WIERSZE w liceum
Szymon Szymonowic Żeńcy Oluchna, Pietrucha, Starosta. Oluchna Już południe przychodzi, a my jeszcze żniemy. Czy tego chce urzędnik, że tu pomdlejemy? Głodnemu, jako żywo, syty nie wygodzi, On nad nami z maczugą pokrząkając chodzi, A nie wie, jako ciężko z sierpem po zagonie Ciągnąć się. Oraczowi insza, insza wronie; Chociaj i oracz chodzi za pługiem, i wrona, Inszy sierp w ręce, insza maczuga toczona. Pietrucha Nie gadaj głosem, aby nie usłyszał tego. Abo nie widzisz bicza
Stanisław Grochowiak Do pani Lubię z blachy twego kubka Pić herbatę gorzką, pani – Lubię głaskać twego szczura, Gdy się do mych nóg przyczołga – Albo gadam z pogrzebaczem, Albo łaję karbidówkę: Ordynarna to jest dama, Nie zdobiąca twego dworu. A wszak piękne masz niechlujstwo Z astronomią złych pająków Z ciemną kaźnią twej piwnicy, Kędy boczki mrą na hakach O feudalna moja pani, Chwalę sobie twe domostwo Wierny lennik na
Stanisław Barańczak Widokówka z tego świata Szkoda, że Cię tu nie ma. Zamieszkałem w punkcie, z którego mam za darmo rozległe widoki: gdziekolwiek stanąć na wystygłym gruncie tej przypłaszczonej kropki, zawsze ponad głową ta sama mroźna próżnia milczy swą nałogową odpowiedź. Klimat znośny, chociaż bywa różnie. Powietrze lepsze pewnie niż gdzie indziej. Są urozmaicenia: klucz żurawi, cienie palm i wieżowców, grzmot, bufiasty obłok. Ale dosyć już o mnie. Powiedz, co u Ciebie słychać, co można
Rafał Wojaczek Ojczyzna Matka mądra jak wieża kościoła Matka większa niż sam Rzymski Kościół Matka długa jak transsyberyjska Kolej i jak Sahara szeroka I pobożna jak partyjny dziennik Matka piękna niczym straż pożarna I cierpliwa jak oficer śledczy I bolesna jak gdyby w połogu I prawdziwa jak gumowa pałka Matka dobra jak piwo żywieckie Piersi matki dwie pobożne setki I troskliwa jakby bufetowa Matka boska jak Królowa Polski Matka cudza jak Królowa
Stanisław Grochowiak Rozmowa o poezji Od – do Lieberta… Dziewczyna: Czy pan ją widzi? Czy ona się śni? Czy też nadbiega – nagła jak z pagórka? Poeta: Ona wynika z brodawek ogórka… Dziewczyna: Pan kpi. Pan ją jedwabnie – pan ją jak motyla Po takich złotych i okrągłych lasach… To jest jak z Dafnis bardzo czuła chwila… Poeta: Owszem. Jak ostro Całowany tasak. Dziewczyna: Rozumiem pana. Z wierzchu ta ironia, A spodem czułość podpełza ku
Jak rozumiesz tytuł wiersza? Ma on wydźwięk ironiczny i prowokujący. Podważona zostaje wartość czystości (rozumianej w sensie estetycznym i moralnym) – tradycyjnie odbieranej pozytywnie. Tytuł wiersza jest bezpośrednio powiązany z ostatnią strofą, która rozwija jego sens. Tytułowi „czyści” tworzą tylko zewnętrzne pozory ładu, porządku i moralności. Pod maską czystości nie kryją się żadne wartości moralne (ani cisza, ani świętość). „Czyści” z tytułu to zwolennicy sztuki akademickiej, klasycyzującej, a więc odległej od rzeczywistości, ale też ludzie podli i mierni,
Leopold Staff Przedśpiew Czciciel gwiazd i mądrości, miłośnik ogrodów, Wyznawca snów i piękna i uczestnik godów, Na które swych wybrańców sprasza sztuka boska: Znam gorycz i zawody, wiem, co ból i troska, Złuda miłości, zwątpień mrok, tęsknot rozbicia, A jednak śpiewać będę wam pochwałę życia – Bo żyłem długo w górach i mieszkałem w lasach. Pamięcią swe dni chmurne i dni w słońca krasach Przechodzę, jakby jakieś wielkie, dziwne miasta, Z myślą ciężką, jak z dzbanem na głowie niewiasta, A dzban wino ukrywa i łzy
