Młoda Polska to – po długim okresie pozytywistycznej niechęci do poezji – epoka wielkiego do niej powrotu. W pozytywistycznej teorii literatury nie było miejsca na sentymenty, a przeciwko poezji mniej lub bardziej zdecydowanie wypowiadali się wszyscy ówcześni wielcy. Po prostu w myśl koncepcji organistycznych i utylitarystycznych literatura miała służyć przede wszystkim kształtowaniu społeczeństwa – wyrażać społeczne tezy i rzeczowo opisywać świat. Do tego zaś najlepiej nadaje się proza. Taka koncepcja literatury nie mogła odpowiadać wszystkim. Ukształtowanie się zatem nowego, jakże poetyckiego nurtu w sztuce, którym był europejski modernizm, w Polsce dodatkowo odbywało się na płaszczyźnie silnego konfliktu o charakterze już nie tylko światopoglądowym, lecz także niejako społecznym. Moderniści bowiem opowiadali się za poezją niezaangażowaną społecznie – za „sztuką dla sztuki”, kultem piękna i duchowości. Pozytywistyczny entuzjazm dla postępu i społeczno-biologicznej ewolucji pozostawał natomiast w sprzeczności z dekadencką postawą młodopolan przekonanych o wielkim kryzysie kultury i cywilizacji, który zmusza do ucieczki w świat Piękna i Sztuki.
Wszystko to sprawia, że po długim okresie starannego tłumienia przez pozytywistyczną krytykę wszelakiej działalności poetyckiej – u progu Młodej Polski następuje coś w rodzaju eksplozji. Czytelnicy zostają zalani istnym potopem nowej twórczości, wśród której pełno jest zarówno grafomanii, jak i wielkiej poezji. Liryka znów zostaje uznana za najważniejszy i wymagający największego talentu rodzaj literacki. Młodopolska poezja to także swoista pogoń za Europą. Literatura polska znów podąża za europejskimi prądami i modami literackimi. Ponadto – to kompletny wyjątek w dziewiętnastowiecznej historii polskiej literatury – poeci nie podejmują większych prób dostosowania nowych metod do pisania o sprawach narodowych. Piszą o kwestiach uniwersalnych i zdarza im się dorównywać wielkim twórcom literatury światowej.
Ukazanie się w roku 1891 serii I Poezji Kazimierza Przerwy-Tetmajera uważane bywa czasem za umowny początek nowej epoki literackiej. W utworach, które tworzą ten tom, możemy bowiem znaleźć większość charakterystycznych dla nowej poezji motywów. Sam Tetmajer zaś został na jakiś czas uznany za księcia polskich poetów.
Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Koniec wieku XIX Kazimierza Przerwy-Tetmajera
Ten słynny wiersz składa się z pięciu strof, z których cztery pierwsze to przegląd ludzkich postaw na zasadzie:
Przekleństwo?… Tylko dziki, kiedy się skaleczy,
złorzeczy swemu bogu, skrytemu w przestworze.
Ironia?… Lecz największe z szyderstw czyż się może
równać z ironią biegu najzwyklejszych rzeczy?
Zaraz po takiej prezentacji możliwej postawy następuje jej zaprzeczenie. Poeta wykazuje jej słabość i niewystarczalność. Po przekleństwie i ironii przedstawione – i w ten sam sposób odrzucone – zostają w kolejnych strofach: idealizm, modlitwa, wzgarda, rozpacz, walka, rezygnacja, byt przyszły (jako przyszłość lub nadzieja na życie pozagrobowe) oraz użycie (jako rozpusta). Czym są te wszystkie istotne pojęcia? Po co Tetmajer je ze sobą zestawia? Odpowiedź przynosi ostatnia strofa:
Cóż więc jest? Co zostało nam, co wszystko wiemy,
dla których żadna z dawnych wiar już nie wystarcza?
Jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza,
Człowiecze z końca wieku?… Głowę zwiesił niemy.
