Zbigniew Herbert
Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu
Wszystkie próby oddalenia
tak zwanego kielicha goryczy –
przez refleksję
opętańczą akcję na rzecz bezdomnych kotów
głęboki oddech
religię –
zawiodły
należy zgodzić się
pochylić łagodnie głowę
nie załamywać rąk
posługiwać się cierpieniem w miarę łagodnie
jak protezą
bez fałszywego wstydu
ale także bez pychy
nie wywijać kikutem
nad głowami innych
nie stukać białą laską
w okna sytych
pić wyciąg gorzkich ziół
ale nie do dna
zostawić przezornie
parę łyków na przyszłość
przyjąć
ale równocześnie
wyodrębnić w sobie
i jeśli to jest możliwe
stworzyć z materii cierpienia
rzecz albo osobę
grać
z nim
oczywiście
grać
bawić się z nim
bardzo ostrożnie
jak z chorym dzieckiem
wymuszając w końcu
głupimi sztuczkami
nikły
uśmiech
Wiersz-okno
Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu to utwór bez niespodzianek stylistycznych. Herbert tradycyjnie posługuje się swoim prostym i skondensowanym stylem. Choć przejrzysty i rzeczowy, nie unika jednak wyrafinowanej i celowej metafory. Krzysztof Dybciak w szkicu o Herbercie (W poszukiwaniu istoty i utraconych wartości) wskazuje na zasadę panującą w jego poezji – „wartość estetyczną osiąga się dzięki eliminacji zbędnych pierwiastków; a szerzej, wszelką wartość osiąga się dzięki rezygnacji z elementów zbędnych”. Zło to nadmiar i chaos. Zresztą słowo nie powinno, według Herberta, zatrzymywać na sobie uwagi, bo: „słowo jest oknem otwartym na rzeczywistość”.
Nie lubił „wierszy-przedmiotów” – ciężkich od metafor i puszystych. Spójrzmy, na jaką rzeczywistość otwiera nas ten wiersz-okno.
Kielich goryczy
Wiersz ma wymowę uniwersalną, dotyczy każdego, kto cierpi. Różne mogą być przyczyny cierpienia i samo cierpienie niejedno ma oblicze. Pana Cogito zastanawia jednak cierpienie samo w sobie, w sensie ogólnym. Nie bez powodu pojawia się metaforyczne określenie tego stanu: „kielich goryczy”. To odwołanie do wielkiej, symbolicznej postaci – cierpiącego Jezusa Chrystusa.
Pogrążony w – trudnej do wyobrażenia dla zwykłego człowieka – boleści, Jezus wypowiada słowa: „Ojcze, jeśli możesz, oddal ode mnie ten kielich”. Jakże często jednak taką prośbę wypowiada każdy, kto poznał gorycz cierpienia. W tym sensie – bez względu na wyznawaną religię – jesteśmy wiecznymi naśladowcami Chrystusa. Cierpienie jest wpisane w los człowieka. Mówi o tym nie tylko religia, ale też filozofia i sztuka. Ukazują one również rozmaite możliwości radzenia sobie z cierpieniem. Spadkobiercą wszystkich tych pouczeń jest Pan Cogito. U początku swej refleksji, niczym kamień węgielny, kładzie jednoznaczne stwierdzenie: wszystko na nic. Dwa tysiące lat myśli i nie umiemy sobie radzić z cierpieniem. Nie pomogła „refleksja”, czyli filozofia. Cierpienie to jedno z głównych zagadnień filozofii. Pytanie o nie dręczyło już myślicieli starożytnych – stoików, epikurejczyków. Stoicy proponowali liczne wyrzeczenia, Epikur poprzestał na praktykowaniu umiaru w życiu. Słynny filozof, którego upodobali sobie moderniści – Schopenhauer – propagował ascetyzm. Wyzbycie wszelkich pragnień, które są przyczyną nieszczęść, miałoby być punktem wyjścia do osiągnięcia nirwany – stanu nieobecności, najwyższego stanu ducha w buddyzmie. Uwolnienie się od bólu jest możliwe – twierdził Schopenhauer. Pojawił się jednak egzystencjalizm głoszący, że człowiek jest skazany na wolność, na lęk z nią związany, na odczuwanie nicości, a więc na cierpienie. To chyba jednak jeszcze bardziej pogłębiło dramatyzm sytuacji człowieka cierpiącego (wystarczy przypomnieć choćby Dżumę Camusa). Wielkie filozofie rodzą się nieustannie wraz z pytaniem o sens istnienia i sens cierpienia.