Autor: Kazimierz Przerwa-Tetmajer Epoka: Młoda Polska Typ liryki: opisowa w pierwszych sześciu strofach (kreacja pejzażu) przechodząca w bezpośrednie wyznanie w dwóch ostatnich zwrotkach, co potwierdzają formy czasownikowe w 1 osobie l. poj. (dwukrotne użycie słowa patrzę) Opis krajobrazu górskiego został wkomponowany w wypowiedź podmiotu mówiącego, która stanowi jakby plan nadrzędny dla prezentowanej wizji pejzażowej, zaznaczając jej subiektywność. „ Ja” liryczne w tekście można utożsamić z samym autorem wiersza. Cechy wiersza:
Juliusz Słowacki Testament mój Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami, Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny, Dziś was rzucam i dalej idę w cień – z duchami – A jak gdyby tu szczęście było – idę smętny. Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica Ani dla mojej lutni, ani dla imienia – Imię moje tak przeszło jako błyskawica I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia. Lecz wy, coście mnie znali, w podaniach przekażcie, Żem dla
Julian Tuwim Bal w operze (fragment) VIII Nocą – tylko w kasach kolejowych Beznamiętnie Ciurkające, Zaspane, A w szulerniach gejzerem gorączkowym, A w burdelach – nieodżałowane, Na dancingach – syczące szampanem, Wytrysnęły z brzaskiem dnia – kipiące, Zapienione, robaczywe pieniądze. Z portmonetek, szuflad, kieszeni, Do kieszeni, szuflad, portmonetek, Za chleb, za tramwaj, za gazetę, Za lekarstwo, za szpinak, za siennik, Do kas i z kas, Za wóz i przewóz, Do miasteczka z miasteczka, Do województw z województw, Za mleko, za gaz, Za zwierzęta, za
Julian Tuwim Do krytyków A w maju Zwykłem jeździć, szanowni panowie, Na przedniej platformie tramwaju! Miasto na wskroś mnie przeszywa! Co się tam dzieje w mej głowie: Pędy, zapędy, ognie, ogniwa, Wesoło w czubie i w piętach, A najweselej na skrętach! Na skrętach – koliście Zagarniam zachwytem ramienia, A drzewa w porywie natchnienia Szaleją wiosenną wonią, Z radości pęka pąkowie, Ulice na alarm dzwonią, Maju, maju! – – Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju, Wielce szanowni panowie!…
Jan Kochanowski Pieśń świętojańska o Sobótce Panna XII Wsi spokojna, wsi wesoła, Który głos twej chwale zdoła? Kto twe wczasy, kto pożytki Może wspomnieć za raz wszytki? Człowiek w twej pieczy uczciwie Bez wszelakiej lichwy żywię; Pobożne jego staranie I bezpieczne nabywanie. Inszy się ciągną przy dworze Albo żeglują przez morze, Gdzie człowieka wicher pędzi, A śmierć bliżej niż na piędzi. Najdziesz, kto w płat język dawa, A radę na funt przedawa,
Jan Kochanowski Pieśń IX Nie porzucaj nadzieje, Jakoć sie kolwiek dzieje: Bo nie już słońce ostatnie zachodzi, A po złej chwili piękny dzień przychodzi. Patrzaj teraz na lasy, Jako prze zimne czasy Wszystkę swą krasę drzewa utraciły, A śniegi pola wysoko przykryły. Po chwili wiosna przyjdzie, Ten śnieg z nienagła zyjdzie, A ziemia, skoro słońce jej zagrzeje, W rozliczne barwy znowu się odzieje. Nic wiecznego na świecie: Radość się z troską plecie,