Pojawiają się tu bardzo poważne pytania. Podmiot liryczny twierdzi, że wśród dotychczasowych ludzkich postaw życiowych żadna nie jest w stanie przeciwstawić się owej „włóczni złego”. Nie ma nam jednak nic do zaoferowania „w zamian”. Odrzuca kulturowe wzory postaw, jako przeżyte i zawodne, mówiąc: nie ma już żadnej wiary, jesteśmy samotni i nieszczęśni – nie potrafimy w żaden sposób przeciwstawić się losowi. Przypomina to trochę Niemoc Verlaine’a. Skrajny pesymizm, czysta dekadencja…
Oblicza końca wieku. Porównaj wiersz Tetmajera Koniec wieku XIX i utwór Szymborskiej Schyłek wieku.
Hymn do Nirwany Kazimierza Przerwy-Tetmajera
Ten utwór z kolei wyraźnie nawiązuje z jednej strony do filozofii Schopenhauera, z drugiej zaś – i trudno powiedzieć, czy przez tę pierwszą, czy może niezależnie – do filozofii Dalekiego Wschodu, którą fascynuje się ówczesna Europa. Pochodzące z tej filozofii pojęcie nirwany było bardzo popularne wśród dekadenckich poetów. Czym jest słynna nirwana? Podobno człowiek Zachodu nie jest w stanie tego pojąć, ale też nie o pojmowanie podobno w jej wypadku chodzi. To coś w rodzaju duchowej śmierci. Stan wiecznej szczęśliwości, polegającej na braku cierpienia, powstały na skutek wyzbycia się wszelkich pragnień duszy i ciała oraz przecięcia wszystkich więzów ze światem. Ponoć osiągnąć go można przez długotrwałą medytację i praktyki ascetyczne. Stan wyłączenia i wyzbycia się pragnień odpowiadał dekadenckim nastrojom epoki. Przecież dekadent wie, że nie ma szans na żadne bardziej trwałe szczęście na ziemi. Łatwo więc ulegnie fascynacji taką wizją. Ulegał jej Baudelaire, ulegali jej inni wielcy francuscy symboliści, przyszła kolej na Tetmajera.
Hymn do Nirwany ma charakter modlitwy, a dokładnie litanii. Składa się z serii wezwań, która zaczyna się od słów: „Z otchłani klęski i cierpień podnoszę głos do ciebie, Nirwano!/ Przyjdź twe królestwo jako na ziemi, tak i w niebie, Nirwano!”. Już te pierwsze wersy wskazują na specyficzny charakter utworu. Tetmajer używa tu formuł przyjętych w modlitwach chrześcijańskich. Sam początek nawiązuje do słynnego psalmu De profundis clamavi…, czyli Z głębokości wołamy. Cała druga linijka pochodzi z najważniejszej modlitwy chrześcijaństwa. Użycie tych formuł ma mocno obrazoburczy charakter, jako że pojęcie nirwany trudno pogodzić z podstawami chrześcijaństwa. Jesteśmy jednak w epoce, w której powstają nawet litanie do Szatana, choćby ta pióra Baudelaire’a.
Ukaż Hymn do Nirwany Kazimierza Przerwy-Tetmajera jako przejaw dekadenckich nastrojów epoki.