„Refleksja” może jednak oznaczać nasze małe, prywatne filozofie, nasze nieśmiałe próby pokonywania bólu myślą. W ciszy własnego pokoju człowiek wciąż próbuje zrozumieć: dlaczego, w jaki sposób, jak długo jeszcze… Rozum jednak okazuje się często bezradny wobec trudu istnienia (zwłaszcza tam, gdzie górę biorą emocje). Rozmyślać należy, ale nie należy oczekiwać cudu. Ta droga to labirynt. To po prostu życie.
Cierpienie może przybrać karykaturalne oblicze. Człowiek postawiony wobec własnej bezradności, chcąc wypełniać czymś pustkę dnia, może zacząć nagle żyć „z rozmachem”. Ktoś taki właśnie podejmuje „opętańczą akcję na rzecz bezdomnych kotów”. Robi coś, co zupełnie do niego nie pasuje, ale robi to z pasją godną nie tyle podziwu, co zastanowienia. Bo czasami aktywność może być jedynie ucieczką przed bezsensem czy też przykrywką dla kompleksów. Kiedy nie wiadomo co robić, zaczyna się robić cokolwiek; a wszystko to z zapałem, próbując ukryć przed światem i sobą samym wewnętrzną pustkę.
Czymś podobnie zwodniczym może być „głęboki oddech”. Mówi się: „Weź głęboki oddech” – zacznij działać, uaktywnij się. Nie zawsze aktywność popłaca. Ból odsunięty nie jest bólem pokonanym. Ból odsunięty może się wzmocnić i pokonać nas samych.
„Oddech” odsyła również do filozofii Wschodu, tak popularyzowanej w New Age. Wielu ludzi dzisiaj szuka schronienia w ruchach religijnych. Siadają w pozycji lotosu, koncentrują się na swoim „głębokim oddechu”. To również może stać się kolejną „zasłoną Mai”. Jeśli nie jest poszukiwaniem osobowości dojrzałej, umiejącej przynajmniej częściowo radzić sobie z własnym cierpieniem. Herbert nie dał się nabrać różnym propagatorom buddyzmu zen. Zresztą Herbert jest „niepoprawnym sensualistą” – zauważa Ryszard Przybylski. Jego bohater nie potrafi osiągnąć „myśli czystej”. W wierszu Pan Cogito a myśl czysta podmiot mówiący ironizuje, mówiąc, że kiedyś może osiągnie stan „satori”:
I będzie jak polecają mistrzowie
pusty i
zdumiewający.
Według Pana Cogito religia również nie pomogła człowiekowi cierpiącemu. Dlaczego? To szeroki temat. Stefan Chwin uważa, że utraciliśmy związek z „wielkimi religiami cierpienia”. Cierpienie jest wpisane w religię (zwłaszcza chrześcijańską), jest jej sensem i chyba również celem. Symboliczne naśladownictwo Chrystusa to naśladownictwo pokonywania zła na drodze cierpienia. Ale zgoda na to cierpienie, taka, która mogłaby je uczynić radością, wymaga wielkiej wiary, wielkiego ducha. Religia obiecuje wynagrodzenie męki za życia. Ale co począć z życiem?
To […] wielkie pytanie naszego czasu – zauważa Chwin. Czy rodzimy się po to, by „naśladować” Drogę Ukrzyżowanego, podejmując – nawet jeśli jesteśmy niewierzący – trud wielkiej pracy nad przeobrażeniem siebie, tak jak o tym pisali mistycy […], czy raczej rodzimy się „dla słońca” i „luzu”.
