WIERSZE w szkole
Tren I Tren V Tren VI-VIII Tren X-XII Tren XVIII Tren XIX Treny Jana Kochanowskiego Cykl dziewiętnastu trenów wydanych w 1580 r. Utwory dedykowane Orszuli Kochanowskiej – dziecku, a nie jak do tej pory osobie dorosłej. Tren jako gatunek literacki (znany już w starożytnej Grecji) Jest gatunkiem poezji żałobnej. Wyraża żal z powodu czyjejś śmierci. Wychwala zalety, przypomina zasługi zmarłego. Należy do liryki osobistej (liryki wyznania). Zawiera elementy biograficzne (kreacja bohatera) i autobiograficzne (kreacja podmiotu
Z cyklu Anka Władysława Broniewskiego Trumna jesionowa Brzoza Firanka Obietnica Anka Treny Władysława Broniewskiego Cykl piętnastu liryków (Trumna jesionowa, Brzoza, Firanka, W zachwycie i grozie, Lament, Film o Wiśle, Anka, Obietnica, Moje serce, Na uboczu, Jasność, O wielkim kochaniu, Jeszcze o filmie, Żyłem, Moja córka) wydanych w 1956 r. (później powstały jeszcze dwa utwory: *** [Anka! To już trzy i pół roku…] oraz Bratek, które w kolejnych wydaniach wierszy Broniewskiego dołączone są do cyklu Anka. Utwory dedykowane Joannie
Rota Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, Nie damy pogrześć mowy! Polski my naród, polski lud, Królewski szczep piastowy, Nie damy by nas zniemczył wróg… Tak nam dopomóż Bóg! Do krwi ostatniej kropli z żył Bronić będziemy Ducha, Aż się rozpadnie w proch i w pył Krzyżacka zawierucha. Twierdzą nam będzie każdy próg… Tak nam dopomóż Bóg! Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, Ni dzieci nam germanił. Orężny wstanie
Namuzowywanie Muzo Natchniuzo tak ci końcówkuję z niepisaniowości natreść mi ości i uzo Jak nazwiesz wyraz namuzowywanie, będący tytułem wiersza? Tytuł jest neologizmem – wyrazem utworzonym przez poetę na własne potrzeby. Słowo „namuzowywanie” zostało utworzone od słowa muza. Przypomnij sobie Muzy – były w starożytnej Grecji patronkami sztuki, towarzyszkami Apollina. Było ich dziewięć. Każda opiekowała się inną dziedziną sztuki (np. teatrem, muzyką). Dziś metaforycznie kino określamy jako X muzę. Jaki stosunek
Tren VIII Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim, Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim! Pełno nas, a jakoby nikogo nie było: Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło. Tyś za wszytki mówiła, za wszytki śpiewała, Wszytkiś w domu kąciki zawżdy pobiegała. Nie dopuściłaś nigdy matce się frasować Ani ojcu myśleniem zbytnim głowy psować, To tego, to owego wdzięcznie obłapiając I onym swym uciesznym śmiechem zabawiając. Teraz wszytko umilkło, szczere pustki w domu, Nie masz
Wysokie drzewa O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa, W brązie zachodu kute wieczornym promieniem, Nad wodą, co się pawich barw blaskiem rozlewa, Pogłębiona odbitych konarów sklepieniem. Zapach wody, zielony w cieniu, złoty w słońcu, W bezwietrzu sennym ledwo miesza się, kołysze, Gdy z łąk koniki polne w sierpniowym gorącu Tysiącem srebrnych nożyc szybko strzygą ciszę. Z wolna wszystko umilka, zapada w krąg głusza, I zmierzch ciemnością smukłe korony odziewa, Z których widmami rośnie wyzwolona