Lubię, kiedy kobieta… Kazimierza Przerwy-Tetmajera
Dotychczas omówione wiersze Tetmajera miały charakter konstatacji kryzysu kulturowego i były wyrazem nastroju dekadencji, poczucia bezsensu egzystencji i świadomości artystycznego cierpienia. Te, którymi zajmiemy się teraz, zdają się zapalać światełko nadziei, wskazując, że chyba nie wszystko jeszcze stracone i że zostały na tym świecie jakieś rzeczy godne uwagi. Cóż, ten piękny wiersz poświęcony jest… stosunkowi seksualnemu i orgazmowi – może jako jedynej prawdziwie dostępnej na ziemi formie nirwany. Wiersz to, jak na owe czasy, naprawdę obyczajowo śmiały. Chyba trudno w literaturze polskiej znaleźć wcześniejszy równie dosłowny opis poetycki aktu seksualnego. Przyjrzyjmy się drugiej zwrotce:
Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi,
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
Użyte sformułowania nie pozostawiają wątpliwości co do natury przedstawionej tu relacji między dwojgiem ludzi. Ponadto w całym tekście nie znajdujemy choćby jednego słowa wyrażającego miłosny stosunek uczuciowy między partnerami – opisane są tylko wrażenia zmysłowe; zresztą opisane naprawdę pięknie, polecam lekturę niedługiej całości. Wszystko zaś kończy się nieomal mistycznie:
Lubię to – i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata.
Zgodnie z duchem epoki orgazm zostaje tu przedstawiony jako wrota do wyższej świadomości i sfery metafizycznej. Intensywność zmysłowych doznań otwiera duszy drogę do wyzwolenia i owego „wniebowzięcia”.
Legenda głosi, że w zakopiańskim pensjonacie pewna bardzo szacowna – i apetyczna – pani poprosiła Tetmajera o wpisanie się do jej, modnego wówczas niezmiernie, sztambucha:
– Tylko, panie Kazimierzu, na miłość Boską, coś przyzwoitego, bo… mój mąż… No, wie pan…
Tetmajer wziął pamiętniczek, po krótkiej chwili w jego oku dało się dostrzec błysk i w zeszyciku znalazły się gorące strofy wiersza Lubię, kiedy kobieta… Cóż, mężowi z pewnością dały one do myślenia…
Evviva l’arte Kazimierza Przerwy-Tetmajera
Po włosku znaczy to: Niech żyje sztuka! Wiersz jest radosnym, o ile to w ogóle w wypadku tej epoki możliwe, manifestem młodopolskiej świadomości artystycznej. Artysta jest w nim przedstawiony jako kapłan sztuki, jako ktoś ponad hierarchią społeczną – wolny i szalony:
zginąć, to zginąć jak pies, a tymczasem,
choć życie nasze splunięcia niewarte:
evviva l’arte!
Oto jego odpowiedź na egzystencjalne pytania. Taka wizja sztuki współgra z filozofią Schopenhauera i jego religią Piękna. Jest też jedyną radością prawdziwego dekadenta.
Melodia mgieł nocnych Kazimierza Przerwy-Tetmajera
Poezja Tetmajera nosi także znamiona impresjonizmu. Za najbardziej typowy Tetmajerowski przykład stosowania technik impresjonistycznych uważa się wiersz Melodia mgieł nocnych (Nad Czarnym Stawem Gąsienicowym). To zarazem jeden z liryków będących wyrazem młodopolskiej fascynacji Tatrami.
Widok mgły osnuwającej tatrzańską dolinę budzi tajemnicze wizje. Ruch mgieł przesuwających się przed oczyma kojarzy się z jakimś delikatnym tańcem, „okręcaniem się wstęgą naokoło księżyca”. Podmiotem lirycznym są tu właśnie, zachęcające się nawzajem do układania się w nowe formy, mgły: „Oto gwiazdę, co spada, lećmy chwycić w ramiona”, „z szczytu na szczyt przerzućmy się jak mosty wiszące”. Kontury przywołanych w utworze obiektów są rozmyte, zwiewne, ich kolory zamazane, ruch zaś stopniowo przechodzi we wrażenie melodii. Sam wiersz jest bardzo melodyczny i wielu muzyków komponowało do niego muzykę.