Powtórzmy jeszcze raz wymowę pierwszej strofy:
„Wszystkie próby oddalenia […] zawiodły”. Zawiodły, bo cierpienia nie należy oddalać, nie należy, być może, czynić z faktu – tak mocno dotyczącego życia – abstrakcji. Cierpienie to konkret. Wiele jest doskonałości w religii, w filozofii, w zawrotnej, pełnej poświęcenia aktywności. Tymczasem człowiek jest niedoskonały i potrzebuje metody na swą „niedoskonałą miarę”.
Przyjąć
„Pan Cogito rusza w świat – pisze Karl Dedecius – by ponownie odnaleźć elementarną rzeczywistość i by odzyskać zatraconą gdzieś pewność swojego <ja>”. Wydawałoby się, że Pan Cogito ma do wyboru dwie postawy wobec cierpienia: pokorę i bunt. Tymczasem to, co proponuje Herbert w swoim wierszu, wykracza poza ten schemat. Punktem wyjścia jest pewna doza akceptacji: „należy zgodzić się” na cierpienie, należy przyjąć je i nie uciekać przed nim, nie oddalać go. Ucieczka jest złudzeniem, bo cierpienie jest częścią naszego „ja”. To rodzaj „protezy”, czyli ułomności, z którą trzeba nauczyć się żyć. Proteza zastępuje to, czego nie ma, wypełnia pewną pustkę, ale jest też źródłem fantomów, powoduje, że odczuwamy silniej nieobecność dawnego szczęścia. Tymczasem należy nauczyć się posługiwać tą protezą – cierpieniem „w miarę łagodnie”. Trzeba znaleźć punkt środkowy między rozpaczą a pychą. „Załamanie rąk” to częsta reakcja na ból. Ale lament, płacz to tak naprawdę pusty emocjonalizm, który donikąd nie prowadzi, zamyka jedynie jeszcze szczelniej w ścianach własnego bólu. To także wołanie o współczucie lub udowadnianie innym, że są gorsi, że nic nie wiedzą o życiu, bo nie znają smaku cierpienia. Sądzi się nawet, że dobra literatura powstaje jedynie na gruncie cierpienia. Zaprzeczył temu Czesław Miłosz.
„Twórczość – mówił – rodzi się z radości istnienia, a nie – jak to sobie polscy mesjaniści wyobrażali – z druzgoczących cierpień”. Człowiek jednak lubi – paradoksalnie – chwalić się swoim cierpieniem, zawstydzać nim niemądrych i niewrażliwych. Lubimy „wywijać kikutem nad głowami innych”, uwielbiamy „stukać białą laską w okna sytych”. Pan Cogito doskonale wyraża śmieszność tej sytuacji i małość człowieka, który może próbuje coś „zarobić” na własnym cierpieniu, coś innym i sobie udowodnić.
Na drugim biegunie ludzkich postaw tkwi inna powszechna skrajność – fałszywy wstyd. Jeśli pycha pozornie nas wywyższa, to wstyd pozornie poniża. Cierpienie noszone ze wstydem jest powtarzaniem sobie w duchu: „jestem gorszy”. Jakże to aktualna postawa, której konsekwencją jest gromadzenie stosów porad, mówiących, jak być lepszym, piękniejszym. Nasza cywilizacja karze nam się wstydzić cierpienia: „Kult sukcesu – mówi Chwin – narzuca każdemu obowiązek bycia zdrowym i wiecznie młodym”. Wstyd ma w sobie coś fałszywego, nienaturalnego – sugeruje Herbert.
Pycha i wstyd to efekty bezradności, niezgody na to, kim się jest czy jakim się jest.
Wywołują one gwałtowną chęć oddzielenia się od cierpienia, pokonania go. Tymczasem wychylenie duszkiem „kielicha goryczy” niczego nie zmienia. Próżność nakazuje zostawić coś na dnie. Znaczące jest tu określenie cierpienia jako „wyciągu gorzkich ziół”. Zioła – należy pamiętać – mają moc leczniczą. Wydaje się, że wobec cierpienia należy zachować cierpliwość. „W sztuce, jak i w życiu – pisze Herbert – zwyciężają tylko cierpliwi”. Cierpliwość jest również konsekwencją zgody na cierpienie. Jest też wyrazem świadomości, że cierpienie nie znika tak nagle, że dotyczy również przyszłości, że jest po prostu częścią życia, czymś nieustannie w nas obecnym. Mówi się, że cierpienie uszlachetnia. Nie, nie każde. „Przyjąć” – powtarza Pan Cogito. „Pochylić łagodnie głowę” w geście zadumy i pokory. Świadomie przyjęte cierpienie chroni przed pychą i wstydem.