Żona Lota I obejrzała się żona jego idąc za nim, a obróciła się w słup solny (Genesis 19,26) I szedł sprawiedliwy za mężem od Boga, Ogromny i jasny, na czarnej szczyt góry, A żonie Lotowej szeptała tak trwoga: Nadążysz, a teraz spójrz jeszcze na mury, Na wieże czerwone rodzinnej Sodomy, Na plac, gdzieś nuciła i przędła, i żyła, Na okna już puste w wysokim twym domu, Gdzieś dziatki miłemu mężowi rodziła. Spojrzała – i skute w śmiertelnej niemocy
Który skrzywdziłeś Który skrzywdziłeś człowieka prostego Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając, Gromadę błaznów wokół siebie mając Na pomieszanie dobrego i złego, Choćby przed tobą wszyscy się skłonili, Cnotę i mądrość tobie przypisując, Złote medale na twoją cześć kując, Radzi, że jeszcze jeden dzień przeżyli, Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta. Możesz go zabić – narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy. Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
Sonet XIII Przeszłość nie wraca jak żywe zjawisko, W dawnej postaci – jednak nie umiera: Odmienia tylko miejsce, czas, nazwisko I świeże kształty dla siebie przybiera. Zmarłych pokoleń idealna sfera W żywej ludzkości wieczne ma siedlisko, A grób proroka, mędrca, bohatera Jasnych żywotów staje się kołyską. Zawsze z tej samej życiodajnej strugi Czerpiemy napój, co pragnienie gasi; Żywi nas zasób pracy plemion długiej. Ich miłość, sława, istnienie nam krasi; A z naszych czynów
Na zdrowie Szlachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż się zepsujesz. Tam człowiek prawie Widzi na jawie I sam to powie, Że nic nad zdrowie Ani lepszego, Ani droższego; Bo dobre mienie, Perły, kamienie, Także wiek młody I dar urody, Miejsca wysokie, Władze szerokie Dobre są, ale – Gdy zdrowie w cale. Gdzie nie masz siły, I świat niemiły. Klejnocie drogi, Mój dom ubogi Oddany tobie Ulubuj sobie!
Cuda miłości (1) Sonet Karmię frasunkiem miłość i myśleniem, (2) Myśl zaś pamięcią i pożądliwością, Żądzę nadzieją karmię i gładkością, (2) Nadzieję bajką i próżnym błądzeniem. Napawam serce pychą z omamieniem, (2) Pychę zmyślonym weselem z śmiałością, Śmiałość szaleństwem pasę z wyniosłością, Szaleństwo gniewem i złym zajątrzeniem. Karmię frasunek płaczem i wzdychaniem, (2) Wzdychanie ogniem, ogień wiatrem prawie, Wiatr zasię cieniem, a cień oszukaniem. Kto kiedy słyszał o takowej sprawie, (4) Że i z tym o głód cudzy się staraniem (4) Sam przy
Do galerników Sonet (2) Strapieni ludzie, źle się z wami dzieje, (2) Lecz miłość ze mną okrutniej poczyna: (3) Was człowiek, a mnie silny bóg zacina, (4) Wy macie wyniść, jam bez tej nadzieje. (3) Was spólne słońce, mnie własny jad grzeje, (4) (3) Was pręt od grzbieta, mnie z serca zacina, (4) (3) Wam nogi łańcuch, a mnie szyję zgina, (4) (3) Wam ręka tylko, a mnie dusza mdleje. (4) (3) Was wiatr, a mnie
Na oczy królewny angielskiej Twe oczy, skąd Kupido na wsze ziemskie kraje, (2) Córo możnego króla, harde prawa daje, (1) Nie oczy, lecz pochodnie dwie nielitościwe, (3) Które palą na popiół serca nieszczęśliwe. Nie pochodnie, lecz gwiazdy, których jasne zorze (4) Błagają nagłym wiatrem rozgniewane morze. Nie gwiazdy, ale słońca, pałające różno, (5) Których blask śmiertelnemu oku pojąć próżno. Nie słońca ale nieba, bo swój obrót mają (6) I swoją