Jan Kasprowicz
Z chałupy Jana Kasprowicza
To nie jeden utwór, lecz cykl kilkudziesięciu sonetów o tematyce chłopskiej. Są to utwory bardzo konkretne, skupiające się na szczególe, prezentujące chłopskie postawy, a także zaangażowane społecznie – mistrzowsko ukazujące ubóstwo i nędzę oraz okrucieństwo świata, w którym rządzi prawo silniejszego. Ba, można powiedzieć, że Kasprowicz prezentuje w nich – co prawie nie zdarza się w ówczesnej poezji – postawę niemal naturalistycznego obserwatora.
Krzak dzikiej róży w ciemnych smreczynach Jana Kasprowicza
To z kolei sztandarowy tytuł okresu symbolicznego w twórczości Kasprowicza i cykl czterech sonetów przedstawiających ten sam krajobraz, pewne miejsce w Tatrach, w różnych porach dnia. We wszystkich ukazany jest ten sam krzak dzikiej róży przyczepiony do skał i leżąca obok niego martwa górska sosna – limba. W pierwszym utworze pejzaż jest jakby uśpiony, spokojny. Kolejne wiersze wprowadzają weń, wraz z dniem, ruch i grę świateł, dźwięki, odgłosy budzących się górskich zwierząt i ptaków. Ostatni sonet to obraz przyrody szykującej się do snu, uspokajającej się po burzliwym dniu. Cały ten dzienny cykl natury jest niejako tłem do przedstawienia w rozmaitych ujęciach tytułowego obiektu i zwalonej limby. Przyroda jest tu wyraźnie upersonifikowana. „O rozżalenia, o wzdychania!/ O tajemnicze, dziwne lęki…” – taką formę przybierają tu przejawy życia przyrody otaczającej tytułowy krzak. On sam też, podobnie jak limba, ma charakter symbolu. Jest to zresztą symbol wręcz idealnie nadający się do tego, by na jego przykładzie wyjaśnić niedosłowność i tajemniczość tego środka poetyckiego. Nikt chyba nie ośmieli się twierdzić, że symbole z tego wiersza są łatwo odczytywalne i podlegają prawidłom jakiejś dążącej do obiektywności interpretacji.
Dies irae Jana Kasprowicza
Słowa te znaczą tyle co „gniew Boży” – i są także tytułem słynnego biblijnego psalmu. Kasprowiczowi posłużyły jako tytuł ekspresjonistycznej wizji Sądu Ostatecznego, w której pojawiają się rozmaite wątki biblijne. Przewodnim motywem jest „Głowa, owinięta cierniową koroną” – wizja cierpiącego, umęczonego Chrystusa, którego błaga się o zmiłowanie nad światem. Nieuchronna zagłada jest bowiem karą za grzechy popełniane przez ludzkość od tysiącleci. Grzechy te zapoczątkowała, według poety, pramatka Ewa, przedstawiona jako jawnogrzesznica – diaboliczna, zwodnicza, opanowana żądzą seksu kusicielka. Piękna, budząca pragnienia, ale też będąca narzędziem Szatana, uosabianego przez węża:
Jej nagie uda drżą,
palcami rozczesuje złoto swych warkoczy
i fala złocistych włosów
osłania jego nagość i pieści, i pieści
ustami czerwonymi bladość jego ust.
Kyrie Elejson!
Wężowe jego kręgi opasują biodra
rozlubieżnionej Boleści,
a ona, wyprężywszy swe rozpustne ciało,
nienasyconym oddycha pragnieniem.
Cały poemat przesycony jest pesymizmem, poczuciem zagrożenia, a nawet rozpaczy – świat chyli się ku upadkowi, którego powodem jest głównie ludzka rozpusta, chęć użycia i rozpasany egoizm. Pojawia się upiorna wizja zmarłych:
Idą na się zmartwychwstali –
W oku mściwy skrzy się gniew
Rozpaczy kurcz wypręża rozchylone wargi,
kroplisty pot oblewa policzki zapadłe,
kudły włosów zlepia gęsta krew.
Z wyciem hyjen
[…]
które cugli nie zaznały
[…]
Pędzi tuman ludzkich żądz.