Z materii cierpienia
Sam akt pokory („zgodzenia się”, „przyjęcia”) nie likwiduje jednak cierpienia. Metoda Pana Cogito to podwójny wysiłek woli. Obok zgody musi pojawić się świadomość, że cierpienie jest jedynie częścią naszego „ja”, częścią naszej istoty. Nie zagarnia nas całe, choć oczywiście zawsze tak się wydaje – że cali jesteśmy bólem, że poza tym nic nie istnieje. W cierpieniu świat się zaczernia, smutek rozlewa się na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Antoni Kępiński pisze w Melancholii, że człowiek pogrążony w depresji całe swoje życie – od początku aż po kres – postrzega w czarnych barwach. Gdzieś znikają dobre wspomnienia, jasne strony życia, możliwości zmiany. Wysiłek świadomości, o którym mowa u Herberta, jest zatem wysiłkiem ogromnym. Czy to w ogóle możliwe: „wyodrębnić w sobie” cierpienie? Podmiot mówiący nie poprzestaje na tym. „Wyodrębnienie” staje się prawdziwym aktem twórczym wyobraźni: należy „stworzyć z materii cierpienia rzecz albo osobę”. Niezwykłe określenie – „materia cierpienia” – podkreśla oddzielność cierpienia od nas samych.
To substancja, która wypełnia duszę, ale nie jest tożsama z duszą. Można z niej coś stworzyć – osobę. Po co? By „grać”. A gra jest rodzajem oswajania; jest też specyficznym rodzajem poznania. To poznawanie z zachowaniem dystansu, poznawanie z odrobiną kokieterii i humoru. Gra z cierpieniem przypomina grę w szachy ze Śmiercią w filmie Ingmara Bergmana Siódma pieczęć. Śmierć oddala się od bohatera w czasie dzięki tej grze, ale też przybliża emocjonalnie, bo bohater staje wobec śmierci twarzą w twarz, poznaje ją. Grać z cierpieniem to oswoić się z nim i poznać je.
Puenta – „nikły uśmiech”
Puenta kryje się w ostatniej strofie utworu (to znamienne dla Herberta). Motyw gry z cierpieniem zostaje wzbogacony o nowe szczegóły. Gra uzyskuje konkretną postać – zabawy, a wyodrębniona osoba – postać chorego dziecka. Z chorym dzieckiem – cierpieniem – trzeba się bawić (jak z każdym dzieckiem), ale „bardzo ostrożnie”. „Głupie sztuczki” wywołują wreszcie uśmiech na twarzy „chorego dziecka”. Ten „nikły uśmiech” nie jest chyba całkowitym uśmiechem cierpienia. Cierpienie samo w sobie nie znika. Zmienia się jedynie jego tonacja, koloryt. Z takim cierpieniem można współistnieć. Herbert nadaje cierpieniu wartość, ale też – co istotniejsze – deheroizuje je. To, co nam wydaje się wielkie i nieprzezwyciężalne, pokazuje jako słabe i chore. Być może chciał powiedzieć: przestańmy wreszcie odtrącać własny ból, pozwólmy mu żyć; a tym samym pozwólmy żyć tej ciemnej części naszego „ja”, z którą od wieków nie możemy sobie poradzić, dlatego próbujemy udawać, że jej nie ma.
Być może akceptując własną „ciemną stronę” odzyskamy zatraconą gdzieś pewność swojego „ja”.
Zobacz:
Funkcje nawiązań do Biblii i mitologii w twórczości Zbigniewa Herberta
Omów moralistykę i przesłanie wybranych utworów Zbigniewa Herberta