Zbigniew Herbert U wrót doliny Po deszczu gwiazd Na łące popiołów zebrali się wszyscy pod strażą aniołów z ocalałego wzgórza można objąć okiem całe beczące stado dwunogów naprawdę jest ich niewielu doliczając nawet tych którzy przyjdą z kronik bajek i żywotów świętych ale dość tych rozważań przenieśmy się wzrokiem do gardła doliny z którego dobywa się krzyk po świście eksplozji po świście ciszy ten głos bije jak źródło żywej wody jest
Duże miasto, mijający się przechodnie, odjeżdżające pociągi, poobrywane afisze, pomazane mury. Czy w tym codziennym galimatiasie nie zgubiliśmy prawdy o sobie i innych ludziach? Stanisław Barańczak Spójrzmy prawdzie w oczy Spójrzmy prawdzie w oczy: w nieobecne oczy potrąconego przypadkowo przechodnia z podniesionym kołnierzem; w stężałe oczy wzniesione ku tablicy z odjazdami dalekobieżnych pociągów; w krótkowzroczne oczy wpatrzone z bliska w gazetowy petit; w oczy pośpiesznie obmywane rankiem z nieposłusznego snu, pośpiesznie ocierane za dnia z łez nieposłusznych, pośpiesznie zakrywane monetami, bo śmierć także
Wiersze miłosne powstawały od zawsze. Ale dopiero Petrarka stworzył miłosny portret ukochanej kobiety, który później powielało wielu poetów piszących o miłości. Francesco Petrarka Sonet 132 (CXXXII) Jeśli to nie jest miłość – cóż ja czuję? A jeśli miłość – co to jest takiego? Jeśli rzecz dobra – skąd gorycz, co truje? Gdy zła – skąd słodycz cierpienia każdego? Jeśli samochcąc płonę – czemu płaczę? Jeśli wbrew woli – cóż pomoże lament?
Krzysztof Kamil Baczyński Sur le pont d’Avignion Ten wiersz jest żyłką słoneczną na ścianie jak fotografia wszystkich wiosen. Kantyczki deszczu wam przyniosę – wyblakłe nutki w nieba dzwon jak wody wiatrem oddychanie. Tańczą panowie niewidzialni „na moście w Awinion”. Zielone, staroświeckie granie jak anemiczne pączki ciszy. Odetchnij drzewem, to usłyszysz jak promień – naprężony ton, jak na najcieńszej wiatru gamie tańczą liściaste suknie panien „na moście w Awinion”. W drzewach,
Konstanty Ildefons Gałczyński Spotkanie z matką Ona mi pierwsza pokazała księżyc i pierwszy śnieg na świerkach, i pierwszy deszcz. Byłem wtedy mały jak muszelka, a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne. Noc Dopala się nafta w lampce. Lamentuje nad uchem komar. Może to ty, matko, na niebie jesteś tymi gwiazdami kilkoma? Albo na jeziorze żaglem białym? Albo falą w brzegi pochyłe? Może twoje dłonie posypały mój manuskrypt gwiaździstym pyłem? A możeś jest
Adam Asnyk Ulewa Na szczytach Tatr, na szczytach Tatr, Na sinej ich krawędzi Króluje w mgłach świszczący wiatr I ciemne chmury pędzi. Rozpostarł z mgły utkany płaszcz I rosę z chmur wyciska – A strugi wód z wilgotnych paszcz Spływają na urwiska. Na piętra gór, na ciemny bór Zasłony spadły sine, W deszczowych łzach granitów gmach Rozpłynął się w równinę. Nie widać nic – błękitów tło I całe widnokręgi Zasnute
Pieśń Legionów Polskich we Włoszech (tekst oryginalny) (Mazurek Dąbrowskiego) Jeszcze Polska nie umarła, Kiedy my żyjemy Co nam obca moc wydarła, Szablą odbijemy. Marsz, marsz, Dąbrowski, Do Polski z ziemi włoski Za Twoim przewodem Złączem się z narodem. Jak Czarnecki do Poznania Wracał się przez morze Dla ojczyzny ratowania Po szwedzkim rozbiorze. Marsz, marsz, Dąbrowski… Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, Będziem Polakami, Dał nam przykład Bona Parte, Jak zwyciężać mamy. Marsz, marsz, Dąbrowski…