Bóg nie wspiera człowieka, uosabianego przez zagubionego, słabego, wydanego na pastwę pożądań Adama. Stworzyciel jest srogim, karzącym, nieubłaganym Sędzią świata, którym częściowo włada także Szatan. Obrazowanie w tym utworze ma charakter typowo ekspresjonistyczny. Wiersz obfituje w wykrzyknienia, pytania retoryczne, epitety mające silny ładunek emocjonalny, niesamowite wizje ostrych barw, poszarpanych kształtów, surowego krajobrazu.
Jan Kasprowicz, pochodzący z rodziny chłopskiej syn analfabety, dzięki swemu talentowi i wytrwałości znalazł się wśród największych sław literackich epoki, po Tetmajerze obejmując pozycję najpopularniejszego poety Młodej Polski. Powszechnie wyróżnia się w jego twórczości cztery etapy, przy czym czwarty przypada właściwie już na następną epokę. W pierwszym etapie Kasprowicz podejmował tematykę społeczną. W drugim, zapoczątkowanym wydaniem w roku 1898 tomu Krzak dzikiej róży, stał się wzorowym symbolistą. W trzecim skłaniał się ku ekspresjonizmowi i prometeizmowi. W czwartym wreszcie, po roku 1916, dążył do umiaru i pogodzenia z rzeczywistością. Trzy przywołane utwory odpowiadają pierwszym trzem młodopolskim etapom jego twórczości.
Poczucie zagrożenia wartości we współczesnym świecie i katastrofizm w Dies irae Jana Kasprowicza.
O przyjdź Stanisława Koraba-Brzozowskiego
Początek utworu budzi skojarzenia z poezją erotyczną. Przypomina wołanie jakiejś dalekiej, eterycznej, delikatnej kochanki, prośbę o odwiedziny:
O przyjdź, jesienią –
Wdziej szatę lekką, białą, zwiewną,
pajęczą;
Rzuć na hebanowe swoje włosy
perły rosy,
Lśniące zimnych barw
Tęczą.
Tajemnicza, chłodna, lecz impresyjna czarnowłosa – kobieta epoki… Cóż dziwnego w tym, że młody poeta marzy o wizycie kogoś takiego? Może to muza, a może narkotyczna kochanka przynosząca wymarzone ukojenie skołatanej duszy? Jeszcze niemal cała ostatnia strofa zdaje się o tym świadczyć:
O przyjdź, jesienią –
W chwilę zmierzchu senną, niepewną –
i dłonie
Swe przejrzyste, miękkie, woniejące
na cierpiące
Połóż mi skronie
Dopiero ostatni wers rozwiewa nasze domysły. Brzmi on: „o Śmierci!…”.
Stanisław Korab-Brzozowski był rówieśnikiem Staffa i chyba równie niezwykle utalentowanym poetą. Nie dane mu było jednak, jak tamtemu, zostać „poetą trzech pokoleń”. Stanisław Korab-Brzozowski popełnił samobójstwo w wieku dwudziestu pięciu lat, zachwyciwszy wcześniej krytykę i czytelników swoimi utworami. Ów koniec artysty nadaje wierszowi O przyjdź dodatkowe, tragiczne znaczenie.