Adam Mickiewicz Stepy akermańskie (pierwotny tytuł: Podróż do Akermanu) Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi, Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi, Omijam kolorowe ostrowy burzanu. Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurchanu; Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi; Tam z dala błyszczy obłok – tam jutrzenka wschodzi; To błyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu. Stójmy! – jak cicho! – słyszę ciągnące żurawie, Których
Cyprian Norwid W Weronie 1 Nad Kapuletich i Montekich domem, Spłukane deszczem, poruszone gromem, Łagodne oko błękitu – 2 Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów, Na rozwalone bramy do ogrodów, I gwiazdę zrzuca ze szczytu – 3 Cyprysy mówią, że to dla Julietty, Że dla Romea, ta łza znad planety Spada – i groby przecieka; 4 A ludzie mówią, i mówią uczenie, Że to nie łzy są, ale że kamienie, I – że nikt
Czesław Miłosz Piosenka o końcu świata (1) W dzień końca świata Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji, Rybak naprawia błyszczącą sieć. Skaczą w morzu wesołe delfiny, Młode wróble czepiają się rynny I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć. (2) W dzień końca świata (3) Kobiety idą polem pod parasolkami, Pijak zasypia na brzegu trawnika, Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa, (4) Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa I
Dwór Nie ma domu, jest park, choć stare drzewa wycięto I gąszcz porasta ślady dawnych ścieżek. Rozebrano świren, biały, zamczysty, Ze sklepami czyli piwnicami w których stały półki na jabłka zimowe. Takie jak dawniej koleiny drogi w dół: Pamiętałem, gdz ie skręcić, ale nie poznałem rzeki; Jej kolor jak rdzawej samochodowej oliwy, Ani szuwarów, ani lilii wodnych. Przeminęła lipowa aleja, niegdyś droga pszczołom I sady, kraina os i szerszeni opitych słodyczą Zmurszały i zapadły się w oset
Zbigniew Herbert Powrót prokonsula Postanowiłem wrócić na dwór cesarza jeszcze raz spróbuję czy można tam żyć mógłbym pozostać tutaj w odległej prowincji pod pełnymi słodyczy liśćmi sykomoru i łagodnymi rządami chorowitych nepotów gdy wrócę nie mam zamiaru zasługiwać się będę bił brawo odmierzoną porcją uśmiechał się na uncje marszczył brwi dyskretnie nie dadzą mi za to złotego łańcucha ten żelazny wystarczy postanowiłem wrócić jutro lub pojutrze nie mogę żyć wśród winnic
Zbigniew Herbert Odpowiedź To będzie noc w głębokim śniegu który ma moc głuszenia kroków w głębokim cieniu co przemienia ciała na dwie kałuże mroku leżymy powstrzymując oddech i nawet szept najlżejszy myśli jeśli nas nie wyśledzą wilki i człowiek w szubie co kołysze na piersi szybkostrzelną śmierć poderwać trzeba się i biec w oklasku suchym krótkich salw na tamten upragniony brzeg wszędzie ta sama ziemia jest naucza mądrość wszędzie człowiek
Zbigniew Herbert Brzeg Czeka nad brzegiem wielkiej i powolnej rzeki na drugim Charon niebo świeci mętnie (nie jest to zresztą wcale niebo) Charon jest już zarzucił tylko sznur na gałąź ona (ta dusza) wyjmuje obola który niedługo kwaśniał pod językiem siada na tyle pustej łodzi wszystko to bez słowa żeby choć księżyc albo wycie psa Brzeg zawiera niemal zobiektywizowany obraz świata. Ilustracją może być obraz malarza – symbolisty Arnolda Böcklina