucia integralnej więzi ze światem, poczucia organicznej z nim spójności? Po co ulega rozdzieleniu mikro- i makrokosmos? Sugestię podpowiedzi daje następny wers, granice tworzymy również „z farbki na ustach, gazy i muślinu”.

Są to materiały sztuczne, obarczone wadą teatralnego rozkwitu. A więc granica jest najgłębszą potrzebą określenia własnego „terytorium” życiowego, ale także pewną prozą, „teatralnym” gestem, być może spowodowanym lękiem przed otaczającym nas chaosem. Granica sztuczna czy prawdziwa? „Wmontowana” niejako w naszą psychikę, czy też tworzona jako mechanizm obronny? Inny jej wymiar to rozdział między „światłem a otchłanią”, i właśnie ta trzecia definicja sprowadza dwie pozostałe do wspólnego mianownika. Granice psychologiczne czy tworzone niejako socjologicznie są przydatne przede wszystkim do określenia się jednostki wobec systemu wartości, jej odniesienia do dobra i zła. „Światło” może symbolizować zarówno ducha, myśl oświeconą, siłę rozumu, jak i dobro. Otchłań przywołuje piekło, chaos, ale też zagrożenie, przeczucie zagłady. Ocalenie siebie, na wszystkich poziomach, to największe wyzwanie. Dlatego też następna strofa zbliża się do „granicy” człowieczeństwa, fizjologii człowieka.

Z tętna, co kiedy milknie, świat umiera?

Bardzo ortodoksyjne stanowisko, niemal zbliżające się do skrajnie pesymistycznego egzystencjalizmu.
Jeżeli przyjmiemy, że śmierć indywiduum ludzkiego jest za każdym razem śmiercią Świata, to oczywiście zbliżamy się jeszcze raz do apoteozy humanizmu, ale też do ekstremalnego w sensie filozoficznym wniosku, że świat nie istnieje samodzielnie, że jest prawdziwy o tyle, o ile jest odczuwany i przeżywany przez człowieka. Wydaje się wszakże, że Miłosz nie jest miłośnikiem poglądów i teorii skrajnych. Przypomina się w tym miejscu jego ważny utwór Piosenka o końcu świata. Pamiętamy wszyscy, że przedstawiona w niej „apokalipsa przeznaczona” ma wymiar uniwersalnej, ale zarazem dokonuje się w psychice każdego. Przez taki punkt widzenia, bliski Miłoszowi, chce on zapewne bardziej podkreślić wartość indywidualnego istnienia, związanego z całą gamą przeżyć, odczuć i refleksji, niż zrównać perspektywy człowiek – świat. Utwór naszego noblisty kończy się ponownym powtórzeniem pytania, które przejawia się przezeń jako motyw przewodni. Spina ono utwór swoistą klamrą przemyślanej i konsekwentnej konstrukcji, podając mu raczej formę lubianego przez Miłosza zmetaforyzowanego dyskursu filozoficznego niż czystego liryku. Tutaj jednak pytanie zmienia się w zdanie oznajmujące.

Albo może o ziemskiej cywilizacji nic nie powiemy.
Bo nikt naprawdę nie wie, co to było.

Czego wyborem jest to stwierdzenie – bezradności czy dojrzałej pokory artysty? Można doszukać się tu pewnych wątków dekadenckich, na myśl nasuwa się choćby zakończenie porażającego rezygnacją i rozpaczą liryku Kazimierza Przerwy-Tetmajera, w którym podmiot liryczny ponosi klęskę w dialogu z samym sobą o rzeczach najważniejszych – „głowę zwiesił niemy”. Niepokojąco brzmią ostatnie słowa „nikt… nie wie, co to było”. Utwór pisany przez Miłosza w Berkeley w 1973 roku zdaje się zapowiadać koniec ziemskiej cywilizacji, skoro poeta użył tu czasu przeszłego, ale może tylko koniec jej pewnego etapu. Mimo to refleksji Miłosza daleko do proroctwa fin de siècle’u. Utwór może być gorzki, momentami przeziera przezeń nostalgiczna zaduma i egzystencjalna niepewność, ale równoważy ją chłód intelektualnego opanowania. Afirmacja świata naszej cywilizacji jawi się jako jedyna możliwość problemów, a także ogromu zła, gdyż jest „nasza”, nie możemy odwołać się do czegokolwiek innego, konsekwencja „uczestnictwa” w ziemskiej cywilizacji ma walor zarówno filozoficzny, jak i etyczny. Nie bez powodu Miłosz rezygnuje z liryki zsubiektywizowanej. Nie używa zaimka „ja”, ale „my”, „nasze”. Czuje się nie tyle samotnym poszukiwaczem sensów, co przedstawicielem ludzkości jako wartości globalnej; poeta moralista (bardzo notabene subtelny) bierze na siebie współodpowiedzialność za wizerunek tego, czego dokonał Człowiek. Zamiast gotowych odpowiedzi, w wierszu piętrzą się hipotezy, próby „poradzenia sobie” ze złożonością zjawiska. Utożsamienie się czytelnika z treścią, które sugeruje autor, ma na celu zaproszenie do dyskursu każdego odbiorcę tekstu. Miłosz niczego nie narzuca autorytatywnie, żadnych ocen czy sądów. Ten obiektywizm jest dowodem dojrzałości pisarskiej twórcy, ale też wymaga dojrzałości od czytelnika. To przykład bardzo „nowoczesnej” poezji, poezji pytań i dialogu.

Wiersze o podobnej tematyce:

• Wisława Szymborska
– Schyłek wieku
– Zdumienie
– Dzieci epoki

• Kazimierz Przerwa-Tetmajer – Koniec wieku XIX

• Zbigniew Herbert – Pan Cogito

• Bronisław Maj – …kto da świadectwo tym czasom

• Ryszard Krynicki – Świat jeszcze istnieje

Facebook aleklasa 2

Zobacz:

Czesław Miłosz – matura

Poezja Czesława Miłosza

Czesław Miłosz – praca domowa

Czesław Miłosz twórczość

Czesław Miłosz na maturze

Zaprezentuj sylwetkę twórczą Czesława Miłosza