Leopold Staff
Kowal Leopolda Staffa
Ten sonet interpretowany jest jako wezwanie do otrząśnięcia się z dekadenckiego poczucia bezsiły i bezsensu – i przeciwstawienia mu aktywnej postawy wobec życia. Wnętrze człowieka, jego duchowość, przedstawione jest tu jako kopalnia szlachetnych metali, które są dopiero tworzywem do kształtowania osobowości, uosabianej w utworze przez serce. Samo to kształtowanie jest zadaniem człowieka – kowala samego siebie: „Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,/ Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne”. Taka wizja pracy nad sobą – wytrwałego budowania własnej siły – współgra z Nietzscheańską koncepcją „woli mocy” (więcej na ten temat w tekście Życiorys kultury na początku tego numeru Przez epoki). Staff nie ukrywał zresztą fascynacji poglądami niemieckiego filozofa, a jego wizja wartości siły duchowej była dlań doskonałym wyborem wobec postawy dekadenckiej. Poeta żąda od człowieka bezwzględności w stosunku do samego siebie. Powiada, że owo „wykuwanie serca” jest niezmiernie ciężkim zadaniem, a jeśli się nie uda – marny los czeka niedorobiony, słaby twór: „W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!”. Końcowe słowa podkreślają potężną odpowiedzialność, z jaką, według poety, trzeba podchodzić do owego kształtowania siebie:
Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.
Takie pęknięte serce to dla Staffa znak postawy dekadenckiej, której źródłem jest wewnętrzna słabość i niepodejmowanie wyzwania. Poeta zdaje się mówić: wszystko, tylko nie to!
Deszcz jesienny Leopolda Staffa
Nie wszystkie jednak młodopolskie wiersze Staffa przeciwstawiają się głównym trendom epoki. Przykładu dostarcza choćby ten wspaniały, symboliczny i impresjonistyczny utwór, przesiąknięty atmosferą żalu i niemocy. Strofa początkowa to zarazem jego refren:
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Refren ów służy wprowadzeniu w sytuację liryczną – ponurego, jesiennego, sprzyjającego nastrojom dekadenckim deszczowego dnia. Posługując się technikami impresjonistycznymi, Staff zręcznie tworzy nastrój, oddając wrażenie padającego deszczu: refren przepełniają onomatopeje naśladujące szemranie kropel. Ileż w nim głosek: s, sz, cz, dż. Opis ma tu jednocześnie charakter zapisu: słowa określające deszcz brzmią tak jak on. W strofach pooddzielanych tym refrenem mamy do czynienia z istną paradą młodopolskich symboli i motywów. Znajdujemy tu ponurą wizję jakiegoś nierzeczywistego pogrzebu, wypadku, pojawia się postać smutnego, łkającego szatana. W utworze panuje atmosfera krańcowego przygnębienia i melancholii. To prawdziwe studium młodopolskiej depresji!
Leopold Staff, poeta tworzący do lat pięćdziesiątych XX wieku, rozpoczął działalność poetycką właśnie w epoce Młodej Polski. Pierwszy swój tom wierszy, Sny o potędze, wydał w roku samobójczej śmierci Stanisława Koraba-Brzozowskiego. Ten ironiczny zbieg okoliczności przywoływany jest często przez badaczy jako przejaw współtrwania dwu postaw artystycznych: dekadentyzmu reprezentowanego przez Tetmajera, Przybyszewskiego i Brzozowskiego, i tak zwanego aktywizmu, reprezentowanego z jednej strony przez utwory Wyspiańskiego, z drugiej zaś właśnie Staffa. Staff prezentował zatem odmienny światopogląd niż dotychczas przedstawieni przez nas poeci. Najczęściej przytaczanym wyrazem tego światopoglądu jest wiersz Kowal.
Kim jest modernistyczny poeta?
Jego obraz przekazywany nam przez szkołę bywa często schematyczny. W myśl niego bowiem ów poeta – i w ogóle artysta końca wieku – jawi się jako pozer, który dużo jęczy, dużo krzyczy i dużo pije, a swoich wywodów o kresie kultury używa przede wszystkim do podrywania pięknych kobiet, stosując metodę „na artystę”. Jednocześnie niektórzy, choćby Tadeusz Miciński, przedstawiani są jako kompletni wariaci – zaćpani szaleńcy, którzy po prostu przekroczyli granice normalnego rozumowania i bardziej nadają się do szpitala czy na odwyk niż do odwiedzania wydawnictw. Mając w pamięci ten obraz, trudno zrozumieć, o co właściwie chodzi w tych wszystkich wezwaniach nirwany i modlitwach do Szatana: czy mamy do czynienia z dziełami sztuki, ze zwykłym pozerstwem, czy może z utworami bezwzględnych bandytów, którzy „wybrali zło”, i tylko patrzeć, jak wyjdą na ulice mordować spokojnych obywateli…
Źródłem stylu życia i tworzenia młodopolan jest przede wszystkim świadomość kompletnego kryzysu, w jakim znalazło się całe dotychczasowe myślenie o sztuce i kulturze. Od romantyzmu bowiem stałe jest wśród artystów poczucie, że to, co się tworzy, musi być nowe, aby miało jakąkolwiek wartość. I gdy owo nowe utożsamiano z nowym tematem lub nowym sposobem – dość szybko w świadomości artystów pojawiło się przekonanie, że „wszystko już było”, że nastąpiło wyczerpanie literackich tematów i motywów, że dalsze tworzenie jest tylko powtarzaniem istniejących wzorców. Tymczasem artysta to człowiek, który musi tworzyć. Cała jego natura pcha go do tworzenia. Nie potrafi żyć bez realizacji swojego powołania. Wyobraźmy sobie zatem tę tragiczną sytuację: z jednej strony przemożna potrzeba artystycznego wyrażania swego „ja”, z drugiej świadomość, że nie można tego zrobić w sposób naprawdę wartościowy bez odkrycia czegoś nowego. To właśnie owocowało owymi rozpaczliwymi poszukiwaniami – sięganiem po rozmaite szokujące motywy, wcześniej omijane z lęku przed kulturowymi zakazami. Dla ówczesnego artysty pospolitość bardzo często była synonimem nieistnienia: żyć i pisać tak jak wszyscy – to tak jak nie żyć i nie pisać w ogóle. Rozpaczliwa ucieczka przed pospolitością to jedna z najważniejszych cech ówczesnej sztuki. Zarazem jednak stała się ona źródłem swoistej mody wśród marnych naśladowców. Pomiędzy ówczesnymi pseudoartystami rzeczywiście powszechne było mniemanie, że skoro Baudelaire nosił różową koszulę, modlił się do Szatana i pił absynt, to – by zyskać wartość Baudelaire’a – wystarczy robić to samo.
Tadeusz Miciński, prócz trudnych i szalonych dramatów oraz eksperymentalnych utworów prozatorskich, wydał tylko jeden tom wierszy, zatytułowany W mroku gwiazd. Ten tom zapewnił mu jednak dużą popularność i ważne miejsce na małopolskim Parnasie. Podstawowym pojęciem charakteryzującym styl Micińskiego jest ekspresjonizm. Jeśli zaś idzie o zawartość treściową jego utworów, jest ona szaleńczą i fascynującą mieszanką starożytnych, w tym wschodnich mitologii i dualistycznego pojmowania świata jako obszaru stałej walki między przeciwnymi mocami. W tej materii zbliżał się Miciński do mistycznego angielskiego poety początków romantyzmu, Williama Blake’a. Podobnie było też z jego koncepcją Boga i Szatana. Jak u Blake’a – ten pierwszy uosabia statyczność i chłód, jest daleko od człowieka i obojętny nań. Szatan zaś, upadły anioł, wprowadza element dynamiczny i jest duchowo bliski człowiekowi, a już na pewno artyście. Sam Miciński określał się mianem wyznawcy Szatana, eksperymentował też z rozmaitymi koncepcjami spirytualistycznymi. Przykładem tych jego zainteresowań mogą być utwory takie jak Lucifer, przedstawiający Szatana jako postać co najmniej dwoistą: „ja otchłań tęcz – a płakałbym nad sobą”, czy Kain, nawiązujący do słynnego dramatu Byrona, zawierający podobny obraz tej postaci, nie jako zbrodniarza, lecz jako buntownika i wiecznego poszukiwacza.
Zobacz: